Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Friday, 31 July 2015

Jak to irytacje seriami po mRufie chodza (pierwsza odslona, a pewnie nie ostatnia)

Dzis krotko tak bo wspomnienie spisane juz od dawna, a jakos nie mam na razie w sobie ognia odkurzania czegos starszego.
No i jedna taka Asia czytala juz o Maximie z Wyspy i bym jej chetniej cos jeszcze opowiedziala jak tu zajrzy. Asio - to dla Ciebie jako przedsmak naszej podrozy!!
Tradycyjnie - gogle to skoku w czasoprzestrzeni prosze wzuc. Krotko bedzie wiec nie trzeba pasow zapinac.
Jest rok 2013, poczatek sierpnia. Sroda precyzyjnie rzecz ujmujac, a pamietam to tak dokladnie bo dlatego, ze we srody byly "pomaranczowe srody" i wtedy dwa bilety do kina za jeden dawali i byl to dzien kiedy zawsze byly tlumy narodu na popoludniowe seanse.
Dla mnie byl w tamta srode bardzo denerwujacy dzien. Zawodowo byl, pewnie dlatego ze akurat wrocilam na dniach z urlopu, a czekala mnie wizyta dlugofalowa gosci - dElvix z Mundkiem oraz z narybkiem sztuk jeden, roboczo nazwiemy go Mlody.
Poszlam zatem w ramach odstresowania na film i film byl nawet ok, ale reszta okazala sie juz denerwujaca.
Jako ze byla to sroda, postanowilam celem unikniecia tloku z siedzeniami zrobic sobie luksus i kupic bilet vip - na szerokich skoro-podobnych fotelach, bo ludzie zwykle zaluja na luksusy i zwykle jest tam pustawo albo calkiem pusto.
No i co z tego ze zwykle? Jak tylko ja sie pojawiam zawsze robie sie niezwykle...
Jak na zlosc, nie dosc, ze w pol pustym kinie tylko rzad vip byla zapchany prawie caly to na dodatek conajmniej jeden z mich sasiadow smierdzial!
Albo facet z lewej albo starsza pani z prawej. Obawiam sie, ze to ta pani jednak.
Nawet rozwazalam czy by nie czniac na "luksusy" i przesiasc sie do pospolstwa w jakims pustawym rzedzie, ale wytrzymalam, bo ja tward jestem.
(Plus fakt ze siedzialam w srodku rzedu ktory byl pelen i musialabym sie przepychac! )
Tylko przyjemnosc to byla bardz osrednia.
A przed filmem grali piosenke Alanis Morisett ze slynnym tekstem "isn't it ironic?" i dopiero po filmie do mnie dotarlo, ze to chyba bylo ostrzezenie od losu co do ironii sytuacji gdzie doplacilam zeby miec lepiej tylko po to zeby miec gorzej ;)
Nastepnego dnia odbieralam dElvix z familia z T3 Heathrow i bylam juz lekko na spoznieniu, liczylam jednakze, ze dobiegne do przylotow jak akurat wyjda. I pewnie tak by sie stalo ale...
  ...ale wjechalam na parking, poziom 2 i czytam napisy - odloty prosto, przyloty w prawo... no to pomyslalam swietnie sie sklada, podjade na miejsce i czym predzej pojechalam prosto.. Zaparkowalam ze 20 krokow od wyjscia na odloty, idealnie bo tuz przy parkmiejscu na wozki, wysiadlam zamknelam auto, pieczolowicie zapamietalam gdzie stoje, ruszylam do wyjscia i wtedy mnie oswiecilo gdzie stoje a gdzie sie powinnam znajdowac... Rozwazaylam nawet opcje pojscia z buta do wlasciwego przejscia ale od odlotow trzeba rypac przez caly parking zeby do przylotow dojsc...
...wrocilam sie wiec do auta, wyjechalam z miejsca i pojechala na drugi koniec parkingu gdzie zreszta bylo znacznie luzniej i zaparkowalam ze 20 krokow od wyjscia na przyloty. Tyle ze zrobila sie juz sporo pozniej, wiec wyslalam dElvix sms, ze jestem tylko przestawiam sie z odlotow na przyloty, czym rozbawilam ja i jej meza niemilosiernie dzieki czemu opoznienie wybaczyli mi bez oporow.
No i idac juz za ciosem namowilam ich od razu na tych przylotach na jakies szybkie zakupy na lotniskowym sklepie bo byl to normalny sklep z normalnymi cenami, a nie lotniczymi, bo w domu tylko pingwiny w lodowce, oraz jaja i maslo.Przy kasie, podczas sczytywania naszych zakupow nawijam do dElvix  po polsku pod wplywem resztkowej andrenaliny odpuszczajacej juz po pospiechu i pomylkowosci, szczesliwie nic szczegolnie kompromitujacego, ale generalnie jakies glupoty. Chlopak przy kasie jakos podejrzliwie uwaznie nas sluchal przy tym zczytwaniu, wiec w koncu cos mnie tknelo i spojrzalam na jego etykietke, a tam swojsko - Pioterk. No to mowie do dElvix "No ladnie, patrz Pan nasz, a ja tu sie tak popisuje." A on nic jak z betonu, zero usmiechu, Mohikanin to przy nim czlowiek z bogata i ekspresywna mimika, jedzie do mnie twardo in inglisz: "Can you remove your card and insert it again?", "would you like any cash back?" to ja nie gorsza, odpowiadam rownie pieknie w tej samej formie, bez mrugniecia okiem. Pelen Wersal oraz szal cial i uprzezy.
dElvix chyba wyczuwajac gre nie wtraca sie nic a nic.
I chyba na to jednak wymiekl, bo na koniec powiedzial nam dziekuje i dowidzenia po polsku. 
A juz bylam gotowa powiedziec do dElvix "Ty patrz jaki wazny, udaje ze nie rozumie" ale zwrocilam mu w myslach honor - bo owszem, profesjonalnie zalatwil sprawe sluzbowa i dopiero na koncu sie rokrochmalil.
No i na zakonczenie popisow lotniskowych przy wyjezdzie z parkingu zamiast zjezdzac pieczolowicie z 2 poziomu na ziemie, czyli na parter, zjechalam na pierwszym, na wcieczke krajoznawcza... po parkingu.

Nastepnego dnia, chyba na podsumowanie tej serii moze i nie czarnej acz mocno figlarnej wyszlam z domu w rannych kapciach.
Dobrze, ze mi dosc szybko przeszkodzilo klapanie i sie zorientowalam zanim wyszlam z budynku, ze cos jest zle, dzieki czemu nie musialam w kolchozie siedziec po japonsku (na pietach).
Bo normalnie buty mi NIE klapia. Nigdy. Nie chadzam albowiem w klapkach.

Friday, 17 July 2015

U Maxima...na Wyspie. czyli jak sie mRufie gorycz ulewa... Nie dla przewrazliwionych.

Mialam nie publikowac, bo troche politycznie niepoprawne, ale w koncu to moje miejsce (wirtualnie) i moge pisac co chce...

Tzn napisalam to kilka tygodni temu i dzis publikuje bo sie ulezalo, nabralo mocy urzedowej a poza tym prawie na biezaca bo frustracja nadal mna szarpie, bo sie okazalo ze poprzednie 2 miesiace stresu i galopu i zakaz urlopu wlasciwie calkowicie zbedne byly...
Moze juz nie tak mocno szarpie jak te 4 tygodnie temu, kiedy nastapil final, ale co sobie przypomne to mnie trzacha.

Tlo historyczno-rodzajowe
Otoz w styczniu dokonala sie zmiana w karierze i zotalam przymuszona  
(tak niestety nawet tu w humanitarnej do wypeku organizacji charytatywnej stosuja przymuszanie. Owszem w normalnych wraunkach nie da sie mnie zmusic do czegokolwiek jesli nie mam na to checi. I to byly w zasadzie normalne warunki bo ja troche mialam chec sprobowac. Ale nie zmienia to faktu, ze proby wymuszania nastapily. I nie, nie siedze cicho na ten temat. Pyskuje za kazdym razem ktos przystanie na dluzej niz 10 sekund i zada glupawe pytanie czy jestem happy po zmianie. Ale nie czuje potrzeby zeby rozwodzic sie nad osobistym dramatem bez sladu humoru. A w tej hisotryjce jest taki slad. Owszem specyficzny taki troche czarny troche MontyPythonowy a troche moj wlasny cyniczny)
do porzucenia zawodu wykonywanego od *nastu lat, i podjecia proby zostania Lochowym UmpaLumpa od czarnej roboty.
Oczywiscie nic z tego nie bedzie bo juz po 3 miesiacach wiedzialam, ze to nie to, ale ja nie z tych co schrzaniaja na pierwszy sygnal trudnosci i bez planu awaryjnego. Nad Planem Awaryjnym pracuje intensywnie, co jakis czas meldujac o tym Sekretarce Bozeny.
Ale poki planu brak, to mRufa jak kazdy, orze jak moze.
(bedzie troche zargonu lochowego i mozliwych kalek jezykowych bo niektore rzeczy umiem robic tyko w adoptowanym jezyku, za co z gory przepraszam bo nie jest to zaden manieryzm tylko ograniczenie jezykowe. Mozliwe tez, ze i umyslowe ale to inna para crocksow nieprawdaz ;) )
W obecnej ekipie, mamy takiego pana w wieku trudnym do okreslenia bo od ponad 8 lat wyglada na zapuszczona 40tke. Pan nosi imie Maxim. Nie wlada jezykiem moim rodzimym wiec nie musze sie w pseudonima bawic. Maxim jest przypadkiem nieco specjalnym - nikt tak do konca (oprocz kadr ale one sa zrozumiale wyjatkowo malo rozmowne w takich tematach) nie wie gdzie tkwi problem ale pewien problem jest. Na moje oko jest lagodnym przypadkiem autystycznym. Jednakowoz na tyle lagodnym, ze funkcjonuje w srodowisku zawodowym i nie unika kontaktow ludzkich. Czyli generalnie wedlug moich opinii (a opinie jak odbyty, kazdy ma wlasny... (swa-wolne tlumacznie cytatu z S Kinga najnowszej produkcji Finders Keepers)) nie powinien spodziewac sie specjalnego traktowania. Taka jest moja opinia i za chwile dopowiem czemu takie mam zdanie od kilku miesiecy, albowiem wczesniej nie mialam takiego zdania, tylko odrobine podejrzen.
Takze dodam tytulem tla, ze Maxim do pracy przychodzi zawsze ubrany w ten sam mundurek. Czarny sweter na bialej podkoszulce i szare spodnie, teoretycznie w kant (niestety koncepcja rozmiarow jest mu obca i do tych 8 lat wbija sie w ten sam rozmiar obu sztuk odziezy podczas gdy sam rozmiar nieco zmienil, ale przeciez nikt w pracy mu tego nie powie). Odkad go znam ma taka sama fryzure "na pazia" (tyle, ze obecnie grzywka zaczyna mu sie na czubku glowy). W chlodne dni kurtke po przyjsciu chowa do worka foliowego, a ten do plecaka. W mniej chlodne dni wychodzac na zewnatrze zaklada drugi czarny sweter, identyczny i w tym samym rozmiarze jak ten biurowy. Przynosi ze soba naczynie z woda z grubego plastiku - takie jak obecnie plyny do prania w wersjii re-fill, i nigdy nie pije nic innego. I mowi zarabiscie glosno, w specyficzny sposob budujac zdania - czasem odnosze wrazenie ze uzywa funkcji cofnij/skasuj jak uzyte slowo po uslyszeniu wyda mu sie niewlasciwe. Poza tym normalny acz nieco zapuszczony facet. Bez aromoterapii. Nie mowi dzien dobry jak przychodzi do pracy i nie mowi do widzenia jak wychodzi. Ale to w Lochu nie jest czyms niezwyklym.
Takze stad uwazam, ze jakis tam problem jest ale chyba mniejszy niz sadzi reszta populacji Lochow i Poddasza (moje chwilowe miejsce pracy sprzed paru lat, gdzie Maxim pracowal zanim ja tam poszlam).
Do niedawna specjalnie mnie to nie ruszalo bo mialam z nim malo do czynienia i zasadniczo nie mam problemu z kontaktami nawet z najbardziej zdziczalymi osobnikami z Lochow.
Podkreslam, ze nie mowie tego zlosliwie - ze wszystkich sil sie pilnuje zeby nie pryskac jadem bo juz teraz jestem pewna ze wiele z zachowan Maximia NIE wynika z jego problemu tylko niestety z wygody i jeszcze bardziej niestety zlosliwosc i takaz satysfakcja nie sa mu obce.
Takze generalnie wszyscy wspolczujaco kiwaja glowa jak slysza, ze pracuje z Maximem, ale malo kto widzi pelen obraz. Wszyscy mu poblazaja bo ma specjalne wymagania. A otoz moim zdaniem on to niecnie wykorzystuje.
Nie jestem jedyna na szczescie, ale nadal podkreslam, ze nie jest moim celem opluwanie kolegi ktory nie moze sie obronic.
No i teraz do sedna. Bylo tak:
W listopadzie zeszlego roku po latach prob wreszcie Maxim i niejaka Jo (tez szczegolny przypadek ale w jawny, ludzki, wyrachowany sposob) dorwali sie razem do pewnego zadania. W naszym CRMie sa bugi (usterki) i zyjemy z niektorymi od lat stopniowo je naprawiajac gdy jest czas i srodki. Na codzien radzimy sobie z nimy przy pomocy roznych protez. No tak jak wszedzie. Rozwiazania tymczasowe miewaja u nas po 8 lat, bo tyle lat mamy ten wlasnie CRM.
Byly sobie 2 powiazne problemy. Pewna procedura niewlasciwie obliczala daty rozpoczecia i zakonczenia polecen zaplaty. Nie zeby kompletnie niepoprawnie ale nie radzila sobie z paroma scenariuszami. W zwiazku z tym te scenariusze byly traktowane recznie. Nie bylo ich wiele - w sensie, ze byly bardzo rzadkie wiec jakos tam wszyscy sobie radzili bez grymasow. No ale problem byl i nalezalo go jakos rozwiazac, bo byl tez drugi problem - otoz z tej procedury korzystaja tez nasze call-guides - czyli nie wiem co po naszemu chyba scenariusze rozmow z darczyncami. (Bo my charytatywni jestesmy i zawsze nam brakuje i musimy kombinowaz z prowizorkami.) A w takim call-guide to niestety nie widac czy scenariusz bedzie dotkniety przez te usterke czy nie w zwiazku z tym czesc polecen zaplaty miala zapoznione daty. Nic dramatycznego po prostu my dostawalismy grosz o pare tygodni pozniej niz mozna bylo. Dla nas masakra na mala skale, bo kazdy grosz sie liczy - patrz dygresja wyzej.
Dodam jeszcze, ze Jo jest upierdliwa. Po prostu i bezzasadnie. Czasem to jest dobre, nie oszukujmy sie, ale nie zawsze. Szczegolowa do wymiotu (gorzej niz ja), a na dodatek charakter - jak ty dla mnie to natychmiast, jak ja dla ciebie to pocaluj sie w tylek z klaskaniem bo ja nie mam czasu. I zle znosi niepowodzenia.
No i wreszcie jakims podstepem Jo i Maxim dorwali sie razem i wykombinowali sobie, ze naprawia obie usterki. Czyli kazde w inny nieco sposob typ "my way or highway". Knuli tak przez jakis czas razem. Nikt ich nie kielznal, ani nie ograniczal. W efekcie Maxim i Jo wyprodukowali cos w rodzaju wymagan, przy czym odnosze wrazenie, ze Jo wymiekla w polowie i uznala, ze da Maximowi wolna reke bo przeciez nikt jej nie przebije w dzieleniu wlosu na czworo. Otoz sie pomylila, ale to sie ujawnilo dopiero co.
Co sie dzialo dokladnie nie wiem, ale Maxim mi sklamal. Swiadomie. Takze wszystkich potepiajacyh moje podejscie do niego prosze jednak o hamulec bo prawdziwie ja jestem tolerancyjna i wyrozumiala gdy sytuacja to dyktuje, ale falszu NIE CIERPIE. NIE CIERPIE KLAMAC. Chociaz umiem i zdaza mi sie ale to nie znaczy ze czuje sie z tym dobrze. Bo sie nie czuje. Ale przez lata  stwierdzilam, ze wole jednak okazjonalny odcisk na sumieniu nic wieczne siniaki na tylku.
Dostalam zadanie - przejzec te omc wymagania i oszacowac czy to sie da zrobic czy trzeba zaczynac od nowa. Dodam, ze jeszcze wtedy nie zdawalam sobie sprawy do jakiego stopnia Maxim wykorzystuje sytuacja ogolnego poblazania.
Jako ze z zawodu nabytego jestem analitykiem biznesowym, wymagania to w zasadzie moj chleb powszedni, a poniewaz dodatkowo z zawodu wykonywanego jestem analitykiem systemowym to dodatkowo umiem pisac i czytac specyfikacje, a nawet troche konfigurowac czyli brudzic rece. Obecnie duzo wiecej niz kiedys z racji zmiany. Produkt Maxima byl tragiczny. Ot zbior notatek to zrobil i co zamierza zrobic, koncentrujac sie na rozwiazaniach i ignorujac mozliwosc, ze nie kazdy a) mysli jak onc i b)czyta mu w myslach. Poczatkowo byl nieco zazdrosny ze nie dane mu bedzie dokonczyc calej pracy bo czesc konfiguracyjna - scenariusz rozmowy o polecniue zaplaty bede robic ja.
Powiedziano mi ze mam czas gora do czerwcowego wdrozenia czyli prawie 2 miesiace i czy da rade to zrobic. No to szybko przeczytalam te bekarty wymaganiowe, zrobilam zgrubny diagram logiki - bardzo zgrubny bo inaczej musialabym spedzic na tym pare tygodni rozmawiajac z Jo. I uznalam ze jak sie scisne w sobie i w razie czego Maxim pomoze (hahaha idiotka) to damy rade. Sama konfiguracje oszacowama na podstawie wlasnego doswiadczenia i znajomosci obecnego scenariusza na jakies 10 roboczo-dni samej konfiguracji, zakadajac ze Maxim jak to tworzyl spradzal tak jak ja bym to zrobila czy wszystko da sie zrobic (idiotka, mowilam??).
Ale to nie to co mi Maxim SKLAMAL. Otoz zapewnil mnie on (i nie tylko mnie bo naszego szefa tez), ze wszystko to mi przekazal jako wymagania zostalo zaakceptowane przez biznes - czytaj Jo.
Nie zostalo. Powiem wiecej. Nikt tego wczesniej nie przeczytal. Bo jakby przeczytal to by mu napluli na buty, no dobrze nie jemu bo jemu wszyscy poblazaja, ale szefowi by napluli. A nie napluli.
Ale Maxim uwazal, ze skoro umiescil dokumenty w systemie sledzenie zmian to wszyscy religijnie lapia i czytaja tak jak on (no i jakby nie byl specjalny to bym mogla powiedziec ze idiota, a tak to co? no przeciez nie moge, bo jest specjalny).
Ale powiedzial mi, ze wszystko co tu jest opisane uzgodnil z Jo.
No i teraz jest tak:
Pol dialogu 1
Czesc Maxim, czy Ty miales pomysl jak to zrobic, o to co tu opisales? Bo mnie sie zdaje, ze sie nie da, ale moze Ty cos wymysliles?
Nie?
Hm, to jak planowales to zrobic?
Myslales, ze sie tak da?
I nie sprawdziles zanim napisales, ze tak zrobimy?
Nie bo byles pewien ze sie da?
Acha.
To co, mam isc do Jo i jej powiedziec ze tak sie nie da i co by chciala innego w zamian?
Nie?
To co?
Tak mowisz, ze dorobisz pole i zrobimy prowizorke?
A nie uwazasz, ze naprawianie prowizorki przy pomocy dwoch nowych prowizorek to troche slaby pomysl?
Nie?
Acha.
Tak jasne, ze probowalam, chcesz zobaczyc?
Nie chcesz? (to po co Baranie pytasz drugi raz jak juz raz powiedzialam? A! Bo jestes specjalny i nie moge Ci tego powiedziec)
No dobrze. 
Pol dialogu 2
Czesc Maxim, pamietasz te prowizorke co robilismy rano? Bo wiesz ona nie dziala tak jak sobie wyobraziles.
Ze przetestowales?
(Ale chyba nie do konca wystarczajaco Losiu che krzyknac, ale nie moge wiec mowie)
No niestety ale nie dziala. Chcesz zobaczyc?
Chcesz? to swietnie, o widzisz?
To co, to chyba jednak nie mozemy tego tu zrobic. Ze dodac strone? Tak pewnie zadziala. Jasne sprawdze, ale wiesz ze oni nie beda tego chcieli, bo sam mowisz ze chca jak najmniej stron i "klikow".
Acha, nadal uwazasz ze tak lepiej? To wiesz co, ja zrobie tak: pojde do Jo i jej wyjasnie opcje i zobaczymy czy woli strone na poczatku  czy na koncu bo w sumie to chyba lepiej na koncu w punktu widzenia procesu biznesowego. (Tu koniec dyskusji bo a) faktycznei to decyzja biznesu i b) on gowno wie o procesach biznesu)
Czesc Maxim, wiesz Jo powiedziala ze nie chce strony na poczatku.
Czesc Maxim, sluchaj, a czemu dodales tu nowy scenariusz dla procentu od podatku skoro jak zmieniamy wszystko to mozemy uzyc istniejacego scenariusza - no wiesz zagniezdzic go tu. o dzien pracy mniej i mniej testowania dla nich skoro to istniejacy scenariusz.
Nie? Bo nie pomyslales? Acha.
Bo biznes nie specyfikowal, ze chce mozliwosc anulowania? Bo wlasciwie to wcale o tym nie rozmawialiscie? Acha. To wiesz co? (trace cierpliwosc) To ja porozmawiam z Jo i zapytam czy tak moze byc, bo po co marnowac dzien co? 
Pol dialogu 3
Czesc Maxim, takie mam pytanko - odwieszanie zawieszonych polecen - czemu to dodales? Przeciez nie jest uzywane.
Jest? A kto Ci tak powiedzial?
Nikt? Acha... Bo jest na starej liscie? (A nie zauwazylesm Baranie ze na produkcji nie ma?? chce wrzesnac, ale spokojnie mowie)
Bo wiesz jakies 4 lata temu sama to zdejmowalam z produkcji bo nie dzialalo poprawnie, a poza tym nie uzywali i tak bo nie dalo sie generowac automatycznie listu.
Tak jestem pewna.
To ja tego nie bede robic.

I tak ze serdnio raz dziennie.
Przez jeden tydzien. Drugi tydzien...

No i w finalnym tygodniu nastapila kulminacja. Chwileczke bo juz na samo wspomnienie mi slabo i musze sie fortyfikowac czekoladka.
No juz. 

Pol dialogu 4
Czesc Maxim. Mozesz mi przypomniec jak to sobie wyobrazales?
No wiem mowiles ale zapomnialam bo bylo skomplikowane.
Ze ten tekst jako zmienna i 3 opcjonalne wartosci zaleznie od tego czy ta data jest w przeszlosci to ma mowic ze juz nastapila, czy w przyszlosci - to ma mowic ze jeszcze nie nastapila, czy wcale jej nie ma i ma mowic ze nie ma i nie bylo? Acha. Ale to sa 3 osobne transakcje i skomplikowane warunki dla kazdej opcji, zdajesz sobie sprawe?
(czego patrzysz na mnie baranim wzrokiem? Nie pomyslales, mam ochote wrzesnac i potrachnac obiektem ale sie hamuje)
Maxim sluchaj jest malo czasu, to jest przerost formy nad trescia. Czy biznes powiedzial, ze to jest krytyczne dla nich?
Chcieli mowisz? Ale czy to nie oczywiste ze jak data minela to juz bylo jak data bedzie to bedzie...
Ze chcieli?
Wiesz co, to ja tego nie robie chyba, ze oni powiedza ze to jest im niezbedne. Pojde i sie zapytam czy to krytycznie potrzebne...
Co?
CO??
Ze w zasadzie to oni tego wcale nie chca tylko chcieli zeby bylo napisane co oznacza brak daty w tym polu? Ze Ty to tak sam z siebie wymysliles? (QRWA!!!x7) )
I ze co? Ze mam racje bo w zasadzie te pozostale opcje to sa oczywiste?
(Matko Jedyno Kochano i ile jeszcze takiego gowna wziales i se powymyslales? Ile ja czasu i nerwow zmarnowalam na rozpracowywanie tych czarownych koncepcji ktorych nikt nie chcial ale Ty sobie wymysliles?? I SKLAMALES ze wszystko zostalo uzgodnione z biznesem)
To wiesz co? (stracilam cierpliwosc: sam se to rob BARANIE, chce wrzesnac, ale mowie ) To ja tego nie robie. Jak znajdziesz wolna chwile to smialo mozesz dorobic te transkacje i dodac to ale skoro Biznes tego nie chce to ja tego nie robie.

Podobna sytuacja nastapila jeszcze pare razy gdy Maxim byl niezadowolony, ze nie robilam czegos tak jak sobie wyobrazil ale poniewaz TO juz bylo za mna mowilam tylko: Prosze Cie bardzo, mozesz przejac ten kawalek i zrobic go po swojemu. Ja tak nie zrobie bo to zbyt skomplikowane dla mnie.

I co bylo z tego wszystkiego najgorsze? ze nie mogla mu jak innemu powiedzic
"are you f...g kidding me?"
Bo przeciez nie zrozumie tego we wlasciwy sposob. Wsystko inne bym przelknela ale brak mozliwosci odreagowania po prostu mnie wykonczyla.
Oczywiscie zeby nie bylo nie jestem bez winy, powinnam byla zdac sie na przeczucie i zapowiedziec ze to robota na 2 miesiace a nie 2 tygodnie i przerobic te wymagania ale naiwnie myslalam, ze skoro odciazam Maxima to on szybciej skonczy i bedzie mogl przejac skomplikowany kawalek ode mnie w razie draki (no tak, tak, idiotka bezdenna).

A teraz rodzynki lub tez wisienki:
Podsluchane (bez wysilku):
Maxim do szefa - bo mRufa nie zrobila prognozy czasowej wiec nie wiem ile nam to zajmie...
Ja - przepraszam bardzo Maxim, ze przerywam ale zrobilam prognoze tydzien temu i szef ja zna.
Maxim: ?
Ja - Owszem. Juz zaczelam pierwsze moduly i szacuje ze reszta zajmie okolo 10 dni roboczych. Tylko Ci o tym nie powiedzialam, bo przeciez to dla Ciebie nie ma znaczenia, skoro i tak musze czekac z niektrymi modulami az Ty skonczysz, prawda?
Maxim: Acha... No tak, rzeczywiscie. Nie zdawalem sobie sprawy ze juz zaczelas...
(To po co mie podpierd...asz do szefa?? Nie nauczyli Cie, ze zeby kablowac trzeba miec pewne zrodlo informacji bo to nie komuna?? sobie pomyslalam z humorem jeszcze wtedy).
Albo przy jednej z sytuacji gdy pokazywalam mu, ze cos nie dziala jak sobie wyobrazil i przynal mi ze nie dziala, w tym czasie przychodzil szef a Maxim podnosila glos i mowil: No jesli rzeczywiscie nie mozesz tego zrobic w ten sposob, to... (If you really cannot do it that way)
Uslyszal w odpowiedzi: Przepraszam, a co masz na mysli uzywajac slow ze "ja" nie moge tego zrobic w ten sposob? Przeciez sam probowals wlasnie i widzisz ze nie dziala, czy wiesz cos czego mi nie mowisz?
A ja wtedy slyszalam: No tak, mam na mysli ze skoro tego sie nie da tak zrobic.
No i najwieksza wisienka to odczekanie, az wezme wolne popoludnie i ogloszenie na spotkaniu z binzesem i innymi ze moja czesc pracy NIE zostala przetestowana do konca.
No i tu znowu spotkalo go rozczarowanie bo jakos nikt nie uwierzyl, ze nie przetestowalam. Lata ciezkiej pracy na Poddaszu przynosza efekty... Moglabym nie przetestowac, a oni i tak by watpili w jego slowa.
Ale przetestowalam i nawet zlozylam meldunek tyle ze a) nie jemu i b) nie dal rady podsluchac calego meldunku.
Takze z jednej strony czlowiek ma troche rozrywki wspominajac te blyskotliwe rozmowy, a rownoczesnie mam zgage moralna, ze ma doczynienia z takim czlowiekiem ktory wykorzystuje poblazliwosc innych i to w celu zaszkodzenia drugiemu, bo ze dla wlasnej wygody to akurat mnie nie wzrusza.
Spiesze dodac, ze nie jestem jedyna ofiara takich zagran, bo moje pierwsze obserwacje dotyczyly zachowan Maxima wzgledem innych osob kiedy to widzialam blysk satysfakcji w oku i glosie gdy z sukcesem sciagnal komus na glowe klopoty. No niestety, ja z Polski jestem. Mnie zycie nauczylo, ze dupokrytka to element anatomii a nie puste slowo i ze ludzie sa podli czesciej niz nie sa.
Takze zeby mnie podpier...lic trzeba nieco wiecej kunsztu niz glosne mowienie wlasnych konfabulacji i wymyslow przy szefie ;)

A jako final dodam, ze Jo oficjalnie sie poskarzyla, ze wiekszosc zmian jest dla niej nowoscia i nie wiedziala, ze beda wprowadzane. To co moze nie SKLAMAL?
I zmiana bedzie wprowadzana we wrzesniu. Ciekawe czy jak zloze wymowienie w tym miesiacu to dam rade uniknac powtorki z rozrywki?

Friday, 10 July 2015

Kinowe Porazki

Wcale nie bedzie o filmach, ktore rozczarowaly trescia czy jakosci, tylko o tym jak wybralam sie do kina a tam Zonk.
Geneza tematu:
Bo ja w ogole wielkim wielbicielem Kina jestem. Chociaz nie cierpie tlumow. Ale uwielbiam ogladac filmy w kinie. Oczywiscie wcale nie ma to wplywu na moje wybredne gusta filmowe bo nie kazdy film pojde ogladac. Owszem bede szukala chocby najzalosniejszej wymowki zeby obejrzec ale musze miec powod. Powody zazwyczaj sa takie: Dla filmu, Dla Obsady, Dla towarzystwa.
I zdaje sie, ze w tej kolejnosci. Dawno juz odkrylam ze najwspanialszy film ogladany w niewlasciwym towarzystwie potrafi byc zrujnowany. Niestety Wybitnie Kijowy film, bez atrakcyjnej obsady, w najlepszym towarzystwie nie da az takiej przyjeamnosci, ale jesli towarzystwo jest szczegolnie pozadane to moze jakos przeboleje.
Takze w moim przypadku jak mowie ze ide "do kina" z kims tam oznacza, ze ide "na film" - to dla osobo z mojego pokolenia, ktore znaja ten eufemizm i pytanie "do kina czy na film" ;)
Wieki temu rowniez odkrylam, ze lubie do kina chodzic solo. Pracujac jeszcze Na Zakladzie w Ojczyznianej Stolycy mialam szczescie w nieszczesciu przez pare lat siedziec w tzw "Mordorze" - kompleks biurowcow w okolicy centrum handlowego na Mokotowie, zreszta zaraz jak go do uzytku oddano - to centrum nie kompleks biurowcow. Z racji charakteru pracy miewalam kikugodzinne przestoje a pozniej intensywne i dlugie popoludnia i wieczory wiec zaczelam uprawiac proceder nagminnie - film jeszcze wtedy rzadko przekraczaly 90/100 minut dlugoscia, wiec zamiast zbijac baki i sie nudzic w przestojach pedzilam na druga strone Woloskiej i szlam sobie do kina. Na sali bylo gora 5 osob (no chyba ze byl to fim animowany w koncu roku szkolnego, bo wtedy zdarzalo sie ze dolaczala wycieczka szkolna...). Matko jedyno kochano ilez ja sie wtedy naogoladalam filmow, niektore co fajniejsze po dwa razy (np animowane bo sparta bylam obejrzec wersje dubbingowano oraz oryginalna - polski dubbing filmow animowanych od kilkunastu lat jest moim zdaniem FANTASTYCZNY - odkad zaczeto robic go z rozumem, a nie tlumaczac bezmyslnie).
Zreszta co tam, moge wyjawic moj sekret. Pilnie strzezony, bo dotad tylko kilka osob wiedzialo o tym - ze chodze czasem na filmy do kina wiecej niz raz. Nie na byle co - na takie co mnie zachwycily, i tylko i wylacznie dla filmu, bo jesli pierwszy raz mi sie podszedl to szanse ze drugi raz pojde np dla towarzystwa sa moze nie zerowe, ale daza do zera.
Czasem (kiedys nagminnie, teraz tylko w nadzwyczajnej sytuacji) zdarza sie ze ide do kina na slepo i kupuje bilet na najblizszy film. Najblizszy mym upodobaniom jak i czasowo.
Lubie tez pojsc do kina w obcym mi miejscu - na urlopie na przyklad - i wtedy tez wybieram film losowo, oczywiscie celujac w ktores z moich kryteriow. W ten sposob obejrzalam np film z Johnem Travolta pt Hair Spray czy cos w tym rodzaju, w kinie w Bondi, Sydney, a Kiss Kiss Bang Bang (z Robertej Downey Jr, jeszcze wtedy mi nie znanym) w Melbourne. Oraz Wolverine (Hugh Jackam!!) w Dublinie. 
No to tyle tematem wstepu wyjasniajacego dlaczego kinowe niewypaly tak mi tkwia w pamieci.
Geneza Wpisu:
Zaczelo sie od tego, ze opisalam (o tu) jak to w bolu i trudzie (a precyzyjnie to w ulewie i nieco nieszczelnych butach), wybralam sie lat temu 7 do kina, na film, nie pamietam jaki, dotarlam pod kino, a tam film odwolany. Kosztowalo mnie to majatek bo zamiast na filmie wyladowalam w domu towarowym i przetracilam mala fortune.
Nie byl to jedyny raz kiedy mnie kino zawiodlo. Bo tak (nie bawiac sie w chronologie):
Wpis wlasciwy ;)
----------------------------------------------
Przypadek 1
Wybralam sie w pewien zimowy weekend do kina. Jest Wyspa. Jakies 5 lat temu, moze ciut mniej. Snieg w zasadzie padal w sobote i dokonal paralizu komunikacyjnego wiekszego niz ustawa przewiduje, ale dzialalnosc swoja zgrubsza w owa sobote zakonczyl.
Mozliwe ze popadal sobie tez w nocy, ale juz bez przesady i bez szczegolnego zdeterminowania. Paraliz do wieczora zdaje sie minal i w niedziele ulice i drogi byly urokliwie biale i CUDOWNIE puste.
Wybralam sie zatem w niedziele, swoja metoda do kina na pierwszy seans - na oko poludniowy seans filmu. Znowu nie pamietam jakiego.
W kazdym razie zeby nie bylo watpliwosci, sprawdzilam na stronie kina czy sa czynni - nic nie wskazywalo na to ze nie sa, wiec pojechalam.
Dojechalam do kina bez trudu, podziwiajac pare porzuconych na obwodnicy samochodow, malowniczo wbitych w zaspy, czasem tylko pod troche nietypowym katem, osobiscie nie odczuwajac drogowego dyskomfortu bo jednak nascie lat praktyki jazdy w Ojczyznie tak szybko nie zanika, choc z jednym rozrywkowym poslizgiem na pustym i nieposolonym rondku.
(Wyspa to raj dla rondek. Rond i rondeczek tez. Ci co bywali wiedza. Dla niewtajemniczonych dodam ze rozmiary rond oscyluja pomiedzy meterm srednicy - "kropka na asfalcie" jak okresla je Fader, moj zreszta - a potworami ze skomplikowanym systemem swiatel i przejazdem przez srodek, a takze specjalnym pasami dla tych co rondo zahaczaja marginalnie. Sa tez rozliczne osemki czyli podwojne ronda, czesto jako para tych dwoch kropek na asfalcie. Znam taka trase (do Szweda) gdzie czlowiek zalicza srednio jedno rondo na 2 mile czyli co skrzyzowanie przez dobre 15 mil. Istny Szal. Choroba lokomcyjna dla wrzliwych gwarantowana.
Dla rozrywki dodam tez, ze za Oceanem takie twory to rzadkosc. Do tego stopnie w niektorych rejonach, ze np oprocz znaku mowiacego ze 'uwaga rondo' dodaja duze i wyrazne strzaly wokol ronda, informujace jak jechac, co nam moze sie wydaje dziwne ale pochodzi to miedzy innymi z rejonow gdzie na paczce orzeszkow pisza z tylu ostrzezenie "uwaga moze zawierac orzeszki".)
Parking owszem nie do konca uzytkowalny bo niedbale zgarniete zwaly sniegu tworza istne waly przeciwpowodziowe wokolo, zmniejszajac rozmiar parkinu o dobre 20%. Ale nie jest komptenie pusty a te auta ktore stoja nie wszystkie sa przysypane czyli nie stoja od wczoraj. Ide zatem dziarsko do kina. Kino tym razem jest multipleksem, z typowa infrastruktura - kasy ze stoiskami popcornu, lody, poczeklania itp, czyli widac na pierwszy rzut oka czy jest oblsuga czy nie. Wchodze na teren i widze ze pare kas otwartych, pare osob siedzi w poczekalnie no to pedze.
Dodam ze nie jest to blady swit. jest powiedzmy poludnie, moze odrobinka przed. Staje przy kasie i juz zaczynam otwierac gebe zeby sie przywitac i wyrazic moje zapotrzebowanie... i slysze:
"Nasz operator nie dojechal wiec kino na razie nieczynne."
Zdebialam. Wszak nie ma korkow, drogi calkiem znosnie przejezdne, zwazywszy wczorajszy armagedon...
"Slucham?" odzywam sie grzecznie.
"Nasz operator nie moze wyjechac z domu, czekamy na wiadomosci czy przyjedzie do 13tej, jesli nie to wszystkie filmy odwolane."
"To co, mam sobie isc do domu? " dociekam
"Mozesz poczekac, do 13tej, jak chcesz, albo zostawic telefon to zadzwonimy jak operator dojedzie."
Mozliwe, ze zgryzliwie dodalam cos na temat aktualizacji wiadomosci na stronie www, bo chyba nie ja jedna posluzylam sie nia jako informacja, ale nie czulam sie na silach wszczynac zadymy bo jedna juz wczoraj narobila balaganu, a poza tym jakos mnie to wszystko mocno zaskoczylo, bo o ile spodziewalam sie roznych rzeczy to nie tego, ze wszystko bedzie otwarte w kompleksie rozrwykowym lacznie ze swiezym popcornem tylko filmow puszczac nie beda.
Operator nie dojechal. Na stronie pozniej pojawil sie komunikat, ze jest Zonk. A ja odczekawszy jakies 40 minut udalam sie do domu i obejrzalam sobie jakis innym film, kameralnie.
----------------------------------------------
Przypadek 2
Chociaz ten byl chyba jednym z pierwszych. Rzecz sie dzieje w Polsce, a precyzyjnie w Jastarni, na Polwyspie Helskim. Jest sezon letni. Dla tych co nie wiedza dodam ze w Jastarni jest kino to mowie ze jest. Bylo nawet caloroczne, ale w sezonie szczegolnie wieczorne seanse zawsze cieszyly sie powodzeniem. W tej Jastarni jestem na kawalku wakacji z przyjaciolka ze Szkolnej Lawy, M (ale nie ta samam co M&Ms, wiec moze nazwe ja tu 'Ma'). Z ta Ma znamy sie od pierwszej klasy podstawowki, chociaz kontakt od mojej migracji w zasadzie zanikl. Niby szkoda, ale wiem tez ze ludzi spotykamy "for a reason, for a season or for a lifetime". Takze pewnia Ma byla w moim zyciu z dwoch pierwszych kategorii. Ale nie w tym rzecz. Poniewaza nasze Rodzicielki osobiste znaly sie przez wiele lat, to mimo ze nasze drogi szkolne rozeszly sie juz po pierwszych latach, kontakt trwal praktycznie dopoki Ma sie nie zareczyla. Pozniej czesciej widywalam innych czlonkow jej rodziny niz ja. Ale. Wracamy do Jastarni.
Otoz z pomoca rodzicielska mialysmy pokoj 3 osobowy wynajety dla dwoch osob na chyba tydzien, a moze nawet nawet 2 tygodnie nad sklepem w scislym centrum, rzut beret od stacji kolejowej.
Byl w ogole chyba juz koniec wakacji i pogoda odbiegala od tropikow wiec narodu nie bylo duzo, rzadne tam oslepiajace tlumy, glownie surferzy ktorym brak slonca nie przeszkadzal za mocno.
W ogole chyba jeszcze nie jestem pelnoletnia. Ma moze juz jest a moze tez jeszcze nie... Jakies takie mam wrazenie, ze jestemy obie w szkolach srednich. Jest z nami tez kuzynka Ma, na tzw "krzywy ryj", dziewcze w wieku wczesnoszkolnym, calkiem sympatyczne, ktoremu Ma z wscieklym entuzjazmem usilowala matkowac. Ja nie jestem zwierzecie mstadnym wiec tydzien a juz tym bardziej 2 tygodnie w scislej bliskosci 2 osob to dla mnei troche duzo wiec pare razy sie rozdzielalysmy na zajecia w podgrupach. przy czym moja podgrupa byla jednososbowa ;). I jeden tak rozdzial nastapil jak zapragnelam pojsc do kina. znowu nie pamietam co to byl za film, ale byl to seans popoludniowy, kino pelne surferow, plus ja. Siedzimy, film sie zaczal i nagle doooop wszystko zapadlo sie w mroku. Oczywiscie swiatla to juz dawno byly zgaszoen bo film, ale film tez zgasl. Siedzimy tak troche zaskoczeni, w koncu przyszedl ktos z obslugi i kazal poczekac. No to czekamy, po jakiejs pol godzinie okazalo sie piorun strzelil w transformator gdzies tam i z pradem deficyt na calym polwyspie. Fajnie, mysle, to co teraz?
Otoz to nic nowego dla tubylcow, jak sie okazalo po chwili - prad bedzie za jakies 2 godziny i wtedy nam puszcza ten film, a na razie mamy zachowac te bilety i spadac na bambus albo i na szczaw jak kto woli. Jaki zwrot kosztow? Wszak film bedzie tylko pozniej. Teraz Polska, no nie?
No to spadlam. Na kolacje wczesna spadlam bo co mialam robic.
Prad nam faktycznie oddali i po dwoch godzinach znalazlam sie na nowo w sali kinowej, z nieco mieszanymi uczuciami co do pory seasnu, bo wtedy jeszcze na poznych seasnach nie bywalam solo.
----------------------------------------------
Przypadek 3
Nie tak znowu dawno bo juz na Wyspie.
(Choroby lokomocyjnej sie mozna od tych skokow w czasoprzestrzeni nabawic, wiem, ale co ja poradze ze mam pamiec nieindeksowana? Czasem mysle ze pojecie "Random Access Memory" mialo bys przeznaczone wylacznei do mnie ale ktos je podstepnie ukradl zanim sie po nie zglosilam)
nie w zeszlego Sylwestra tylko w jeszcze poprzedniego. Czyli co? 2013 chyba.
Otoz zazwyczaj spedzam swieta te grudniowe z Faderem bo jakos mi nie pasuje zeby byl w domu sam, wiec albo on przylata na wyspe (coraz mniej chetnie bo mu klimat bruzdzi - bo tu w swieta zazwyczaj mamy duzo deszczu i blota, w przeciwienstwie do Ojczyzny naszej kiedy to czasem sie jednak biale swieta trafaja, nawet jesli sa to swieta Wielkanocne), albo ja zagryzam wargi (coraz czesciej) i lece to Ojczyzny, ale na Sylwestra zawsze wracalam poki co do siebie. Z roznych powodow, w tym wpisie kompletnie nieistotnych. Otoz Sylwester 2013. Plan byl tego roku, ze puszcza nas wczesniej z pracy (zazwyczaj puszczaja), na ktoras tam godzine jestem zaproszona na kameralne sywestrowanie u M&Msow, a w miedzyczasie zeby nie tluc sie na 5 minut do domu w korkach w dwie strony, pojde sobie do kina. Film tym razem pamietam! 44 Ronin.
A gowno bo 47. No coz. Trzech mi umknelo z pamieci ;) no dobrze, czyli 47 Ronin.
Glownie dla aktora, ale troche dla filmu i sie okazalo ze film bylby rownie ciekawy z innym aktorem. Nie, nie jestem slepa wielbicielka talentu Keanu Reevesa. Prawde mowiac nie mam na niego temat zdania za dobrego - talentem w moim postrzeganiu dorownuje zgrubnie Nicolasowie Cage'owi. Juz wyjasniam czemu - obaj praktycznie maja JEDEN wyraz twarzy. Ten wyraz twarzy sprawdz sie swietnie w kilku zaldwie typach rol. Na przyklad Narkomanow, Pijakow, Osob Specjalnie Rozwinietych, osob permanentnie zdziwionych, a takze Spolecznie Wybrakowanych Zabojcow. Sa obaj w takich rolach fantastyczni. A nawet FANTASTYCZNI. Tepy wyraz twarzy maja opanowany do mistrzostwa ;)
Podkreslam - powyzsze to wylacznie Moja opinia, ktora owszem pare znanych mi osob podziela, ale absolutnie nie zamierzam tu kopi kruszyc :)
Otoz poszlam bo moja przyjaciolka dElvix jest fanka aktora, ba nawet obu wymienionych powyzej prawde mowiac. Po czym okazalo sie ze film mi sie podobal. Nie no skad nie byla to jakas uber ambitna produkcja, ale mnie to w niczym nie przeszkadzalo. Poruszyla kilka interesujacych mnie spolecznych watkow, i pokazala je choc marginalnie to jednak raczej prawidlowo, koncepcja byla ciekawa, oparta na autentycznym wydarzeniu historycznym, oczywiscie zmodyfikowanym na bardziej mistyczne dla potrzeb ekranizacji. I tyle.
Ale znowu nie w tym rzecz. Te dygresje to mnie wykoncza.
Rzecz w tym ze udalam sie do kina po pracy w tego Sylwestra. Ten sam pomysl miala sporo osob ale nie bylo dzikiego tlumu. Kupilam bilet i mozliwe, ze nawet loda na patyku, chociaz nie na pewno i poszlam na sale. Siedzimy, tlum na sali tez jest umiarkowany, w sensie ze nie czuje sie przytloczona. Reklamy, zajawki... no 20 minut jak obszyl.
Zaczyna sie film.
Intro.
hm...
Film jest niemy.
Muzyczka owszem gra, ale film jest niemy. Cholera. Dobrze chociaz ze nie czarno-bialy i z dialogami na czarnym tle...
Ktos z dolu poszedl po jakich 5 minutach projekcji doniesc obsludze.
Obsluga nie uwiezyla i przyszla popatrzec.
Nadal niemy,
Mamy poczekac. No to czekamy.
O, zaczyna sie film...
Nadal niemy.
Beda probowali naprawiac, mamy jeszcze poczekac.
Czekamy.
O! zaczyna sie film.
Niemy.
Nie dadza rady naprawic potrzebny jakis komponent do wymiany.
Beda zwracac za bilety (ja rybka bo pierwsze slysze o takim fenomenie).
Nie, nie beda zwracac (HA! Wiedzialam!!).
Dadza na vouchery (O?).
Dali vouchery - takie bilety bezterminowe i zwrocili takze za bilety. Bonus.
Ale ja mam w dupie takie bonus bo ja chcialam film obejrzec.
Takze w efekcie przesiedzialam w kinie dobrze ponad godzine i dostalam w zamian bilet na film. Oczywiscie wykorzystalam go czym predzej w nastepnym tygodniu na obejrzenie tego filmu, stad wiem jaki byl.
No i ku radosci Emu bylam dostepna do dreczenia o godzine wczesniej niz przewidywala.
----------------------------------------------
Przypadek 4
Poszlam na randke. Tzn nie tak do konca, ale zycie pokazalo, ze przynajmniej jedno z nas uwazalo, ze to randka.
Nie bylam to ja.
Nie wiem dokladnie ktory to rok ale mozliwe ze 2011. Jest na pewno dosc cieplo. Mam juz Niebieska Strzale (byla ze mna pomiedzy 2008, a 2013).
Otoz po latach ogladania filmow w kinach solo, odkrylam na nowo przyjemnosc towarzystwa i po jakims czasie gdy oryginalne towarzystwo sie zaczelo wykruszac zaczelam kontrolnie ciagnac ze soba inne towarzystwa i odkrywac przy okazji, ze nie kazde sie nadaje.
No i w chwili desperacji towarzyskiej (rzadko tak bywa, ale akurat mialam taka potrzebe zeby miec towarzystwo) zapytalam jednego takiego kolege z Kolchozu - Jase sie nazywa, czy by poszedl bo ja ide. On entuzjastycznie sie zgodzil i poszlismy. Nawet nie bylo zle, film nam sie obojgu podobal, byl to albo Turysta, albo Real Steel. Turysta jednak, widze bo dacie premiery. Obylo sie bez ekscesow. Za ktoryms kolejnym razem (bylo ich kilka, ale nie kilkanascie) jednakze Jase wybieral film.
Taki mielismy niepisany system - raz wybieram ja raz on bo wygladalo, ze on pojdzie na cokolwiek wybiore i uznalam, ze to byloby nie fair, plus placilismy za siebie na zmiany - taki uklad zostawia w razie zerwania stosunkow towarzyskich tylko jedna osobe poszkodowana a i to nie wiele bo tylko na jeden bilet. W ktoryms momencie zauwazylam zmiany behawioralne i zaczelam podejrzewac, ze w wyobrazni Jase'a to my randkujemy. Nie bylam pewna czy mi to przeszkadza, bo znamy sie od lat kilku - precyzyjnie wtedy od jakichs 5ciu i w sumie nalezy do grona osob plci meskiej, ktore lubie wiec specjalnie nie czynilam zadnych zachecajacych ani zniechecajacych manewrow (jednym z powodow niepewnosci byl fakt, ze sypial swego czasu z moja byla wspolKolchozniczka, z ktora wynajmowalam poddasze/strych, wiec jakos tak mialam wrazenie, ze narwalam bym sie na "resztki"). Ale na filmy czasem chadzalismy.
No ale do rzeczy - Jase wybral film. Cholera wie co to byl za film  bo wcale bym go nie ogladala gdyby nie to, ze byla jego kolej wybierania.
Mamy piatek.
W piatek w owym czasie funkcjonaowalo cos o nazwie TeenScreen, gdzie nastolatki mogly ogladac filmy, ktore juz byly na wylocie z emisji, bez obecnosci doroslych i za psi grosz. Przy czym w ofercie bylo napisane, ze wstep maja tylko nastolatki, co dla mnie bylo jasne - powyzej 19tego roku zycia wstep wzbroniony. I byl jeden seans jeden na tydzien, wlasnie w te piatki.
Jase wybral film ktory normalnie juz z ekranow zniknal ale byl wlasnie dostepny jeszcze na TeenScreen.
Jako, ze mialam tych lat stanowczo wiecej, tak powiedzmy okolice 18 na kazdy bok pi razy oko, a Jase starszy kilka lat ode mnie, doszlam wiec do wniosku, ze istnieje realne ryzyko, ze nas nie wpuszcza. Zakomunikowalam mu to zdaje sie, ze nawet z dzien przed planowanym seasem. Jase zbyl moje rewelacje slowami, ze to na pewno nie prawda bo przeciez nie moga nas nie wpuscic na seans. Na pewno wpuszcza tylko trzeba bedzie zaplacic normalna cene biletu. Zapytalam go czy jest tego pewien, on odparl ze tak. Co sie bede z Tubylcem klocic, tak? Ale wewnetrznie pomyslalam sobie 'Bedzie ciekawie'. I bylo. Ale JAK!
Otoz o wlasciwej porze stanelismy w kolejce. Podeszlismy do kasy, Jase jako mezczyzna wyglosil nasze zapotrzebowanie... i... uslyszal, ze nie sprzedadza nam biletow. (heh, pomyslalam)
Stoje cichutko jak trusia, w ogole jakby mnie tam nie bylo bo co mam powiedziec? Ze "A nie mowilam"? O nie.
Czekam co bedzie dalej plus smiac mi sie chce nieludzko, wrecz sie turlam po podlodze wenetrznie, rycze, wyje, smarcze ze smiechu, ale wszystko wewnetrznie. Na zewnatrz Mohikanin to przy mnie czlowiek pelnej mimicznej expresji.
Slucham i kontroluje powloke zewnetrzna.
Jase zaczyna dyskusje. Rozmowa glownie polegala na wzajemnym przekonywaniu sie czemu nam biletow nie sprzedadza, a czemu powinni.
A ja sobie mysle "QR*A, nie wpuszcza mnie do kina bo jestem za stara... No tego jeszcze nie bylo. Tydzien temu pytali czy mam znizke studencka, a dzis mi mowia ze jestem za stara..." I normalnie z tymi slowami na ustach bym odeszla od kasy, potencjalnie rechoczac wespol z towarzystwem i debatujac gdzie teraz narobic dymu. Ale nie tym razem.
Slucham zatem i patrze i debieje.
Jase zaczyna sie pienic i widac po nim ze bedzie robil dym. Przy jego temperamencie to mniej wiecej jakby naparzac slonia packa na muchy, ale ja juz widze ze zamierza zrobic z siebie idiote, a przy okazji ze mnie tez. Mnie tam nie szkodzi - swietnie umiem zrobic to sama, to raz sie nie musze wysilac.
Po kilku chwilach tej wymiany razom packa na muchy zaczynam sie odsuwac od mojego towarzystwa, bo ludzie patrza dziwnie nie tylko na niego ale juz i na mnie gdyz jest mi coraz trudniej zachowac powage i zaczynam sie jawnie smiac. Rzecz jasna Jase rzucil mi spojrzenie pelne niemego wyrzutu.
I wtedy mnie udezylo: Oh kuzwa on to na prawde traktuje bardzo powaznie. Smiertelnie powaznie. Matko jedyna on nie ma stosownego poczucia humoru. I ja ma msie z kims takim spotykac? O NIE.
Oczywiscie biletow nam nie sprzedali
Do polozenia sprawy przylozyl sie jeszcze pozniej tego wieczoru.
Poczatkowo probowal za wszelka cene wypchnac nas na jakis inny film, co nie zadzialalo bo nie bylo nic co bylam sklonna ogladac po raz drugi, a tego co nie widzialam to on nie bardzo mial chec ogladac, wiec probujac ratowac sytuacje zaproponowalam, ze mozemy pojsc zamist tego to pobliskiej knajpy na obiad, na co odparl, ze Mama mu przygotowuje ulubiona potrawe na dzisiejszy obiad.
41 letni facet mowi babce, z ktora mysli ze sie spotyka, ze nie pojdzie na obiad bo mu Mama upiekla cottage pie. Surrealistyczne troche co? Ja mam farta do takich surrealistycznych zachowan u ludzi. Nie tylko u facetow. Albo wysoce skomplikowanych typow, pod roznymi wzgeldami. Ech... Nigdy nie twierdzilam, ze chce miec latwo, ale czasem zastanawiam sie czy mam gdzies napis "Weirdo's Wanted".
Zdaje sie, ze stracilam nieco panowanie nad mimika i moj wyraz twarzy musial zdradzac conajmniej zaskoczenie o ile nie zdegustowanie, bo pospiesznie dodal, ze wlasciwie to on te potrawe moze zjesc tez jutro na lunch, wiec chodzmy do tej knajpy.
Acha - jeszcze pozniej napisal skarge do centrali tej sieci kin i sie na nich obrazil. Na mnie troche tez, bo mu nie chcialam kibicowac i co gorsza do kina chodzilam nadal tylko z albo solo albo z innym towarzystwem.
Po tym wszystkim uznalam ze jednak przeszkadza mi to ze w jego glowie sa to randki i postaralam sie zakonczyc ten proceder taktowniej niz mam to w zwyczaju bo pracujemy razem i ogolnei to go lubie ale nie istnieje mozliwosc zebym przyjanila sie romantycznie z kims kto do teg ostopnie smiertelnie powaznie traktuje cos tak w moim odczuciu trywialnego jak wtopa z wyjsciem do kina!
----------------------------------------------
Przypadek 5
W zeszlym roku. Wyspa rzecz jasna. Pewnie z rok temu nawet sadzac po dacie premiery. Film pt Locke. Tom Hardy. LUBIE. Obejrze kazdy film w ktorym on gra. Uwazam ze jest DOBRY. Fakt ze jest wybitnie w moim typie oczywiscie wcale nie przeszkadza. Film w ktorym gra tylko on i jedzie samochodem non stop gadajac na glosnomowiacym przez caly czas jest bliski memu sercu.
Chcialam kogos namowic na ogladanie ale sie nie udalo, nawet kolega przebrzydluch ktory normalnie daje sie wyciagnac na tego typu filmy. Trudno. Nie to nie. Swinia nie jestem ,prosic sie nie bede.
Niestety w duzych kinach w mojej okolicy nie puscili tego filmu wcale. W takich niszowych udalo mi sie przegapic. No trudno.
Nagle patrze - w moim lokalny multiplexie bedzie! Jeden seans. We wtorek o 21ej wieczrorem.
Nie lubie tak poznych seansow. Szczegolnie sama nie lubie. Ale przemoglam sie. Zostalam w Kolchozie do pozna. Sprawdalam jeszcze kilka razy czy na pewno tego dnia o tej godzinie ten film ma u nas byc.
Pojechalam do kina, pedze do kas i wyglaszam swoje zapotrzebowanie:
"1 bilet na Locke poprosze. I Loda na patyku. I ten oto napoj" (pelna radosnego oczekiwania ja)
"Na co??" (zaskoczona osoba przy kasie)
"Locke. Taki film" (nie tracac jeszcze pogody wyjasniam)
"Ale my nie mamy takiego filmu" (nieco niepewnie patrzac w ekran kaso-komputerka osoba przy kasie)
"Macie. Bilet poprosze" (Nadal przekonana ze jak bede powtarzac co chce to to dostane, ja)
"Nie mamy." (juz calkie mpewnie, osoba przy kasie)
"???" (zdebiala ja)
"No patrze i my go nigdy nie mielismy. Ja nawet o nim nie slyszalam" (nieco stropiona moim wyraznym rozczarowniam osoba przy kasie)
"Ale na www jest ze dzis o 21...?!" (wyciagam moje ostatnie argumenty)
"Nie ma." (bez wyrazu, osoba przy kasie)
"I nie bylo?" (nieco juz zrezygnowana i rozczarowana ja)
"Nie" (stanowcza osoba przy kasie)
"Ale moze bedzie?" (nie tracac jeszcze nadziei pytam ja)
"Nic o tym nie wiem." (nadal stanwocza osoba przy kasie)
"To ja za ten oto napoj dziekuje ale za loda zaplace bo potrzebuje sie czyms pocieszyc" (odparlam rozgoryczona ja) i z tym cholernym lodem poszlam do samochodu.
Zaczelam wtedy miec niejasne podejrzenia ze cos z ta strona www jest nie za dobrze bo jestem pewna, ze do prawei ostatniej chwili Locke byl pokazywany jak planowany.
----------------------------------------------
Przyadek 6
W tym roku. Pora zimowa. Film mielismy z kolega przebrzydluchem ogladac. Mial byc to Foxcatcher. Mai byc w jakis tam dzien o godzinei powiedzy 19.30. Dostalam program seansow na tydzien z gory mailem. Seans wybralismy. Kolega zaczal niedomagac chyab dzien przed i byla obawa ze nie da rady, wiec powiedzialam mu tak dzien przed jak i o poranku ze jak sie nie czuej na silach niech powie to odwolujemy plany. Przeszla mi przez mysl opcja zarezerwowania biletow ale jak zobaczylam jak on sie czuje i wyglada uznalam ze nie warto. Kolega twardo twierdzil ze pojdziemy.
Swiadoma przygody z Locke sprawdzilam rano i przed poludniem czy na pewno jest ta godzina.
pod koniec dnia (zostalam juz po godzinach bo normalnie koncze kolo 16tej) cos mnie tknelo i sprawdzilam po raz kolejny, a tu Zonk. Seansu na te 19.30 nie ma. jest tylko na powiedzy 20.45 albo nawet 21.15. Dzwonie do przebrzydluch zszokowana a on mi jeszcze do daje ze on jednak nie da rady, a na tak pozna godzine tym bardziej. Troche mi sie podnioslo cisnienie bo po pierwsze pytalam sie kilka razy czy odwolujemy plany, to nie, przetrzymal mnie gowniarz do prawei 19tej i dopiero teraz mowi ze nie, a po drugie jeszcz ma pretensje, ze ja zle sprawdzilam. Przeciez on tez sprawdzal i aprobowal. A ja mam dowod - maila sprzed paru dni programem.
----------------------------------------------
Podsumowujac - przestalam wierzyc wiadomosciom z tego kina i sprawdzam na ich stronie do samego czasu wyjscia bo od tamtej pory sporo takich zmian bylo - np przedwczoraj pokazywalo ze film Ted2 bedzie o 11.30, 12.30 itd, a wczoraj o 11tej zobaczylam ze 11.30 juz nie ma w programie.
Banda patalachow.

A ja i tak kocham filmy w kinie ogladac.
Choc jak widac powyzej jest to jednak zwiazek toksyczny..

A tak na marginesie tego Foxcatchera w koncu nie obejrzalam. Bo to byl ten raz kiedy szlam dla towarzystwa a nie dla filmu, a juz na pewno NIE dla obsady!! ;)

Tuesday, 7 July 2015

Jak to sie nazarlam jak swinia kartofli i czemu zakupy w deszczowy dzien sa grozne...

Jest koniec Maja 2008.
Mielismy dlugi weekend (Bank Holiday Monday), ktory dzieki opoznieniom pewnych spraw w Polsce spedzilam, wbrew checiom na Wyspie, a dzieki kijowej prognozie pogody spedzilam w miescie zamieszkania, a dzieki bardzo kijowej realnej pogodzie, spedzilam w 60% we wlasnym pokoju (mieszkalam wtedy z dwiema wspolKolchozniczkami na duzym poddaszu, i mialam jedyny pokoj z prawdziwym oknem - wspolKolchozniczki mialy swietliki).
Zaczne chronologicznie od Soboty - mianowicie zapowiedzi pogodowe byly bardzo niesympatyczne wiec uznalam, ze jednak nie bede nigdzie jechac szczegolnie, ze na wypadek deszczu najlepszym miejscem byloby centru handlu i rozrywki w MK (odleglym od nas o jakies 60km) gdzie niewatpliwie z okazji soboty bylyby tlumy, poza tym uznalam ze wyprawa 1.5 godzinna w jedna strone autobusem, tylko po to zeby polazic po sklepach w tlumie (NIE lubie) i potencjalnie zobaczyc film co do ktorego nie jestem pewna czy go w ogole chce ogladac to jednak zbyt ekstrawaganckie nawet jak na mnie.
(Bylam jeszcze wtedy spieszona, chociaz Blekitna Strzala majaczyla sie juz na horyzoncie, ale jeszcze nie wyraznie, stad moja powsciagliwosc wobec perspektywy spedzenia 3 godzin w pelnym autobusie. Bo na przyklad w miniona sobote skoczylam sobie do tego samego MK do Szweda (kolejny uklon w strone Mamy Ammara) ot tak spontanicznie, popatrzec jak wygladaja w realu niektore meble, na ktore sie czaje w zwiazku z nadciagajaca przeprowadzka (8 dni, argh!) i wszystko razem - dojazd, powrot i rundka po sklepie zajelo mi wlasnie te 3 godzinki)
Poza tym wstepnie umowilam sie z kolezanka M (polowka obecnego M&Msa), ze jak oni zalatwia sprawe papierkow i ksiedza to oszacujemy pogode i podejmie sie decyzje plenarna, czy gdzies razem sie wybieramy, czy jednak nie.
W efekcie zaprosili mnie na grilla na popoludniowa pore, tuz po tym jak uzgodnilam z jedna z moich wspolKolchozniczek - Serbka, wyprawe w miasto na zakupy zywnosciowe.
Na zakupach Serbka wyznala nieco zaklopotana, ze bedzie miala gosci wieczorem na ogladanie Eurowizji, wiec ja z kolei wyznalam ze mnie nie bedzie w domu do poznego wieczora bo ten grill, takze jej goscie zupelnie mi nie przeszkadzaja. Po tych wyznaniach pelnej komitywie dokonczylysmy zakupy i obladowane siatami roznie zgodnie wybralysmy powrot do domu przy pomocy taksowki.
Na grila nabylam miedzy innymi Breezery (moje niegdys ulubione niskoprocentowe gotowe drinki z bialym rumem, niegdys popularne bardzo obecnie chyba nieco mniej) w ilosci wystarczajacej na kilka kobiet popijajacych delikatne drinki i z taka tez intencja (naiwniaczka, zapomnialam ze byl to grill polski).
Intencje jak dobre checi poszly na bruk drogi do piekla - polowe zapasu wychlalam sama, bo kobiety obecne na grillu pily co popadnie na rowni z mezczyznami i nie docenialy zalet saczenia subtelnego drinka z rumem.
Na grilla udalam sie autobusami i nabylam na ten cel karte dzienna ktora jest wazna 24 godziny czyli mialam karte wazna do 15.20 w niedziele - uznalam ze jesli nie skorzystam wieczorem bo wezwe taxi to bede miala na niedziele wiec sie nie zmarnuje.
Czego nie przewidzialam to, ze w niedziele przy*&przy taki deszcz, ze mi w piety pojdzie.

Acha! Zapraszajac, M mnie kusila przez telefon, ze chociaz wie, ze mnie kurczak nie kusi (bylam wtedy jeszcze pelno etatotwa wegetarianka) to moga mi wrzucic na grilla papryczke... to jej powiedzialam zeby sie nia wypchala, ta papryczka i ze sobie cos stosownego przyniose.
(jako wegetarianka prezentowalam osobliwy brak milosci do potraw typowo warzwno-wegetarianskich - ogorkow surowych nie jadam, papryki surowej nie i nawet niesurowa rzadko, brukselki nie cierpie i nie tkne nawet przed skladem egzekucyjnym, sos chrzanowy mnie odrzuca itp. Wszytko to jest nadal aktualne ale chwilo ,od 3 lat, jestem wegetarianka na pol etatu)
I przynioslam - kupilam oprocz w/w Breezerow, opakowanie mrozonych burgerow bezmiesnych - 4 byly i nawet rozwazalam wziecie tylko 2 ale w koncu zlapalam calosc i poszlam... i jak nic byla w tym reka przeznaczenia umoczona. 
Otoz &M (wowczas narzeczony M) potraktowal moje burgery jak typwe miesne i probowal je piec tyle co szaszlyki z mieskiem czyli po mniej wiecej 40 minutach dostalam na talerz zwegielnione zwloki kotletow moich nieszczesnych. 
Odwaznie i z determinacje przystapilam do ich obrobki, czyli obierania srodka ze skory weglowej :)
Po spozyciu srodkow oznajmilam narzeczonemu M, ze bardzo dobre te burgery zrobil tylko szkoda, ze tak malo z tego bylo jadalne, czyli, ze strasznie jechaly malizna ;))
Oraz chyba wiedziona przeczuciem oznajmilam, ze dobrze iz 4 byly w opakowaniu to pewnie z tych 4 uzbieram jeden dobrze upieczony ;)) &M wiedziony ambicja obiecal, ze tym razem dopilnuje. 
Ale przeznaczenie, w postaci M tym razem bez konsultacji z przyszlym mezem, obnizylo kratke grilla. I pozostale 2 burgery byly z jednej strony kompletnie zwegielnione, a drugiej troszke mniej. Zatem w efekcie jakis 1.4 spozylam. M wiedziona poczuciem winy usilowala mnie w zwiazku z tym nafaszerowac ziemniakami pieczonymi.
Czyli w efekcie nazarlam sie jak swinia kartofli ;)

Po sobocie jak to czesto bywa przyszla niedziela, a wraz z nia ulewa.
Zatem rano rzeczonego dnia oszacowalam stan za oknem i powiedzialam do lustra - "Chrzanie".
Po jakiejsc godzinie chrzanienia uznalam, ze nie moge tak przez caly dzien bo oszaleje...
Po kolejnych minutach deszcze jakby troszeczke sie uspokajal...
Sprawdzilam na www progonze na reszte dnia - mialo byc tak samo.
Sprawdzilam jeszcze w desperacji repertuar kin w miescie - byla godzina 10.00.
Film na ktorym mialam chec mial sie zaczac reklamami od 11.45...
Najblizszy autobus na jaki zdaze - 11.11.
I podjelam meska decyzje – chrzanie chrzanienie i wychodze.
I wyszlam.
Oczywiscie znowu lalo, choc juz troszke bardziej niemrawo niz o poranku.
Do miasta dotarlam z zapasem czasu, zawadzilam o bankomat celem pobrania gotowki na bilet i poszlam dosc energicznym, acz chlupiacym krokiem do kina.
Dotarlam na miejsce umiarkowanie mokra, stanelam dla pewnosci przed tablica informacyjna. Byla godzina 11.55 (czyli w sam raz na ominiecie reklam ale nie przegapiene poczatku filmu) i ku mojemu zupelnie NIEzaskoczeniu zobaczylam, ze film na ktory przyjechalam w tej ulewie... jest zasloniety czarnym kartonikiem czyli odwolany.
Wcale sie nie wqr...lam.
Wcale.
Zupelnie spokojnie splunelam kinu na buty i poszlam na zakupy.
Byly to jak sie okazalo bardzo udane zakupy. Tylko zamiast 7.5 wyspowego dukata na film wydalam ich 150 z haczykiem...
Ale jak mi sie humor poprawil na reszte tego dlugiegi weekendu – bezcenne!!


Thursday, 2 July 2015

Jak to prawie sie udalo zrujnowac niespodzianke...

I wcale nie tylko dlatego, ze mam paranoje i jestem podejrzliwa i wszedzie wesze podstep.
(Owszem wszystko powyzsze jest prawda, mam to po Faderze ktory podniosl te cechy do poziomu mistrzostwa, szczegolnie w latach 90tych ubieglego wieku ;). Na przyklad na moj opor aby sie udac w gosci do przyjaciolki na jej imieniny o godzinie 15tej zamiast o 19tej, na ktora zostalam zaproszona, zarzucal mi gniewnie, ze "cos zescie sobie wykombinowali", bo przeciez kto to slyszal aby isc w gosci tak po nocy, wszak o tej porze nalezy juz wracac prawda?, mimo ze mowil do jednostki technicznie doroslej bo na 3cim roku studiow na przyklad, a nie do 12 letniej dziewczynki. I kompletnie nie pamietal, ze w tym wieku sam wracal do domu po wyplacie w srodku nocy lzejszy o duza czesc tej wyplaty jak to bylo w zwyczaju wtedy i tam. Na szczescie te czasy mamy juz dawno za soba Fader i ja, choc bywalo trudno. Obecnie pielegnuje sobie wlasna paranoje i czuje sie ona, ta paranoja kwitnaco).
Na przyklad poniewaz ja w ogole slabo znosze niespodzianki i nawet jak sa mile to nie bardzo umiem okazac, ze sie ciesze i to jeszcze jak, a jak sa nie mile to strasznie trudno mi NIE pokazac jak bardzo sie NIE ciesze. Albo wrecz ukryc rozczarowanie. No przeciez mowilam, ze jestem optymista z bagazem doswiadczen.
Ale robic niespodzianki, najlepiej mile to uwielbiam. I zreszta lubie mile niespodzianki tylko nie umiem pokazac jak bardzo sie ciesze.
Nie jest to jakos odosbnione aczkolwiek slyszalam o takich reakcjach u dzieci i osob tych takich troche specjalnych. Dzieckiem nie jestem dluzej niz jestem czyli widocznie jestem jednak taka troche specjalna? Trudno.
Uprasza sie pokochac albo zostawic.
Mnie tam wszystko jedno.
I w efekcie jak juz jakies mnie spotykaja to jednak te niemile bo wszyscy sie poddali i nie probuja mnie czyms mily zaskakiwac.
No ale w czasach dawniejszych jak jeszcze niektorzy usilowali robic mi niespodzianki, zdarzylo sie cos co mi sie przypomnialo jak przeczytalam posta Mamy Ammara o niespodziance na polski Dzien Matki (zachecam: czytac mozna o tu...).
 Uwaga, zapinamy, pasy, zakladamy gogle (nie mylic z guglem) i wskakujemy w tunel czasoprzestrzenny.
Iiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiiii............
Przystanek Urodzinowa Niespodzianka, prosze wyskakiwac, uwazac na schody bo znajdujemy sie w Edynburgu, w centrum handlowym pod (doslownie pod bo to podziemne centrum) informacja turystyczna w scislym centrum. Poziomu nie pomne.
Jest sobie rok 1997 (moj pierwszy oficjalny rok na Wyspie), przypuszczam ze koniec pazdziernika albo cos w tej okolicy. Silna grupa pod wezwaniem bo w skladzie dwoch calych autokarow, pojechalismy do Edynburga na weekend zdaje sie. Organizowal to nasz lokalny Interlink czyli organizacja studencka skupiajaca sie na integracji nas - studentow z wymiany z tubylczymi studentami.
Z Polszy by nas czworo. Ciotka M, Mis, Alik i Ja, czyli mRufa (chociaz jeszcze wtedy tylko: Mrówa).
Generalnie kluczem sa tu dwie osoby ktore mialy ze mna kontakt podczas konspiry - Alik i Ciotka M.
Moje urodziny sie zblizaly. Bo ja jestem Skorek. Byly to pierwsze urodziny tego roku akademickiego z naszej silnej grupy pod wezwaniem - ekipa polsko/francusko/niemiecko/austriacko/hiszpanska.
Jakos tak nam wyszlo podczas integracji z konca wrzesnia.
Ale jeszcze chwila do nich byla. Do tych urodzin.
No to tlo historyczno-rodzajowe z glowy.
W tym Edynburgu integrowalismy sie w pdogrupach, np ja i Ciotka M plus troche innych, innym razem ja i Alik (dysgeografia do kwadratu bo Alik mial jeszcze gorsza orientacje w terenie niz ja), Ciotka M i Mis i troche innych, a takze ja solo z jakimis innymi, a reszta  nieznanej mi konfiguracji.
Scenka nas interesujaca odbywa sie wlasnie w tym centrum handlowym, wlasnie wyszlam z romantycznego zwiedzenia sklepu muzycznego z lupem (muzycznym nie romantycznym).

(Romatyczne zwiedznie, bo byl tam pewien Benoit, ktory jakby grawitowal ku mnie, a ja mimo ze bylam w trakcie kilkuletniej slabosci do Alika, nie mialam w zasadzie nic przeciwko bo kilkuletnia slabosc miala charakter plutniczny. tfu. Platoniczny albowiem Alik mial dziewczyne, z ktora sa zdaje sie szczesliwym malzenstwem do dzis. Chcialabym moc powiedziec ze pozostalismy w przyjazni ale niestety nie. Wcale nie dlatego ze nastapil jakis dramat tylko prozaiczna utrata kontaktu nastapila. A szkoda bo partnerke Alika nawet calkiem w koncu polubilam i generalnie mam pogodne wspomnienia z tego studenckiegu zawirowania. No ale ten Benoit. Otoz polazlam z nim do tego muzycznego sklepu (chodzi o sklep w nagraniami, choc instrumenty tez tam byly) bo stojac nieco wczesniej w grupie omawialismy kto gdzie idzie i jakie ma plany, i Benoit wyrazil plan pojscia wlasnie tam. Ja sie z glupia frant zapytalam czy tez moge, a on do mnie ze nie. Nie to nie, ja nie swinia, prosic sie nie bede, wiec odparlam, ze spoko to ide swoja droga. Odwrocilam sie i... nie ruszylam sie z miejsca. Drobny Benoit jak sie okazalo zlapal mnie za przyslowiowe chabety i przytrzymal ze slowami "Gdzie? Idziesz ze mna." Od razu mi sie zaczal znaczniej bardziej podobac, bo zawsze mialam slabosc do chlopcow ktorzy nawet jak nie wygladaja to sile w sobie maja.)

Ale wracam do konspiry. Po wyjsciu z muzycznego, poszlismy gdzies tam jeszcze, az w koncu trafilismy na Misia i Alika z ich ekipa. Przemieszalismy sie i okazalo sie rozmawiam z Alikiem, wymiejajac sie przezyciami z dotychczasowego przebiegu zajec w podgrupach.
"I bylam z Benoit w muzycznym! Fajny, ale troche drogo."
Alik - "Acha! I co, kupilas cos?" pokazujac na torebke z owego sklepu scikana przeze mnie w garsci.
Dokonalam demonstracji - byl to single ze sciezki dzwiekowej do Man In Black - bardzo popularnej wowczas piosenki Willa Smitha.
Alik jakos tak przygasl w sobie, przycichl. Sploszylam sie bo mimo beznadziejnosci mojego wzdychania bardzo lubilam kumplowac sie z Alikiem i omylkowo biorac jego mine za potepienia, albo szok na moja rozrzutnosc dodalam pospiesznie "ale to tylko singiel za funta!"
"Acha!" ucieszyl sie Alik, a mnie sie humor poprawil drastycznie rzecz jasna.
Poczulam jednakze w sobie lekkie zaskoczenie dlaczego, az tak bardzo mogl sie przejac wydaniem przeze mnie kasy na plyte z nagraniem, ale jak juz wspomnialam w dygresji istniala szansa ze jasnosc myslenia przycmil mi nieco podwyzszony poziom serotoniny albo innych endorfin.
Niewykluczone, ze przy zakupie byla tez obecna ciotka M, ale tego juz nie pamietam.
W kazdym razie, dzien potoczyl sie dalej, a pozniej wrocilismy z wycieczki i zaczal sie zblizac dzien moich urodzin. Byl to tego roku poniedzialek. A na pare dni wczesniej bo na piatek zaplanowalam te moja impreze, z racji skromnosci apartamentu nie przewidzywalam tancow, chulanek i swawoli tylko bardziej niskoprofilowe wyluzowane okolicznosc przyrody, pogaduchy, zarty, moze jakies karty (grywalismy wtedy maniacko w karty) i oczywiscie zarcie. Nie moze byc tak zeby w moim domu gosc nie zostal czyms nakarmiony.
Przyszedl dzien imprezy. Goscie byli przewidziani, na jakas 20ta moze, a moze 19ta... tia chyba na 19ta.
Okolo piatej po poludniu wzielam sie za robote. Ciotka M byla w domu. Wlasnie zerwala z facetem z ktorym sie troche spotykala (tymczasowo zerwala jak sie pozniej okazalo), a obiecal on przyjsc ze swoim aparatem (NIE cyfrowym), ktory umial robic zdjecia z komentarzem na dole - komentarze byly limitowane ale Happy Birthday umialy robic i to w 4 jezykach i ja sobie wymarzylam, ze sobie z kazdym zrobie taka fotka na pamiatke.
Facet w zwiazku z tym (zerwaniem, a nie moim zyczeniem) zapowiedzial, ze bardzo przeprasza ale on nie przyjdzie. Ciotka M miala lekka zgage z powodu zerwania, a mnie bylo troche przykro ze musiala zerwac z nim wlasnie teraz, a nie za dzien lub dwa, ale nie czulam wscieklosci, ot takie rozczarowanie, ze nawet takie male marzonko mi nie przysluguje.
No i.
Ciotka M byla w domu i usilowala mi pomagac. Ale ja taka troche jestem samosia w kuchni - nie lubie jak mi sie pomaga, tzn czasem owszem np przy tarciu recznym albo siekaniu duzej ilosci warzyw na salatke, ale poza tym to jednak nie. Takze powiedzialam Ciotce M, ze ma sie ode mnie "odzajaczkowac" i zjesc obiad, a ja sobie rade dam.
Nawet posluchala co mnie zaskoczylo, bo ona z tych takich slabo-potulnych (byla).
Minela moze godzina.
Dalej siekalam roznosci do salatek, a ona zaczela mamrotac cos o sprzataniu i w koncu wziela i odkurzyla nasz salon, pozniej zaczela wynosci jakies rzeczy za dom (tylnym wyjsciem ktore prowadzilo przez kuchnie. W kuchni zrobilo sie zimno jak w psiarni, a ona furt lata wte i nazad! Zaczelam tracic cierpliwosc.
W koncu troche sie uspokoila, usiadla przy oknie w salonie, z widokiem na ten tyl domu, patrzy w to okno i czeka na zmilowanie.
Nawet mi sie jej zal zrobilo bo pomyslalam, ze ja to zerwanie tak wybilo z rownowagi i sie pewnie gryzie. Nie zdazylam jednak nic powiedziec, bo zerwala sie z nagla i dziarskim glosem mowi "Ja sie pojde ubrac, a Ty tu rob, a pozniej Ty sie pojdziesz ubrac, a ja skoncze."
Zgodzilam sie z zaskoczenia, tylko zastrzeglam "Dobrze, tylko zrobisz mi oczy, ok?"
Bo drugie moje pragnienie tego dnia bylo miec makijaz, a niestety oko to ja sobie umiem polakierowac albo potraktowac kroplami do nosa, a nie umalowac, no chyba ze przy okazji dziubiac je spirala od tuszu, wiec potrzebowalam pomocy.
Ciotka M wyrazila zgode i poszla. Po niedlugim czasie wrocila juz wyelegantowana i furt zaczyna te swoje wedrowki ludow, tam i sam, co jakis czas wybiegajac za dom. Nic z tego nie rozumiejac poszlam i ja do siebie, zeby sie ubrac.
Przyszla Ciotka M z tuszem i zrobila mi oko. Sztuk dwa.
Doubralam sie do konca, wzielam w garsc cienie i puder i ruszam do lazienki, ktora znajdowala sie w prostej linii za salonem i kuchnia. Otwieram moje drzwi, a pod tymi drzwiami stoi Ciotka M. Zdebialam.
A ona do mnie "A gdzie idziesz?
"Puder polozyc"
Ona - "To lepiej tutaj"
"Ale nie mam lustra, ide do lazienki"
Ona - "To ja ci lustro przyniose!" i juz sie odwraca zeby isc.
Co jej odbilo?, mysle, lustro mi bedzie przynosic, mysle, chyba calkiem z tego zerwania zglupiala! I mowie
"No co Ty? Sama pojde!"
I poszlam zostawiajac ja za soba pod moimi drzwiami. Marginalnie zarejestrowalam, ze stala jakos tak bezradnie, ale troche juz sie spieszylam bo lada moment mieli nadciagnac goscie.
Wchodze do salonu, a tam jakos tak dziwnie - jakos strasznie gwarno, a przeciez jeszcze nikogo nie..........
Otrzezwialam, patrze a tam Alik i Benoit i Mis i cala reszta naszej ekipy miedzynarodowej.
NIESPODZIANKA.
Zdazylam sobie tylko pomyslec "jak to dobrze ze w samych gaciach nie wyskoczylam na ten puder!!". Podobno wygladalam jakby zmierzala odwrocic sie i uciec!
A ja bylam owszem zaskoczona ale na milo bo nikt mi wczesniej (ani pozniej hehehe) takiej niespodzianki nie zrobil.
Okazalo sie, ze Ciotka M latajac jak z pieprzem w te i wewte oraz tam i nazad otworzyla w ktoryms momencie tylna furtke i pod oslona mroku wpuscila ferajne do ogrodka (mocne slowo "ogrodek"), a jak ja weszlam do siebie aby sie ubrac wpuscila ich na salony i pilnowala moich drzwi zebym za wczesnie nie wylazla!!
Byl i tort ze swieczkami i prezenty i te niesmiertelne kartki. Normalnie niespodzianka pelna geba, a ja tylko troche nabruzdzilam swoja paranoja i za wczesnie wylazlam, zanim wszystko bylo do konca gotowe bo zdaje sie, ze planowali zebym weszla na juz zapalone swieczki na torcie...
I teraz uwaga - prezenty.
Jako ze my brac studencka na unijnym stypendium bylim, to nikomu sie nie przelewalo - my mielismy najlepiej bo nam placila stypendia EC ale byl to ostatni rok wymiany wiec kasa sie konczyla na program i mielismy najslabsze stypendia ze wszystkich polskich wymiencow z naszego regionu.
Brac polska sie zatem zrzucila i dostalam 2 plyty CD. Moze teraz to brzmi smiesznie ale mowimy o roku 1997 i dla mnie byl to wielki dar.
CD byly nastepujace - plyta Boba Dylana (Born in the USA - jedna z moich ulubionych piosenek) i...
Ta Dam!!!
Sciezka dzwiekowa do Man In Black - cala!!
Az usiadlam z wrazenia, bo od razu przypomniala mi sie powyzej opisana scena rozmowy z Alikiem!!
To o to chodzilo!!
Zaczepiony Alik natychmiast potwierdzil "Wiesz jak sie prerazilem jak mi pokazalas ten singiel?? A mysmy juz kupili obie plyty, dlaczego Cie nikt nie pilnowal w tym sklepie?? A jak mi ulzylo ze to tylko singiel."
Okazalo sie, ze plyty wybierali wlasnie chlopcy - Mis i Alik nawet nie wiem czy za wiedza Ciotki M.
I taka to moja niespodzianka urodzinowa, ktorej o malo co nie zrujnowalam i to az 2 razy.
A mowilam.
Niszczyciel mRufa.