Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Wednesday, 28 June 2017

Komedia Pomylek, odcinek 3 Zmagania z Nawidakcja i czemu to nie byl mój dzien.

W poprzednim odcinku:

“az nadeszla 18ta i ruszylismy na uprzednio upatrzone pozycje parkingów przy dworcu glównym w Gdansku.”

Otóz pamietna moich poprzednich przygód z Nawidakcja czolgowa w Gdansku wykonalam research z wyprzedzeniem. czyli poprzedniego wieczoru.
Bardzo szczególowy.
Szukajac parkingów w okolicach centralnych. 
Bozenka pomocnie podrzucila pare typów, podala nawet pare ulic, ktorych moglam uzyc dla celów orientacyjno nawigacyjnych.
Podala takze parking co zawsze jest wczesny mwieczorem pusty i za friko tylko trzeba kawalak przejsc do Centrum. Tak ze dwa przystanki tramwajowe (to cytat doslowny).

Z grzecznosci nie powiedzialma co mysle o tym pomysle od razu tylko pomyslalam chwile jakby tu kulturalnie wyjawic, ze ja wole zaplacic, a nie rypac z sasiedniej dzielni z ciezarem. I wymyslilam:
"Te dwa przystanki mnie zniechecaja. Na droge powrotna w szczegolnosci zniechecaja" majac na mysli, ze pewnie bede zrypana po zwiedzaniu Starówki - to bylo zanim sie okazalo ze pogoda nas nie lubi nieprawdaz.
Na guglach wszystko wygladalo super i na dodatek tak bliziutk od wszystkiego, normalnie mniej jak centymetr.
Niestety Nawidakcja miala focha i co probowalam ja naklonic do pokazania mi trasy do konkretnego punktu na mapie – np kina Krewetka, gdzie na pewno parking jest, bo w tym kinie ja kiedys bylam i parkowalysmy z dElvix samochód na miejscu, Nawidakcja infomowala mnie ze punkt docelowy jest w miejscu niedostepnym dla samochodu.
Niby wiem ze centrum miasta czy inna Starów lubi miec zakaz ruchu samochodów, ale jakos mi bylo ciezko w to uwiezyc.
Ustawilam wiec ten cholerny na Dworzec Glówny, tfu wróc, Gdansk Glówny i nastawilam sie na improwizacje.
Efekty byly takie, ze w pewnym momencie po otrzymaniu sms od Bozenki, ze probuja jechac ale maja korki odparlam “To sie swietnie sklada, bo ja na razie bladze na potege”.
Wygladalo to tak – Nawidakcja mowi, skrec w lewo o tu.
Ja – kurde, przegapilam
Fader – i co teraz?
Ja – zaraz zawroce
Nawidakcja – to skrec w lewo tu (nie zawracaj)
Ja – Qrwa – kazal mi tu skrecic zamiast zawracac. I tu byl znak parking jakiegos!
Fader – To co teraz?
Ja (stanowczo)– udam, ze tego nie widzialam i pojade tak jak mi wczesniej kazala, a jak gówno wyjdzie to wroce tutaj.
 Nawidakcja – Skrec w prawo.
Ja skrecam.
Naiwdakcja  - skrec w prawo jakbys zawracala, ale dalej.
Posluchalam, skrecilam, i widze znak parking.
Kolejny TRIUMF mRufy nad Geografia!!
Ignoruje Nawidakcje i czym predzej baranieje, bo droga na parking wyglada jak chodnik.
A ja juz kiedys w chodnik probowalam wjechac bo byl kuszaco szeroki, przyprawiajac jednego kolege K o mini-zawal.
Ale Fader nie zglasza obiekcji.
No to jade.
...
Jest parking.
Wielopoziomowy.
CUD! mimo wszystko udalo sie zaparkowac.
Melduje Bozence, ze jestem na parkingu wielopoziomowym na ulicy Rajskiej, obok galerii handlowej M.
Na rogu Ulica Grzaska czy jakas tam inna Bagnista. (ha! sprawdzilam - to byla Gnilna. No co blisko bylam!)
Dostaje odp, ze przejechali wjazd na parking i objezdzaja temat dookola.
Spoko, normalna sprawa, robie to srednio raz w miesiacu, bez prowokacji, a czasem 3 razy w ciagu kwadransa - patrz powyzej.
Jakies 20 minut pozniej, Fader w stanie balistycznym (jak sie pozniej okazalo byl to silny zew natury) usiluje mnie przegonic dokola dzielni zeby “ich poszukac”, co jest mi ciezko utemperowac, bo on najzywczajniej zapomniej, ze nie jest juz w Kansas, znaczy tfu w Stolycy.
Odseparowawszy sie od Fadera dzwonie i slysze, ze oni tez sa przy centrum handlowym, ale widza inne rzeczy niz ja.
Na przyklad tego mercedsa pod latarni nie widza, co ja obok niego stoje ;).
Ale w koncu udalo opanowac szal komunikacjyno geograficzny, spotkanie na szczycie nastapilo, a zew natury dzieki Stefana nawigacji zostal rowniez okielznany.
Ruszylismy na polowanie.
I tu ujawnilo sie, ze to nadal nie jest moj dzien (patrz czesc Komedia Pomylek 2), bo dotarlismy do upatrzonego lokalu dosc sprawnie, lokalu dodam, serwujacego pierogi w rozmaitej formie (ja tych pierogow spragniona bylam jak kania dzdzu, bo sobie ich odmawialam od przylotu, szlifujac apetyt na ten konkretny lokal), ktory to lokal powital nas pytaniem:
“Czy macie panstwo rezerwacje?”
Ja zbaranialam, bo rezerwacje to ostatnio potrzebowalam w lutym do eleganckiej restauracji w Brugii i wybralam zamiast tego porcje frytek na wynos, a rezerwacji do pierogarni nie spodziewalabym sie w zyciu.
Bozenka z ekipa tez wyrazili zaskoczenie i  polowicznie (bo niektoryz sie skrycie cieszyli - egzemplum Fader) rozczarowani ruszylismy na poszukiwania innych opcji zywnosciowych, zawadzajac po drodze o jakas podpicowana mordownie i ladujac w koncu i nawet po dosc krotkim poszukiwaniu w lokalu chyba sezonowym (?) w ktorym Bozenka byla ostatnim razem bedac przy nadziei ze starsza latorosla, co dodalo imprezie dodatkowego kolorytu.
Bonusowa, zlokalizowana atrakcja, bylo to:
Moje Osobiste Rafaello, foto by mRufa
Bozenak nazwala to Rafaello, mnie zalazek Gwiazdy Smierci (choc nie jeste mfanka SW, a raczej juz konkurencji) przyszedl do glowy, ale jakby tego nie zwac, zaskoczylo mnie jak siadalam przy stole i przez chwile tylko ja to widzialam.
Jak latwo zgadnac jest to odbicie lampy/zyrandola wiszacego nad stolem, a podczas siadania zarowka w srodku byla niewidoczna co sprawilo ze autentycznie zamarlam zbaraniala w polowie siadania wzbudzajac sensacje, rowniez zlokalizowana, bo w swietle dotychczasowych osiagniec spodziewalam sie podswiadomie ze to "cos" zaraz sie na mnie rzuci!
Lokal serwowal zywnosc akceptowalna przez wszystkich, z jednym drobnym wyjatkiem – mianowicie do Faderowej sztuki mies podano mu na oko dosc mlode, ziemnaki w lupinach – przy czym nie byly to mlode lupiny, stad podejrzenia, ze mogla to byc mlodosc symulowana (znaczy stare, niewyrosniete kurduple), ale to nie popsulo nastroju nikomu tylko troche poparzylo mi palce, bo w smaku byly dobre (po tym jak czesc z nich obralam ze skóry, stad te palce).
Po lewo niewyrosniete kurduple udajace mlode ziemniaczki, co do reszty same pochwaly :) Foto by Bozenka.
Wieczor toczyl sie radosnie i pogodnie, Fader bawil sie doskonale i kompletnie nie zauwazal uplywy czasu, Wasy, wygladalo, ze tez nie maja zastrzezen, ale nadeszla ta chwile, ktore nadejsc zawsze musi... mianowicie po posilku podlewanym napojami rozmaitemi rozlegl sie zew natury...
Troche niepewnie, ale z ulga powitalam fakt, ze jestesmy na Planecie Ojczystej i nie musze za wszystkim chodzic i robic za tlumacza, bo bywa to czasem klopotliwe, np czemu domagam sie wychodka meskiego, bedac wyraznie plcia meskiej przeciwna...
Fader po dluzszej chwili powrocil i zaczal opowiadac swoje przygody – mianowicie wychodek byl praktycznie w sasiedniem miescie i szlo sie do niego “korytarzem” oraz przez mostek i w ogole jakos dlugo, co sugerowalo, ze na wyprawe warto wybrac sie z dobrym wyprzedzeniem bo ktos bardziej zdesperowany moze miec problem z dobiegnieciem (co mnie natychmiast przypomnialo wychodek w mieszkaniu rodzicielstwa dElvix, bo tam tez trzeba ruszyc z wyprzedzeniem, zeby dobiec na czas). Jedyne czego mi brakowalo z niespodziewanego smoka broniacego dostepu do przybytku.
Bozenka zdaje sie moze potwierdzic zakres przygód.

Dodatkowa atrakcja byly rozlegajace sie z zaplecza okazjonalne lomoty, ktore z racji lokalizacji stosunkowo niedaleko morza mnie przynosily na mysl zapasy z rekinem i rzucanie nim o sciane za plecami Fadera i Stefana. Panowie zawyrokowali, ze to jednak byl wiatr walacy czyms o cos wzmocniony jakims pudelkowatym otoczeniem, ale mnie wizja zapasów z rekime wbila sie w  podswiadomosc na mur:
Zapasy z rekine mna zapleczu. Foto z tvn24.pl
Czarowny wieczor zakonczyl sie, jak wszystko co fajne, stanowczo za szybko. A zakonczyl sie spacerem na nasz parking, obsypaniem nas podarkami rozmaitemi, ktore do tej pory powoli ogarniam :)
Fader probowal jeszcze Wasów namowic na przejazdzke z nami czolgiem, co mnie troche zbilo z tropu, bo mialam wrazenie, ze to nie do konca legalne, ale Wasy nie wykazywali entuzjazmu.
Dowiedzialam sie pare dni temu ze przewozenie 2 lub wiecej osób ponad to co wpisane w papiery pojazdu jest nielegalne wiec uff, bo zeby wlasny Ojciec namawial bogom ducha winnych Wasów do kryminalu to mnie troche zdewastowalo. Ze mnie do zlego namawia i zwykle skutecznei to pol biedy, ale innych... A tu prosze... wylacznie szara strefa ;).

Udalismy sie wiec kazde w swoja strone.
To znaczy tak mnie sie wydawalo, dopóki po ciemku wsród szalenstwa uspionych juz robot drogowych i objazdów nie zglupialam na jednym z rond (kluczowym jak sie okazalo) i przed krazeniem wokolo niego do wschodu slonca uratowala mnie stacja paliw, gdzie czym predzej sie udalam, wypychajac Fadera do przybytków sanitarnych (wychodka), a ja zapelnilam Czolg swieza dawka paliwa.
Myslac, ze ogarnelam sie z Geografia (buhahahaha), sprobowalam ruszyc dalej i znowu przystapilam do trawersu owego ronda, ale tym razem to Fader wystapil w roli wybawcy i zjechalismy na wlasciwy zjazd juz przy drugim okrazeniu cholernika.
Po drodze zaczal padac na nas deszcz. W lesie prowadzacym do Fromborka czyli niejako na ostatniej “prostej”. Wyglosilam do Fadera, jak sie okazalo proroctwo – ze pewnie tylne drzwi beda juz zamkniete i bedziemy musieli w tym deszczu dokola hotelu latac, zeby wejsc frontem. Fader jakos tak z niedowierzaniem na mnie popatrzyl i jechalismy dalej.
Do hotelu dojechalismy po nocy, ale jeszcze dobrze przed pólnoca i zastalismy nawet brame zamknieta.
“Cholera jasna, przeciez  sprawdzalam w informacji, czy kaza sie uprzedzac o póznym powrocie i nic nie bylo napisane” wyglosilma z niesmakiem do Fadera.
Który, musze dodac jakos wyjatkowo nie mial nic do powiedzenie na ten temat.

Wycofalam sie troche zeby byc blizej wejscia bo ten deszcz, wyglosilam samokrytyke, ze moglam przeciez zapytac na recepcji przy wyjsciu i juz mialam otwierac drzwi, gdy z frontu hotelu wyskoczylo zwawo dziewcze i podbieglo do samochodu. Czym predzej rozszczelnilam okno i przystapilam do negocjacji.
Pokajalam sie jak nlezy chociaz przynaje, ze bez przekonania bo w koncu to hotel ***, a nie stancja, czy internat dla dziewczat z zasadami, wiec glównie na melodie, ze “och jak mi przykro, ze musi pani moknac”, ale nie spotkalo nas slowo pretensji, bo dziewcze rownie zwawo otworzylo nam brame, nastepnie przebieglo przez  pól hotelu zeby nam otworzyc drzwi tylne, za co podziekowalam juz szczerze i zglebi jestestwa, bo mi szkoda bylo moknacego Fadera – ja mialam kaptur, a wicher tez nie ustal wiec parasol to se mogl od razu na kolanie zlamac zeby zaoszczedzic szarpania z wiatrem celem osiagneicia tego samego efektu.
Nastepnego dnia zbieralismy sie do wyjazdu jak sójki za morze.

Ale o tym to juz nastepnym razem bedzie.
Ciag dalszy nastapi.

Friday, 23 June 2017

Komedia Pomylek, odcinek 2, czyli mRufa Niszczycielem trawersuje Przymorze, Pomorze i inne Zulawy.

Purystów geograficznych uspokajam - Geografia to cos co spotyka innych ludzi, nasz zwiazek jest taki, ze to raczej ja przytrafiam sie Geografii.

Otóz, jak juz dotarlam do Stolycy to zamierzalam byc tam tak krótko jak to tylko mozliwe, wiec po dlugich negocjacjach poprzedzajacych podróz, mielismy z Faderem PLAN.

No dobra, PLAN to mocne slowo. My mielisny luzny pomysl na zabicie 3 dni.

Pogoda miala co prawda zupelnie odmienne zamiary, wiec nawet dobrze sie zlozylo, ze ten nasz luzny pomysl byl tak luzny jak...

Loosest Slots in CT
Foto by mRufa, anno domini 2011
Postanowilismy mianowicie pojechac do Fromborka.
Nie tak do konca z czapy, ale glówny powód jest nieistotny z punktu widzenia historii.
A bedac tak blisko Gdanska postanowilismy skorzystac z okazji i odebrac zamowienie z najtanszej apteki internetowej jaka znam (najtanszej srednio, bo na upartego niektore suplementy bywaja tansze w innyc haptekach, ale w ogolnym rozrachunka apteka ta jest bezkonkurencyjna).
A tak w ogole to ja mialam od samego pcozatku niecny plan zawitac w Gdansku i spotkac sie ponownie z Wasami, bo czemu nie.

Bozena nie protestowala.
Zapewne z daleko posunietej grzecznosci.

Noclegi w Gdansku okazaly sie troche malo przyjazne (sezon, to czego ja sie dziwie, tak?), wiec za porozumieniem strony (Fader i ja) wybralismy ten Frombork.

Do Fromborka na 2 noce zapakowlaismy sie w moja ‘Szafe Gdanska’ w koncentracie, NIE zapomnialam torby z “zelem” i czescia slodyczy zamiecionych z polki w sklepie (Komedia Pomylek 1) i paru innych drobiazgów.
Mniej lub bardziej spodziewanych (nadal czekam na reakcje na BB, ale nie spodziewam sie peanów co o zawartosci, a raczej formy i pomyslowosci twórców ;) ).
Prowiant na wypadek jakby hotelowe sniadania byly deremne (nie byly, wiec druga salatka sie zmarnowala, bo po pierwszej dostalam epickiej rozpedziochy, chociaz w smaku byla dobra), Hektolitry napojow, bo Fader wybredny, a ja jeszcze bardziej.
I pojechalismy.

Juz poczatek byl niezly, bo Czolgowa Nawidakcja usilowala poprowadzic nas jakas droga, niezgodna z Fadera oczekiwaniami, wiec zjeb...erm... obsztorcowal ja (Nawidakcje) jak bura suke i kazal (mnie) jechac inaczej.
Mnie bylo gan-cygan-oraz-pomada któredy jade, wiec nie dyskutowalam.
Po paru kilometrach Fader wymyslil, ze jednak chyba nie mial racji i pewnie trzeba bylo tak jak Nawidakcja sobie zyczyla pruc, ale tu ja odmowilam uslug i nie zawrocilam bo pod prad kolejka formowala sie juz epicka, a ja mam awersje, wiec zaimprowizowalismy myslac, ze dolaczymy do tamtej trasy co to Fader myslal, ze Nawidakcja myslala... Ale Nawidakcja z uporem maniaka kazala mi zawracac i zawracac.
"Jeszcze czego!" wykrzyknelam zawiadiacko, "bede sie w ten korek pchala. A gówno!" I pojechalam kompletnie od czapy przez jakies zadupia.
Na zadupiach Nawidakcja wreszcie pogodzila sie z sytuacja i zaczela nas prowadzic na krajowa 7mke.

Jezdzil ktos ta cholera w ostatnich latach?
Bo ja nie.
I jesli nie bede musiala to moja opona na niej nie postanie dopoki jej nie przerobia do konca.

Jazda wyglada tak, ze jedzie sie troche stara Siódemka, troche nowa (cudo), a troche sie krazy po bezdrozach, tzn wg nawidakcji po bezdrozach, bo w realiach to sa jakies tymczasowki, czesciowo poblokowane pojazdami z budowy (drogi).

Wrogowi nie zycze.
Chociaz wlasciwie to klamie – wrogowi zycze.
Bo to nie zabija ale krwi napsuje, ze hej.

I na dodatek ktos ukradl Fastfuda w Ostródzie.
Fastfud jest teraz w miejscu ktorego nie mozna nazwac “Ostróda” bo jest tak daleko za miastem, ze juz przed kolejnym miastem i na dodatek nie da sie do niego latwo zjechac jadac na Polnoc.
Granda.
Droga do Czyscca to byla jak nic (bo Droga do piekiel jesk gladziutka jak platna autostrada – wszak wybrukowano ja dobrymi checiami).
To znaczy tak myslalam dopoki nie zjechalismy z niej na S22, tzw szybkiego ruchu (prawda) i po jakims czasie nie zjechalismy na droge pt 505 (ktora spokojnie mogla miec numer 666 gdyby nie to, ze byla dosc krotka wszystkiego raptem 15 km. Ale jakich... Jakos stanowczo przycmiewala ilosc... STANOWCZO).
Ja sobie w glebi duszy pogratulowalam, ze jestem z Wyspy i na dodatek zdobylam juz nawet Szmaragdowa Wyspe swoim autem, bo slowo daje, takiej drogi moje nerwy by nie zniosly.
Limit predkosci 60km/h, a za mna jechal kurier i co probowalam zwolnic blizej 40tu zeby lepiej widziec dziury w ktore sie wdoopiam, to siadal mi chamowato na ogonie i nic nie odpuszczal.
Jemu latwo – jechal sluzbowy mdostawczakiem i tylko do polowy drogi, a ja musialam rypac do konca.
Cala droge debatowalismy z Faderem nad tym czy wszystkie drogi do Fromborka sa takie i nawet mialam dzwonic do dElvix zapytac jej czy oni tez tedy jechali (wyszlo nam ze, tak, ale ich dziury byly o 2 lata mniejsze od moich).
Szczesliwie w hotelu poinformowane nas ze jest lepsza droga, przez Elblag.

I wlasnei tej drogi przez Elblag trzymalismy sie od nastepnego dnia, przyprawiajac Nawidakcje czolgowa o palpitacje elektronów, bo usilowala nas menda prowadzic uparcie n ate 505tke.
Nawet jak zapodalam trase na Krynice Morska, czy Gdansk.

Wstepnie nawet Fader usilowa mnie zmusic do posluchania nawidakcji, ale jak tylko sie otrzasnelam z zaskoczenia, postawilam sie okoniem i zrobilam po swojemu.

Frombork okazal sie bardzo mala miejscowoscia, z bardzo duza Katedra w srodku.
Bardzo duza katedra, foto by mRufy jezyna

Ja to nawet myslalam, ze to jakas twierdza, a katedra to okoliczny kosciolek, ale zostalam skorygowana, bo Katedra jak uslyszalam, byla za razem twierdza, w ktorej stacjonowal Kopernik ze swoim oddzialem, zapewne zanim wstrzymal Slonce i ruszyl Ziemie.

We wtorek 13tego, ktory wg Hiszpanów jest taki sam jak piatek 13tego, znowu rzucil sie na mnie Niszczcyciel.

Ale najpierw rzucila sie na nas pogoda.
Bardz obrzydka byla i bardzo nachalnie sie rzucila.

W ‘luznym planie’ byla na ów dzien przewidziana wyprawa do Gdanska, pobranie zamowionej paki z polowa apteki z pewnej bardzo fajnej apteki, a nastepnie poszwedanie sie po Starowce i w stosownym czasie spotkanie na szczycie.
Tzn spotkanie z Wasami.
Ale ta pogoda, wiec nie bylo po co sie spieszyc, bo ze spacer po Starówce gówno by bylo.

Zaproponowal wiec podroz setnymentalna – mianowicie wyskoczenie do Krynicy Morskiej, tam moze jakis posilek a’la obiadowy i podroz do Gdanska juz stamtad.
Obczailam kilometry i wyszlo mi, ze nie nadrabiamy jakos szalenczo duzo, a lepsze to niz siedzenie w hotelu, z bardzo slabym sygnalem TV i prawie nieistniajacym wi-fi.
Fader musial miec podobne odczucia (oprócz wifi bo jemy to lotto akurat), bo sie zgodzil od razu.

Ubralam sie do konca (obuwie i kurtka) przyszykowalam torebke, spojrzalam ponura na torbe z towarem dla Wasow i pomyslalam ‘Musze nie zapomniec i jeszcze to zabrac!’. Poszlam do lazienki, a nastepnie po Fadera i pojechalismy.
O robotach drogowych na S7 nie wspomne bo nadawaly drodze identyczny charakter jak poprzedniego dnia.

Krynica Fadera zaskoczyla wielkoscia, mnie mniej bo bylam tam zaledwie jakies 12 lat temu (z Wiedzminka), ale tez sie rozrosla. Fader zapragnal przy okazji odwiedzic okoliczne Piaski, ktore ja rowniez owe nascie lat temu odwiedzilam, wiec pojechalismy dalej.

Piaski okazaly sie byc trudnoosiagalne.

Tzn najpierw mialy byc jakies 3km od Krynicy, pozniej Faderu wymsklo sie ze jakos ze 6km, a w realiach okazalo sie, ze jakies 3km za Krynica droga zamienila sie w jakiegos mutant – droga byla wylacznie z nazwy, a w realiach byla to kupa dziur luzno spietych cienka siatka asfaltu.
Z czuloscia na kolejnym zakrecie owego mutant myslalam o drodze 505, bo tam jednak bylo wiecej asfaltu niz dziur.
Po drodze mijalismy pewien samochod ktory jechal tylko symbolicznie, bo tak wolno, ze wlasiciwie myslalam, ze sobie tak stanal beztrosko na drodze.
Ale jednak nie – on jechal.
Korzystajac z prostego kawalka, na wyrazne zyczenie wlasciciela Czolgu, czyli Fadera, wyprzedzilam go (ten samochód) i pojechalismy dalej.

Za kolejnym zakretem droga stala sie jeszcze gorsza, co wczesnie jwydawalo m isie niemozliwym.
W tym momencie jak na komende spojrzelismy na siebie z Faderem i mowimy “tamten dupek...” i ja dokonczylam "tam jechal tak ostroznie, a tu jest gorzej to jak myslisz, co zrobi tutaj? Wezmie samochod na plecki i przeniesie?”

Koszmar-Dziuro-Mutant zakonczyl sie jakies 3 km od Piasek (Piask?) i reszta drogi byla bardzo rozsadna.
Piaski tez sie nieco rozrosly, od mojej wizyty, a od Faderowej to juz w ogole.
Nawet mielismy sie tam zatrzymac na obiad, ale poprawila sie pogoda i Fader chyba zaczal czuc zew natury, ale jeszcze go przede mna ukrywal i zadysponowal, ze on juz nie chce zwiedzac Piasków.

Ruszylismy z powrotem.
Piaski sa prawie 11km od Krynicy.
Przeszlo 3 z nich to ten mutant drogowy, ktory wynika z prac modernizacyjnych parkingow lesnych pomiedzy Krynica, a Piaskami.
Jeden z parkingów nazywa sie “Go-Lasek” co mnie szalenie rozbawilo i zaitnrygowalo, bo nazwa sugestywna, a ja o plazy nudystów w tej okolicy jakos nie slyszalam.

W Krynicy uderzyla mnie mysl STRASZNA.

Pamietam jak patrzylam na Torbe z dobiazgami dla Wasów, ale NIE pamietam, zeby ja wkladala do bagaznika!!
Poinformowalam o tym Fadera, nastepnie czym predzej zjechalam na najblizszy parking przyuliczny w Krynicy i pobieglam sprawdzic.
NIE MA.
Bagaznik zawiera moja kurtke i na tym koniec.
QRWA.

Fader usilowal swoim sposobem przekonac juz wirtualnie Wasów (ktorzy nic nie wiedza jeszcze ani o Torbie, ani o zawartosci, a juz na pewno o tym, ze jej zapomnialam), ze nie moglismy jej zabrac, na co popukalam sie w czolo i wyjasnilam, ze tam so drobiazgi dla dzieci i ze bez tej torby to ja nawet nie zamierzam sie im na oczy pokazywac (Bozenka nie puka sie w czolo, nie po to dygowalam to wszytko i cieszylam sie ze sie uciesza, zeby moje glupie rotargnienie mi to popsulo).
Fader wiecej nie musial uslyszec – dzieciom przykrosci nie mozemy zrobic, tu mamy absolutny konsensus.
“To co, chcesz wrocic?”
“No dobrze by bylo” odparlam troche niepewnie, chamujac character (niepewna bylam jego rekacji, bo potrafi o gówno zrobic tornado, a powazny temat zdeprecjonowac, wiec nie mam pewnosci co bedzie dalej).
“A zdazymy ze wszystkim?”
“No ja mysle – apteka jest conajmniej do 18tej otwarta, a Bozenka i tak do 18tej pracuje”
“Co? To, o ktorej my sie znimi spotkamy?”
“No po pracy Tato, przeciez Ci to od 3 dni to mówie.” (tu znowu chamuje charakter, bo ma swoje lata i nawet trzydniowe gledzenie moglo mu umknac)
“To my w nocy wrocimy!!” (ocho, czuje tornado... i trace cierpliwosc...)
“No to co? Przeciez nie musimy jutro wczesnie wstawac? Poza tym oni jutro pracuje i maja szkole, a jeszcze poza tym ta restauracja do 21wszej otwarta wiec najpozniej wtedy wyruszymy”
“No to jedz juz.” (zrezygnowany bo mu popsulam taka piekan tyrade, zanim sie rozkrecila)

Spodziewajac sie wybuchu charakteru, bluzgów i zjebki jak stad do Ameryki, musialam najpierw pozbierac szczeke z podlogi po czym poslusznie ruszylam.

A opisuje ten dialog tylko dlatego, zeby Bozence pokazac, bo pewnie pamieta jak totalnie Faderu sie nie spieszylo do powrotu... ;).

Pojechalismy, przebilismy sie przez roboty drogowe, pobralismy Torbe i skorzystalismy przy okazji z urzadzen sanitarnych i ruszylismy na Gdansk.

I tyle wyszlo z mojego sprytnego planu NIE nadrabiania kilometrów...

Do Gdanska jechalismy juz w sloncu i tylko roboty drogowe i omc godziny szczytu nas troche dobily, ale apteka zostala zaliczona, postój celem zabicia czasu tez, az nadeszla 18ta i ruszylismy na uprzednio upatrzone pozycje parkingów przy dworcu glównym w Gdansku.

Ale to juz osobna historia.

Ciag dalszy nastapi.

Tuesday, 20 June 2017

Komedia Pomylek, odcinek 1, czyli mRufa w rejs swym Niszczycielem wyruszyla

Wybralam sie mianowicie na krotki pseudourlop na Planete Ojczysta.
W sobote sie wybralam.
Tak sie szczesliwie zlozylo, ze Urosz mogl sluzyc uslugami szoferskimi oszczedzajac mi duzej sterty dukatów wyspowych, ktore musialabym wylozyc na parking. 

(jak juz rzeklam - swiadczymy sobie sasiedzkie uslugi motoryzacyjne dosc czesto i bez oporów, no chyba, ze Zona ma akurat gorszy dzien)

Jak to ze mna bywa, oszczednosc nigdy nie przychodzi za darmo, wiec musialam za nia zaplacic... Ale po kolei.

Spakowalam walizke i okazalo sie ze jest w 1/3 pusta i dosc lekka.
Nie wiele myslac wsiadlam w samochód i pojechalam do lokalnego sklepu, gdzie zrobilam kipisz polkom ze slodyczami wygarniajac wszystko czego wczesniej nie widzialam, po 2 lub 3 sztuki, zaleznie od produktu, majac w planach widzenie sie z 4ka dzieci w przedziale wiekowym 5-12 lat (chyba – Bozenka mnie skoryguje).
Owszem logika nakazywalaby po 4 sztuki, ale ja nie Duo i nie musze wszystkim tego samego dawac, szczegolnie jak sie nie spotkaja w najblizszym czasie celem porownanie notatek, no i przy okazji nie wszystkie lubia/moga to samo.
Zdobyte dobra wsypalam zgrubnie w pusta przestrzen walizki, ale nadal byly jakies deficyty.

Zrobilam zatem rajd po szafkach i wydobylam z nich pare drobiazgów, ktore zabrac moglam, acz nie musialam – mianowicie mielismy z Faderem miec gosci na obiedzie i pomyslalam, ze sie przygouje na wszelki wypadek.
Obiad byl nie do konca sprecyzowany, bo mogl byc w domu, albo na miescie, ale zanim sie doprecyzowalo to sie nam Goscie sie odwolali, wiec pare produktow zostalo w Stolycy na pozniejszy termin. Ale to nie istotne.

W ferworze pakowania trafilam na listek tabletek antyhistaminowych i zrobilam cos, czego nigdy nie robie – mianowicie lyknelam jedna, ot tak z glupia frant.
Nawet przeleciala mi przez glowe mysl:
‘Kuzwa co ze mna, przesz nigdy nie biore? A dobra, wezme, w koncu w podroz ruszam.’
Wyjasniam – zwykle woze ze soba selekcje roznych srodkow zwalczania uczuleniowych reakcji, w tym rowniez antyhistaminy doustne, ale nie biore chyba, ze w ostatecznosci.
Zapielam walizke podwojnym paskiem, wzielam w garsc i steknelam...
Nastepnie nieco sie zatroskalam, bo jak musze steknac to oznacza, ze 20 kilogramow przekroczylo na pewno i prawdopodobnie nawet te 23 limitowe tez.
Poza zatroskanie nie wyszlam, bo przyjechal Urosz i gentelmansko chwycil moja walizke. Uprzedzilam go lojalnie, ze ciezka jest bo 20 kilo ma przekroczone na pewno oraz dodalam, ze ja ja zapakuje do bagaznika, ale zotalam zignorowana i gentalmen wrzucil moja ‘szafe gdanska’ w koncentracie do bagaznika.

Pojechalsmy.

Dojechalismy i z kurtuazja Urosz wyskoczyl wydobyc moja walizke z czelusci “Osiolka” aka Foki.
Wyciagnal, zamarl z bardzo dziwnym wyrazem twarzy, splonal rumiencem i parsknal smiechem. 
Ja zamarlam wraz z nim, przerazona ze sobie cos popsul w sobie, ale to parskniecie mnie uspokoilo, wiec zamienilam wyraz twarzy z napietego na pytajacy.
Otoz w ramach wysilku wyszarpywania walizki z czelusci, Urosz wypuscil z siebie nieco powietrza kazdym koncem, co go zazenowalo, a rownoczesnie uswiadomil sobie, ze moglo byc gorzej – moglo to nastapic w zamknietym i nagrzanym samochodzie i parsknal smiechem.
Rozbawieni udalismy sie kazde w swoja strone, po czym ja zwazylam moja “szafe gdanska” w koncentracie i odkrylam ze istotnie – nie tylko 20 ale i 23 kilo przekorczyla – 24.2kg.
Poinformowalam o tym Urosza donoszac, ze mial pewne prawo do spontanicznej reakcji fizjologicznej na taki ciezar.
Ale zanim go o tym poinformowalam skompromitowalam sie po raz pierwszy.
Otoz nieco wczesniej nabylam drobiazg dla jednego z dzieci, no dobra przyznam sie – dla Agatki Wasatej. Takie cos do robienia bizuterii z zelu. 
Zelu, ok?
No i doskonale wiedzac, ze mimo rozmiaru pudla (duze acz bardzo lekkie), zel ów powinnam upchnac w walizce i taki wlasnie byl mój plan.
Karton z podarkiem lezal sobie w walizce czekajacej dopelnienia.
Dopelniajac, zaznalam pomrocznosci jasnej i uznalam, ze to takie lekki, ze sobie wezme to na plecy a do walizki dopchne cos ciezszego, zeby plecow nie obciazac. 
I tak zrobilam.
W samochodzie, w drodze na lotnisko przypomnialam sobie co zrobilam i powiedzialam sobie mentalnie, ze musze zapytac przy kontroli czy musze wyjac ten zel z pudelka czy moze zostac jak jest.
Przy kontroli znowu doznalam pomrocznosci jasnej i zapomnialam o tym zelu.
Przy pomnialam sobie o nim gdy zobaczylam, ze moj bagaz podreczny przejechal przez skaner i jest mi niedostepny – mianowicie przejechal po drugiej stronie szybki.

To znaczy najpierw zbaranialam jak to zwykle ja i zaczelam usilnie sie zastanawiac czego ja mogla qrwaz zapomniec wyjac z plecaka tym razem – poprzednio byl to jeden z telefonow, innym razem ladowarka... a teraz co???
I tu udezylo mnie jak blyskawica, wspomnienie tej mysli z samochodu. 
Qrwa, Zel.
Tu mnie odblokowalo i ruszylam sie w koncu z miejsca po czym idac w kierunku stoiska kontroli intensywnie sie zastanawialam co zrobic – przyznac sie do winy czy rznac glupa.
Nie koniecznie swiadomym wyborem poszlam w strone tego ostatniego i zrobilam z siebie kretynke wielkiego kalibru.
Kontrolujacy facet bardzo kulturalnie wydlubal wszystko z plecaka, pudelko udekorowane stosownie zignorowal jako zabawke (slusznie) i zdziwil sie, bo nic nie znalazl.
Ja scierplam w sobie bo moze i bywam glupawa, ale az taki poziom debilizmu mnie troche uwieral w jestestwo, ale stoje twardo z przyjemnym acz zaklopotanym wyrazem twarzy i zastanawiam sie co dalej. 
Kontroler jakby wzruszyl ramionami i zaczal wkladac zgrubnie moje klamoty do plecaka. Zaczelam oddech z ulga, ale calkiem zbednie bo rzucil okiem na pudelko, zawachal sie, rzucil ponownie, bo zauwazyl w koncu wielkimi literami napisany z boku “GEL JEWELERY” czy jakos tak, czyli ze Zel.
I w tym momencie malo brakowalo, a moja fasada pogodnej debilki by runela z hukiem, bo zapytal mnie “Czy tu jest Zel?”, a mnie na jezyk natretnie sie pchalo sarkastyczne “a jak myslisz, baranie – jak jest napisane “Zel” to co tam moze byc?”, ale powstrzymalam sie i odparlam bezradnie, ze ja nie wiem, to jest dla dziecka, do robienia bizuterii, kupilam i nie otwieralam bo to na prezent.
Pan kontroler nie drazyl czemy na twarzy kretynki przemknela maska zlosliwej wiedzmy (to bylo mój charakter probujacy sie przebic przez kamuflaz) i kazal otworzyc.
Tu juz sie wkurzylam, bo albo niech se sam otwiera, albo niech mi da nozyczki bo nie bede rozrywala pudelka z prezentem dla dziecka, ale wscieklosc (glownie na siebie, bo w koncu sama sobie zgotowalam ten los) dodalam mi pazurow i rozlupalam pudelko bez szkody dla dekoracyjnosci. Pan kontroler zajrzal i zamarl.
Ja troche tez, bo nigdzie tej tubki nie zauwazylam i nawet przeszlo mi przez mysl, ze mi sie oszukane opakowanie trafilo... Nadal z wyrazem twarzy pogodnej kretynki.

Nastepnie z pudelka pan Kontroler wysypal plastykowa podkladke, rulonik wzornikow i to wszystko. I na tym by sie zakonczylo, gdyby nie podeszla do niego jakas kolezanka pracowa i nie powiedziala polglosem “To nie plyn”, co sprawilo, ze facet kiwnal glowa i dostrzegl pod tym katem wbita w naroznik kartonu, mala tubke tego cholernego zelu.
Powiedzial mi grzecznie, ze musze przewozic ten zel w torebce z moimi plynnymi rzeczami, wyszarpal go z naroznika i wlozyl do mojej torebki z plynami. 
Ja rownie grzecznie pokiwalam glowa (starajac sie zeby mi tam sie politowanie nie ujawnilo, a zarazem przytrzymujac jedna reka te druga, ktora chciala mu pokazac co o tym mysli (popukac sie w czolo), nastepnie zabralam manele i nawet nie probujac sie kamuflowac zapakowalam tubke z zelem z powrotem do kartonu w miare podobnie do oryginalnego ukladu.
Pies z kulawa noga sie nie zainteresowal tym co robie.

Nastepnie zadzwonilam do Fadera z meldunkiem, ze juz czekam na samolot, a Fader wlasciwie nie sprowokowany poczul w sobie  bestie i zaczal perrorowac bez umiaru o tych durniach co to lubia sie rozyrwac, bo im ktos kazal. 
Wiedzac, ze rozmawiamy przez skype gdzie imperialisci od lat prowadza nasluchy na slowa kluczowe scierplam w sobie i usilowalam grzecznie przerwac tyrade zanim Fader w zapamietaniu chlapnie cos co mnie wpakuje w klopoty, ale skad.
Zapamietany Fader nie slyszy nic.
Musialam z bolem serce wydrzec morde w sluchawke zeby na chwile przestal tokowac i wlaczyl nasluch.
Wlaczyl.
Gdyby nie wlaczyl po prostu bym sie rozlaczyla.
Wlaczyl zatem i dosc obojetnie przyjal moja sugestie zeby jednak zachowac umiar, wiec jednak sie rozlaczylam, bo mimo wszystko zamierzalam na Planete Ojczysta poleciec.
Taki byl poczatek.
Dalej bylo juz tak, ze w samolocie usiadlam na swoim miejscu, kolo jakiejs kobiety, na oko mojego pokolenia lub nieco mlodszej, a w tym samym rzedzie przy przeciwnym oknie usiadla inna kobieta podobna wiekowo z... KOTEM.
Zywym kotem. 
W takiej torebce do transportow kotów. 
Miauczal i sie denerwowal ten kot cala droge, usilowal przez okno uciec, a takze w ogole uciec gdziekolwiek, a ja na pierwsza wzmianke o “kotku” scierplam, a nastepnie przypomnialam sobie te antihistamine, ktora lyknelam 3 godziny wczesniej...
I niech mi ktos powie, ze przeczucia nie chodza po ludziach.

Uspokojona w kwestii Kota i jego wplywu na moje oczy i sluzowki w samolocie z zamknietym obiegiem dobrze wysuszonego powietrze, wlaczylam bierny nasluch i odkrylam, ze kobieta obok mnie jest czescia wiekszej grupy, podrozujacej sluzbowo, a zlozonej z 3 lub 4rech babek, jednego przedstawiciela mojego gatunku (nie, nie 'kobiety co woli byc samochodem', tylko z IT) i mistycznego osobnika zwanego “Szefem”. 
Osobnik ten (Szef) mianowicie podobno zazyczyl sobie zeby kobieta obok mnie przesiadla sie – zamienila sie z osobnkiem IT na miejsca, bo Szef sobie zyczy z nim siedziec. 
Dziewczyna zareagowala jakos tak jakby nie w smak byla jej zamiana, ale skoro to wola Szefa to niech juz tak bedzie (Niech sie dziele wola Nieba, z nia sie zawsze zgadzac trzeba...), a rownoczesnie jakby z ulga, ze nie musi z ITikiem siedziec. 

Jakze ja ja doskonale rozumialam pol godziny pozniej...
Szef nadciagnal i zapytal gdzie siedzi. 
Ja jak wiadomo wymamrotalam, ze najlepiej na tylku, ale mnie nikt nie sluchal. 
Poinformowany, ze zgodnie z zyczeniem “Lola1” (nie pameitam imienia, a moze i pameitam ale nie bede sobie nim geby wycierac) sie przesiadla, bo on chce siedziec z ITikiem, z lekka rezygnacja odparl, ze nic takiego nie dysponowal, ale jest mu wszystko jedno i tylko chcial wiedziec kolo kogo bedzie siedzial.
Ekipa bylaby calkiem zabawna do obserwacji, bo ten caly Szef byl facetem dojrzalym i opiekunczym wobec calej swojej ekipy, bez wyboru, a wszystkie prawie dziewczyny (wiek na oko miedzy 30 a 50, tej swity. Szefa, trudno powiedziec ale to 50+ to na pewno, moze ciut wiecej), z jego swity usilowaly do niego szczebiotac (kretynka na dopalaczach mi natychmiast sie zamajaczyla).
Co gorsza podobnie zachowywal sie ITik, sidzacy teraz obok mnie.
Jako chlopak szczuply i z umiarem wysoki, w zasadzie nie powinien zajmowac duzo miejsca, ale jakims sposobem wbijal we mnie lokcie i ramiona, siegajac do kieszeni lapal za, powiedzmy, ze udo, a kolanami siegal do polowy oparcia fotela przede mna, spychajac mnie na margines mojego wlasnego fotela.
Znaczy siedzial w rozkroku jadrowym. 
Nie wytrzymalam i wymamrotalam pod nosem parafrazujac wyczytane gdzies slowa “Pszczola Cie synku ukasila, ze tak ci klejnoty spuchly?”
Oraz pare innych srednio pochlebnych uwag.
Zeby nie bylo – ja jestem szeroka w ramionach i to wcale nie eufemizm, bo chociaz ogolnie jest do czego sie przytulic na kazdej wysokosci, to w ramionach jestem szeroka nadprogramowo, szczegolnia jak na nie za wysoka kobiete-CoWoliBycSamochodem – ale jak siedze w samolocie to nie dotykam sasiad swoja osoba chyba, ze to sasiad dokona trawersu na moja strone oparcia.
Widac bylo, ze Mlody to slyszy, ale albo za bardzo chcial sie Szefowi podlizac, albo rajcowalo go ze obmacuje obca babe, z ktora na codzien nie pracuje, bo tkwil jak przymurowany, nawet jak juz sie okazalo, ze kolezanka z tylu siedzi sama, a kapitan wylaczyc sygnalizcje “zapiac pasy”.
W koncu jednak, jak Szef wstal do wychodka, to i Mlody wstal, a jak wrocil to Szef nie bardzo chcial go wpuscic z powrotem i mlody chcial nie chcial usiadl z ta kolezanka co byla sama.
Szef postawil mlodemu wino, to mlodym znowu czym predzej usilowal wrocic na swoje siedzenie u mego, tfu! jego boku (chyba z wdziecznosci), ale Szef stanowczo go pogonil. 
Chyba zrozumiale, ze wzbudzil moja sympatie od razu. Szef wzbudzil, nie ta jelopa jadrowa.
Szef wylal na siebie troche swojego wina, ale zrobil to tak kameralnie ze nawet nie zauwazylam. Podlal to woda i osuszyl paroma serwetkami, dodatkowe wkladajac w kieszen fotela przed nim.
Po pol godzinie ITik z tylu wykonal wykrok i zlapal serwetki sprzed nosa Szefa.
Szef nieco zaskoczony i z lekkim niesmakiem:
"Dlaczego Ty mi to zabrales?"
Na co ITik jakos tak glupkowato z pretensja:
"Bo! Ja Siekawa zalalem! I mam cale spodnie w Kawie!" jakby to uzasadnialo prostackie zapieprzenie cudzej serwetki bez slowa - typowy roszczeniowy syndrom NNN geniusza (Niedopieszczonego - Niedorobionego -Niedocenionego ), ktore obserwuje w Lochach na codzien.
Szef:
" A ja winem sie zalalem i zyje." 
A ja juz totalnei stalam sie psychofanka Szefa i tylko gebem musialam sobie zaslonic bo jednak tak rechotac jawnie troche nie wypadalo.
Poza powyzszym dotarlam na Planete Ojczysta bez opoznien i dodatkowych atrakcji.
Jakby tego bylo malo.
Ale juz po tym cholernym Zelu wiedzialam, ze lekko nie bedzie i ze ja sie dopiero rozkrecam.
Ciag dalszy nastapi.

PS. w Hiszpani jest juz od tygodnia zakaz rozkroku jadrowego w srodkach transportu publicznego! Ha! Viva Espana! (chociaz fanka kraju i mieszkanocw jakos jednak nie jestem :D.

Tuesday, 13 June 2017

Zazdrosne Zony (nie)moich mezow i powiazane atrakcje towarzyskie.

W zasadzie to jedna, bo innych wspomniec to nie bardzo moge z rozmaitych wzgledow, a jak same zgadna, ze o nich nie moge, to gratuluje domyslnosci ;)
Otoz rzecz jasna mRufa mezow zadnych na wlasnosc nie posiada, stad '(nie)moich', ale czesto gesto pozycza sobie cudzych.
Dodam szybko, ze wylacznie za zgoda zon.
A przynajmniej bez ich wyraznych sprzeciwow.
A czasem wrecz ku ich wyraznej uldze... ;)
Flagowy przyklad to Stu - moj partner in crime w temacie koncertów - tak bylam znowu na koncercie i miedzy innymi zapomnialam moich oslawionych juz tu i wysmianych zatyczek do uszu i nastepnego dnia bylam jakas taka okropnie tumanowata, bo raz ze smiertelnie niedospana to na dodatek przyglucha i jeszcze coniebadz odwodniona.
Jesli Stu ma jakas wade, w temacie koncertów to taka, ze za zadne skarby swiata i galaktyki nie da sie go wyciagnac z koncertu zanim nie wejdzie ekipa sprzatajaca i go na miotlach nie wywiezie, bo wylacznie wtedy uwierzy, ze nie ma szansy na kolejny bis... no i raz zgubil bilety, ale o tym juz bylo i sila rock'n'rolla uratowala sprawe. Poza tym partner muzyczny idealny, tolerancyjny i wyrozumialy i totalnie nie wzrusza go moj okazjonalny sarkazm.
A czemu tytul o tych mezach, a nie raport koncertowy?
A otóz bo na koncercie w zasadzie ekscesow klasycznych dla mnie nie bylo - nikt mnie nie wzbil w powietrze, nikt mi nie padl do nóg, nikt nie wyl w ucho konkurencyjnych wokali (malo kurdupli znacyz bylo), owszem trafilam na jednego debila, ale po zespole supportujacym sobie poszedl sam, po raz kolejny trafilam na kilku rodakow uwazajacych, ze ich nikt nie rozumie jak jeden przed drugim tokuje - tym razem dwa razy na tych samych w ciagu jednego koncertu, co owszem jest dosc niezwykle biorac pod uwage tlumnosc imprezy, no i jedna strefa zgniotu zaczela sie dziarsko obok mnie formowac, ale ucieklam.
Nie, ze ucieklam ze strachu przed ta strefa, bo przesz gdzie bym nie zakotwiczyla to jakas strefa zgniotu laskawie przygrawituje, tylko do wychodka musialam, a akurat byla przerwa typu wokalista wlaczyl gawede interakcyjna z tlumem, to postanowilam skorzystac.
Tylko pozniej nie bardzo mialam jak wrocic, bo drzwi okoliczne okazaly sie dla mnie niedostepne, a przebijac sie przez cala sale zeby odnalezc Stu w pierwszej cwiartce pod scena nie bylo szansy - powietrze uzytkowe konczylo sie jakies 30 cm za drzwiami do hali i trzeba bylo rypac przez ten tlum na bezdechu, zas ja sie na crowdsurfing nie pisze, bo mnie za bardzo kocha grawitacja...
Kontynuujac przez chwile watek koncertu - na scenie brykaly sobie dziarsko dinozaury rocka (i zarazem jego  Legendy), a atmosfera byla taka, ze nie tylko kobiety mdlaly. Mnie tez bylo nie do smiechu chwilami, stad uleglam naturze i ucieklam do tego wychodka i reszte koncertu - jakies 30 minut plus bisy spedzilam podsluchujac pod tymi niedostepnymi drzwiami. Nie zebym cos stracila bo wizualnie i tak gówno widzialam - ten brak kurdupli wokolo ma swoje minusy - a wokalnie bylo tak samo slychac dobrze za drzwiami jak i w srodku. Za to tlenu po mojej stronei drzwi bylo znacznie wiecej i nawet baniak z chlodna woda dla gawiedzi trzewej na tyle by a) wiedziec ze jej potrzebuja, b) zsynchornizowac wszystkie konczyny by do niego dotrzec i obsluzyc.
Ale kompletnie wyobrazam sobie juz teraz, jak mozna bylo mdlec na ich koncercie te powiedzmy nawet 10 lat temu, a 20 to juz w ogole...
Ale wracam do tematu.
Mezowie.
To znaczy te ich zazdrosne zony.
Tak sie sklada, ze jesli moje przyjaciolki (nie jest to jakis wielki tlum, ale sztuk uparcie twierdzi, ze to moje towarzystwo, a nie prezenty z Wyspy ich interesuja) poznaja mnie ze swoja druga polowa to zazwyczaj calkiem niezle sie z ta druga polowa dogaduje, a przynjamniej nie budze mentalnego wstretu.

Ma to jak sadze to zwiazek z moim osobistym DNA, ktore jest wyjatkowo malo rozowe i zupelnie nie pokryte puchatym futerkiem ani brokatem i sprawilo, ze edukacje ponadsrednia nabywalam na jednej z bardziej technicznych uczelni na Planecie Ojczystej w towarzystwie nasyconem chromosomem Y, a zawodowo rowniez udzielam sie od zarania w kregach z przewaga tego chromosomu. Ba czasem podejrzewam ze ja mialam tez miec chromosom Y, ale w ostatniej chwili zmienil on zdanie i przylatal sobie druga noga, byle jak i krzywo i zostal drugim X-em - przypuszczam ze niecheci do przymusu wszelkiego, a takim byla obowiazkowa sluzba wojskowa, ktora jeszcze do niedawna straszyla przedstawicieli z Y-kiem...

Smok, maz M, Stu, facet ciotki M, Mundek, Misiek Margi... osmiele sie zaryzykowac, ze nawet Stefan sie nie otrzasa ze zbyt wielkim obrzydzeniem ;).
Oprocz tego sa tez panowie, ktorych znam bezposrednio, a z czasem poznalam ich drugie polowki.
No i teraz clue imprezy - Urosz.
On nalezy do tej drugiej grupy. Znaczy to moj kumpel po fachu i w ogole, a takze ma zone.
Ktora znam i utrzymuje z nia kontaktyw towarzyskie, acz glownie po to, zeby nie dopuscic do plotek w Kolchozie.
Bo jak czas pokazal on ma taka okropnie zazdrosna te zone.
I to jest jedyna zazdrosna zona (nie)mojego meza ;) o ktorej moge opowiedziec na tym forum ;)
Zazdrosna jest nawet o mnie.
No moze nie tyle o mnie jako czlowieka-kobiete-co-woli-byc-samochodem, bo nie przesadzajmy nieprawdaz, ale o dynamike znajomosci i wspolne tematy i poglady, ktorych akurat ona ze swoim mezem nie ma.
Co mnie dziwi o tyle, ze ja bym akurat na takiego partnera zyciowego co nam sie poczucie humoru i poglad na swiat oraz sposoby na zycie do tego stopnia rozmijaly, (ze juz nie wspomne o niecheci do czytania ksiazek i muzyki rockowej) sie nie zdecydowala, ale kazdy ma inne priorytety nieprawdaz.

Nie mojej Babci buraczki czyli nie moj cyrk, nie moje malpy.

W zeszlym roku kobieta przezywala katusze i nie mogla zrobic z tym kompletnie nic, bo pomagalam jej mezowi edytowac prace dyplomowa, wiec przesiadywal u mnie w domu godzinami.

(Nie ze jestem ekspertem, co nie, ale cos tam profesjonalnie popelnilam na tym poziomie wiec po co mial chlopak moje bledy popelniac, nieprawdaz.)

Owszem czasem ja kwitlam u nich w domu, ale to bylo mnie wydajne, bo zona co jakis czas kontrolnie wpadala do kuchni, gdzie zapieprzelismy z robota, albo wysylala nam Juniora, zeby sie wody napil z kranu...
SERIO!
Ale prace napisal do konca w terminie, zlozyl i zaliczyl i koszmar sie zakonczyl.

Od pewnego czasu Zona Urosza jezdzi w innych godzianch do pracy bo taka jej wygodnie, wiec zeby zaoszczedzic na kosztach, a takze byc bardziej eko, Urosz zaproponowal, zebysmy na zmiany jezdzili mna albo ich tymczasowym drugim pojazdem. Mnie to srednio na reke bo lubie moja swobode - rano akurat mi nie szkodzi, ale po pracy miewam rozne spontany i obligacja powrotu do A zaraz po odpracowaniu panszczyzny nie zawsze mi pasuje, ale oszczednosc tez jest mile widziana nieprawdaz wiec czasem ulegam pokusie eco (-nomii i -logii).

No i nastapila wtopa.
Bo w jeden piatek wracajac nas do A zaostalam namowiona na wspolne zakupy w lokalnym supermarkecie, gdzie Urosz mial odebrac nowa 'zabawke' i przy okazji zrobil tez zakupy do domu, ale to zona przelknela dosc gladko.
Gorzej bylo w kolejny piatek, bo wracajac do A pojechalam nas via sklep w O, gdzie odbieralam gaciorki dla mojej CO, z czego ochoczo skorzystal Urosz i dokonal zakupu... niewymownych, bo jak mi wyznal "Niby jeszcze mam, ale lada moment bede wystepowal 'comando" czyli z golym dupskiem mowiac krotko, a w obliczu podwyzszajacych sie temperatur paradowanie w dzinsach bez warstwy lagodzacej moze byc cokolwiek niekomfortowe...
Wykazalam empatie i nie zaoponowalam mimo, ze przy zakupach bielizny asystuje wylacznie mezczyznam typu: czlonkowie rodziny, ewentualnie partner lozkowy. Ale to nie byl problem bo szybko zakwalifikowalam Urosza jako czlonka rodziny i wg moich kodeksow etycznych wszystko gralo.
Zona mam wrazenie nie podzielila mojej kwalifikacji i w najblizszy poniedzialek po owym piatku o podwozce nie bylo mowy, ba, zona poswiecila swoje preferencje godzinowe i przyjechala z mezem bladym switem, by wrocic z nim bladym popoludniem

A ja widzac to (bo akurat wyszlo tak ze jechali przede mna, czym predzej dostalam ataku smiechu.
Trwalo to przez tydzien, z hakiem i wystapily komplikacje logistyczne ktore sprawily, ze znowu wrocilam do lask. Ba nawet do tego stopnia, ze jak sie okazalo ze Zona nie moze pojechac z chlopcami do dworku Waddesdon, obejrzec instalacje pt Colourscape, w ramach przerwy szkolnej Juniora okazalo sie, ze jestem zaproszona jako ten gender balance do wycieczki ;).
Wycieczka zas zaowocowala na przyklad takimi obrazkami:

Wbrew pozorom nie jest to dzielo malarskie abstrakcyjne - to korytarz wiodacy przez 5 kolejnych "pokoi" koloru prowadzacy do komory bólu czyli "pokoju" czerwonego
 Po raz pierwszy w zyciu doswiadczylam fizycznego bólu wywolanego wejscie do totalnie czerwonego pomieszczenia - kolory braly sie z jakiegos rodzaju oswietlenia dostarczanego do "pokoju" z zewnatrz instalacji.

Junior Urosza i Zony w RGB ;)
Nawet teraz patrzac na ten czerwony odczuwam doskomofort i lzawienie oczu.

Dla kontrastu na sam koniec dodam, ze taka na przyklad malzonka Stu z duza przyjemnoscia i satysfakcja opowiada wszem i wobec, ze mRufa jedzie z jej mezem na koncert. Bo dzieki temu sama nie musi i nawet nie musi sie czuc zle z tym, ze nigdy mu na tych koncertach nie towarzyszy.

Friday, 2 June 2017

Poczucie humoru wyspowej elity IT (odslona 1, bo tak cos czuje, ze moze byc wiecej)

No dobra, z ta elita to przesadzilam ;)
Dungeon Dimensions w Kolchozie czyli miejsce mojej pracy zawodowej popularnie tu nazywanej Lochami, z racji lokalizacji przy gruncie - w tym kraju piwnice sa tak rzadkie jak brak debetu na mojej karcie kredytowej - na parterze, charakteryzuje wiele klasycznych dla sektora IT cech.
Na przyklad nigdy nie marnuje sie tu zadne pozywienie.

NIGDY.

ZADNE.

Wylacznie sczatki dumy piekarsko-cukierniczej powstrzymaly mnie przed podrzuceniem anonimowo tego ciasta co zapomnialam poslodzic, bo poszloby jak burza.
Porazka z bardzo droga zielona herbata - to samo. poszloby.
Ale te szczatki (dumy p-c) zahibernowane w mRufie nie powolila na az takie kompromitacje na forum publicznym (bo na blogu to rzesz sie nie liczy no nie? hehehe).

Tak, ze jest tak: co lezy niepodpisane to znika do konca dnia, a jak na czyms lezacym napisano "help yourself" to znika do poludnia.
I na przyklad w takiej kuchni co jakis czas cos sie pojawia i rownie bezobjawowo znika.
Kiedys zaczyanajac diete oproznilam szafke ze slodyczani - rozmaitymi, z lub bez daty przydatnosci do spozycia, a bylo tego sporo drobiazgu to zniknelo do okolo 15tej i tylk oco jakis czas widzialam katem oka rozmaite monstra (wspolpracownikow) przemykajace chylkiem pod scianami w strone kuchni i wracajace z wypchanymi pazuchami.
Jak cos na urodziny przynosilam i niby wydawalo sie, ze poszlam na to co nie jest tu popularne czyli NIE czekoladwe ciasta i ciastka, a gardziej w moim stylu czyli z owocowymi nutami, to bywalo, ze jeszcze nie zdazylam wyslac maila do ogolu z meldunkiem, a 1/3 dobr juz byla w drodze do kolektywnego zoladka lochowego.
Czyli pewne rzeczy sa niezalezne od geografii.
Ale na przyklad wyzarcie ostatniego kawalka czegos z opakowania, przez kogos nie oznacza ze puste opakowanie zniknie. Kiedys eksperymentalnie ignorowalam sterte pustcyh pojemniczkow i torebek i po trzech dniach poddalam sie i zebralam smieci - po cudzej celebracji, nie mojej.
I tak na przyklad ktos wystawil w kuchni jakies 3 tygodnie temu pol sloika miodu.
Znaczy do polowy pusty sloik.
I nalepil nan kartke pt
"Help yourself"
Wiadomo, ze miod zniknal... ale tylko moid.
Stan na dzis?
W tlumaczeniu wolnym: Poczestuj sie, tylko dodaj miodu.

Moze jestem tu juz za dlugo... ale mnie dzis przyprawilo o lekk czkawke ze smiechu ;).