Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Tuesday, 7 July 2015

Jak to sie nazarlam jak swinia kartofli i czemu zakupy w deszczowy dzien sa grozne...

Jest koniec Maja 2008.
Mielismy dlugi weekend (Bank Holiday Monday), ktory dzieki opoznieniom pewnych spraw w Polsce spedzilam, wbrew checiom na Wyspie, a dzieki kijowej prognozie pogody spedzilam w miescie zamieszkania, a dzieki bardzo kijowej realnej pogodzie, spedzilam w 60% we wlasnym pokoju (mieszkalam wtedy z dwiema wspolKolchozniczkami na duzym poddaszu, i mialam jedyny pokoj z prawdziwym oknem - wspolKolchozniczki mialy swietliki).
Zaczne chronologicznie od Soboty - mianowicie zapowiedzi pogodowe byly bardzo niesympatyczne wiec uznalam, ze jednak nie bede nigdzie jechac szczegolnie, ze na wypadek deszczu najlepszym miejscem byloby centru handlu i rozrywki w MK (odleglym od nas o jakies 60km) gdzie niewatpliwie z okazji soboty bylyby tlumy, poza tym uznalam ze wyprawa 1.5 godzinna w jedna strone autobusem, tylko po to zeby polazic po sklepach w tlumie (NIE lubie) i potencjalnie zobaczyc film co do ktorego nie jestem pewna czy go w ogole chce ogladac to jednak zbyt ekstrawaganckie nawet jak na mnie.
(Bylam jeszcze wtedy spieszona, chociaz Blekitna Strzala majaczyla sie juz na horyzoncie, ale jeszcze nie wyraznie, stad moja powsciagliwosc wobec perspektywy spedzenia 3 godzin w pelnym autobusie. Bo na przyklad w miniona sobote skoczylam sobie do tego samego MK do Szweda (kolejny uklon w strone Mamy Ammara) ot tak spontanicznie, popatrzec jak wygladaja w realu niektore meble, na ktore sie czaje w zwiazku z nadciagajaca przeprowadzka (8 dni, argh!) i wszystko razem - dojazd, powrot i rundka po sklepie zajelo mi wlasnie te 3 godzinki)
Poza tym wstepnie umowilam sie z kolezanka M (polowka obecnego M&Msa), ze jak oni zalatwia sprawe papierkow i ksiedza to oszacujemy pogode i podejmie sie decyzje plenarna, czy gdzies razem sie wybieramy, czy jednak nie.
W efekcie zaprosili mnie na grilla na popoludniowa pore, tuz po tym jak uzgodnilam z jedna z moich wspolKolchozniczek - Serbka, wyprawe w miasto na zakupy zywnosciowe.
Na zakupach Serbka wyznala nieco zaklopotana, ze bedzie miala gosci wieczorem na ogladanie Eurowizji, wiec ja z kolei wyznalam ze mnie nie bedzie w domu do poznego wieczora bo ten grill, takze jej goscie zupelnie mi nie przeszkadzaja. Po tych wyznaniach pelnej komitywie dokonczylysmy zakupy i obladowane siatami roznie zgodnie wybralysmy powrot do domu przy pomocy taksowki.
Na grila nabylam miedzy innymi Breezery (moje niegdys ulubione niskoprocentowe gotowe drinki z bialym rumem, niegdys popularne bardzo obecnie chyba nieco mniej) w ilosci wystarczajacej na kilka kobiet popijajacych delikatne drinki i z taka tez intencja (naiwniaczka, zapomnialam ze byl to grill polski).
Intencje jak dobre checi poszly na bruk drogi do piekla - polowe zapasu wychlalam sama, bo kobiety obecne na grillu pily co popadnie na rowni z mezczyznami i nie docenialy zalet saczenia subtelnego drinka z rumem.
Na grilla udalam sie autobusami i nabylam na ten cel karte dzienna ktora jest wazna 24 godziny czyli mialam karte wazna do 15.20 w niedziele - uznalam ze jesli nie skorzystam wieczorem bo wezwe taxi to bede miala na niedziele wiec sie nie zmarnuje.
Czego nie przewidzialam to, ze w niedziele przy*&przy taki deszcz, ze mi w piety pojdzie.

Acha! Zapraszajac, M mnie kusila przez telefon, ze chociaz wie, ze mnie kurczak nie kusi (bylam wtedy jeszcze pelno etatotwa wegetarianka) to moga mi wrzucic na grilla papryczke... to jej powiedzialam zeby sie nia wypchala, ta papryczka i ze sobie cos stosownego przyniose.
(jako wegetarianka prezentowalam osobliwy brak milosci do potraw typowo warzwno-wegetarianskich - ogorkow surowych nie jadam, papryki surowej nie i nawet niesurowa rzadko, brukselki nie cierpie i nie tkne nawet przed skladem egzekucyjnym, sos chrzanowy mnie odrzuca itp. Wszytko to jest nadal aktualne ale chwilo ,od 3 lat, jestem wegetarianka na pol etatu)
I przynioslam - kupilam oprocz w/w Breezerow, opakowanie mrozonych burgerow bezmiesnych - 4 byly i nawet rozwazalam wziecie tylko 2 ale w koncu zlapalam calosc i poszlam... i jak nic byla w tym reka przeznaczenia umoczona. 
Otoz &M (wowczas narzeczony M) potraktowal moje burgery jak typwe miesne i probowal je piec tyle co szaszlyki z mieskiem czyli po mniej wiecej 40 minutach dostalam na talerz zwegielnione zwloki kotletow moich nieszczesnych. 
Odwaznie i z determinacje przystapilam do ich obrobki, czyli obierania srodka ze skory weglowej :)
Po spozyciu srodkow oznajmilam narzeczonemu M, ze bardzo dobre te burgery zrobil tylko szkoda, ze tak malo z tego bylo jadalne, czyli, ze strasznie jechaly malizna ;))
Oraz chyba wiedziona przeczuciem oznajmilam, ze dobrze iz 4 byly w opakowaniu to pewnie z tych 4 uzbieram jeden dobrze upieczony ;)) &M wiedziony ambicja obiecal, ze tym razem dopilnuje. 
Ale przeznaczenie, w postaci M tym razem bez konsultacji z przyszlym mezem, obnizylo kratke grilla. I pozostale 2 burgery byly z jednej strony kompletnie zwegielnione, a drugiej troszke mniej. Zatem w efekcie jakis 1.4 spozylam. M wiedziona poczuciem winy usilowala mnie w zwiazku z tym nafaszerowac ziemniakami pieczonymi.
Czyli w efekcie nazarlam sie jak swinia kartofli ;)

Po sobocie jak to czesto bywa przyszla niedziela, a wraz z nia ulewa.
Zatem rano rzeczonego dnia oszacowalam stan za oknem i powiedzialam do lustra - "Chrzanie".
Po jakiejsc godzinie chrzanienia uznalam, ze nie moge tak przez caly dzien bo oszaleje...
Po kolejnych minutach deszcze jakby troszeczke sie uspokajal...
Sprawdzilam na www progonze na reszte dnia - mialo byc tak samo.
Sprawdzilam jeszcze w desperacji repertuar kin w miescie - byla godzina 10.00.
Film na ktorym mialam chec mial sie zaczac reklamami od 11.45...
Najblizszy autobus na jaki zdaze - 11.11.
I podjelam meska decyzje – chrzanie chrzanienie i wychodze.
I wyszlam.
Oczywiscie znowu lalo, choc juz troszke bardziej niemrawo niz o poranku.
Do miasta dotarlam z zapasem czasu, zawadzilam o bankomat celem pobrania gotowki na bilet i poszlam dosc energicznym, acz chlupiacym krokiem do kina.
Dotarlam na miejsce umiarkowanie mokra, stanelam dla pewnosci przed tablica informacyjna. Byla godzina 11.55 (czyli w sam raz na ominiecie reklam ale nie przegapiene poczatku filmu) i ku mojemu zupelnie NIEzaskoczeniu zobaczylam, ze film na ktory przyjechalam w tej ulewie... jest zasloniety czarnym kartonikiem czyli odwolany.
Wcale sie nie wqr...lam.
Wcale.
Zupelnie spokojnie splunelam kinu na buty i poszlam na zakupy.
Byly to jak sie okazalo bardzo udane zakupy. Tylko zamiast 7.5 wyspowego dukata na film wydalam ich 150 z haczykiem...
Ale jak mi sie humor poprawil na reszte tego dlugiegi weekendu – bezcenne!!


4 comments:

  1. Jak to odwołany film w kinie????

    ReplyDelete
    Replies
    1. No. Takie szczescie spotkalo mnie pare razy w kilku odmianach... Raz poszlam na film ktory wg rozkladu w necie byl, a prz kasie w ogole o nim nie slyszeli, a co dopiero mieli nan bilety. To cala seria jest z tego co widze w pamieci hehe. Zawsze wtedy czuje taka oszolomiona acz msciwa satysfakcje wtedy, ze cholera znowu oraz ""try harder" bo nadal sie niczemu nie dziwie"

      Delete
    2. Bożena za rzadko do kina chadza i prosz, ile przygód ją ominęło ;)

      Delete
    3. Bozenka nawet nie ma pojecia ile... Ale juz nie dlugo - relacja z kilku 'Przyadkow' gotowa o tu:
      http://piszmowilibedziefajnie.blogspot.co.uk/2015/07/kinowe-porazki.html

      Delete