Otoz rzecz jasna mRufa mezow zadnych na wlasnosc nie posiada, stad '(nie)moich', ale czesto gesto pozycza sobie cudzych.
Dodam szybko, ze wylacznie za zgoda zon.
A przynajmniej bez ich wyraznych sprzeciwow.
A czasem wrecz ku ich wyraznej uldze... ;)
Flagowy przyklad to Stu - moj partner in crime w temacie koncertów - tak bylam znowu na koncercie i miedzy innymi zapomnialam moich oslawionych juz tu i wysmianych zatyczek do uszu i nastepnego dnia bylam jakas taka okropnie tumanowata, bo raz ze smiertelnie niedospana to na dodatek przyglucha i jeszcze coniebadz odwodniona.
Jesli Stu ma jakas wade, w temacie koncertów to taka, ze za zadne skarby swiata i galaktyki nie da sie go wyciagnac z koncertu zanim nie wejdzie ekipa sprzatajaca i go na miotlach nie wywiezie, bo wylacznie wtedy uwierzy, ze nie ma szansy na kolejny bis... no i raz zgubil bilety, ale o tym juz bylo i sila rock'n'rolla uratowala sprawe. Poza tym partner muzyczny idealny, tolerancyjny i wyrozumialy i totalnie nie wzrusza go moj okazjonalny sarkazm.
A czemu tytul o tych mezach, a nie raport koncertowy?
A otóz bo na koncercie w zasadzie ekscesow klasycznych dla mnie nie bylo - nikt mnie nie wzbil w powietrze, nikt mi nie padl do nóg, nikt nie wyl w ucho konkurencyjnych wokali (malo kurdupli znacyz bylo), owszem trafilam na jednego debila, ale po zespole supportujacym sobie poszedl sam, po raz kolejny trafilam na kilku rodakow uwazajacych, ze ich nikt nie rozumie jak jeden przed drugim tokuje - tym razem dwa razy na tych samych w ciagu jednego koncertu, co owszem jest dosc niezwykle biorac pod uwage tlumnosc imprezy, no i jedna strefa zgniotu zaczela sie dziarsko obok mnie formowac, ale ucieklam.
Nie, ze ucieklam ze strachu przed ta strefa, bo przesz gdzie bym nie zakotwiczyla to jakas strefa zgniotu laskawie przygrawituje, tylko do wychodka musialam, a akurat byla przerwa typu wokalista wlaczyl gawede interakcyjna z tlumem, to postanowilam skorzystac.
Tylko pozniej nie bardzo mialam jak wrocic, bo drzwi okoliczne okazaly sie dla mnie niedostepne, a przebijac sie przez cala sale zeby odnalezc Stu w pierwszej cwiartce pod scena nie bylo szansy - powietrze uzytkowe konczylo sie jakies 30 cm za drzwiami do hali i trzeba bylo rypac przez ten tlum na bezdechu, zas ja sie na crowdsurfing nie pisze, bo mnie za bardzo kocha grawitacja...
Kontynuujac przez chwile watek koncertu - na scenie brykaly sobie dziarsko dinozaury rocka (i zarazem jego Legendy), a atmosfera byla taka, ze nie tylko kobiety mdlaly. Mnie tez bylo nie do smiechu chwilami, stad uleglam naturze i ucieklam do tego wychodka i reszte koncertu - jakies 30 minut plus bisy spedzilam podsluchujac pod tymi niedostepnymi drzwiami. Nie zebym cos stracila bo wizualnie i tak gówno widzialam - ten brak kurdupli wokolo ma swoje minusy - a wokalnie bylo tak samo slychac dobrze za drzwiami jak i w srodku. Za to tlenu po mojej stronei drzwi bylo znacznie wiecej i nawet baniak z chlodna woda dla gawiedzi trzewej na tyle by a) wiedziec ze jej potrzebuja, b) zsynchornizowac wszystkie konczyny by do niego dotrzec i obsluzyc.
Ale kompletnie wyobrazam sobie juz teraz, jak mozna bylo mdlec na ich koncercie te powiedzmy nawet 10 lat temu, a 20 to juz w ogole...
Ale wracam do tematu.
Mezowie.
To znaczy te ich zazdrosne zony.
Tak sie sklada, ze jesli moje przyjaciolki (nie jest to jakis wielki tlum, ale sztuk uparcie twierdzi, ze to moje towarzystwo, a nie prezenty z Wyspy ich interesuja) poznaja mnie ze swoja druga polowa to zazwyczaj calkiem niezle sie z ta druga polowa dogaduje, a przynjamniej nie budze mentalnego wstretu.
Ma to jak sadze to zwiazek z moim osobistym DNA, ktore jest wyjatkowo malo rozowe i zupelnie nie pokryte puchatym futerkiem ani brokatem i sprawilo, ze edukacje ponadsrednia nabywalam na jednej z bardziej technicznych uczelni na Planecie Ojczystej w towarzystwie nasyconem chromosomem Y, a zawodowo rowniez udzielam sie od zarania w kregach z przewaga tego chromosomu. Ba czasem podejrzewam ze ja mialam tez miec chromosom Y, ale w ostatniej chwili zmienil on zdanie i przylatal sobie druga noga, byle jak i krzywo i zostal drugim X-em - przypuszczam ze niecheci do przymusu wszelkiego, a takim byla obowiazkowa sluzba wojskowa, ktora jeszcze do niedawna straszyla przedstawicieli z Y-kiem...
Smok, maz M, Stu, facet ciotki M, Mundek, Misiek Margi... osmiele sie zaryzykowac, ze nawet Stefan sie nie otrzasa ze zbyt wielkim obrzydzeniem ;).
Oprocz tego sa tez panowie, ktorych znam bezposrednio, a z czasem poznalam ich drugie polowki.
No i teraz clue imprezy - Urosz.
On nalezy do tej drugiej grupy. Znaczy to moj kumpel po fachu i w ogole, a takze ma zone.
Ktora znam i utrzymuje z nia kontaktyw towarzyskie, acz glownie po to, zeby nie dopuscic do plotek w Kolchozie.
Bo jak czas pokazal on ma taka okropnie zazdrosna te zone.
I to jest jedyna zazdrosna zona (nie)mojego meza ;) o ktorej moge opowiedziec na tym forum ;)
Zazdrosna jest nawet o mnie.
No moze nie tyle o mnie jako czlowieka-kobiete-co-woli-byc-samochodem, bo nie przesadzajmy nieprawdaz, ale o dynamike znajomosci i wspolne tematy i poglady, ktorych akurat ona ze swoim mezem nie ma.
Co mnie dziwi o tyle, ze ja bym akurat na takiego partnera zyciowego co nam sie poczucie humoru i poglad na swiat oraz sposoby na zycie do tego stopnia rozmijaly, (ze juz nie wspomne o niecheci do czytania ksiazek i muzyki rockowej) sie nie zdecydowala, ale kazdy ma inne priorytety nieprawdaz.
Nie mojej Babci buraczki czyli nie moj cyrk, nie moje malpy.
W zeszlym roku kobieta przezywala katusze i nie mogla zrobic z tym kompletnie nic, bo pomagalam jej mezowi edytowac prace dyplomowa, wiec przesiadywal u mnie w domu godzinami.
(Nie ze jestem ekspertem, co nie, ale cos tam profesjonalnie popelnilam na tym poziomie wiec po co mial chlopak moje bledy popelniac, nieprawdaz.)
Owszem czasem ja kwitlam u nich w domu, ale to bylo mnie wydajne, bo zona co jakis czas kontrolnie wpadala do kuchni, gdzie zapieprzelismy z robota, albo wysylala nam Juniora, zeby sie wody napil z kranu...
SERIO!
Ale prace napisal do konca w terminie, zlozyl i zaliczyl i koszmar sie zakonczyl.
Od pewnego czasu Zona Urosza jezdzi w innych godzianch do pracy bo taka jej wygodnie, wiec zeby zaoszczedzic na kosztach, a takze byc bardziej eko, Urosz zaproponowal, zebysmy na zmiany jezdzili mna albo ich tymczasowym drugim pojazdem. Mnie to srednio na reke bo lubie moja swobode - rano akurat mi nie szkodzi, ale po pracy miewam rozne spontany i obligacja powrotu do A zaraz po odpracowaniu panszczyzny nie zawsze mi pasuje, ale oszczednosc tez jest mile widziana nieprawdaz wiec czasem ulegam pokusie eco (-nomii i -logii).
No i nastapila wtopa.
Bo w jeden piatek wracajac nas do A zaostalam namowiona na wspolne zakupy w lokalnym supermarkecie, gdzie Urosz mial odebrac nowa 'zabawke' i przy okazji zrobil tez zakupy do domu, ale to zona przelknela dosc gladko.
Gorzej bylo w kolejny piatek, bo wracajac do A pojechalam nas via sklep w O, gdzie odbieralam gaciorki dla mojej CO, z czego ochoczo skorzystal Urosz i dokonal zakupu... niewymownych, bo jak mi wyznal "Niby jeszcze mam, ale lada moment bede wystepowal 'comando" czyli z golym dupskiem mowiac krotko, a w obliczu podwyzszajacych sie temperatur paradowanie w dzinsach bez warstwy lagodzacej moze byc cokolwiek niekomfortowe...
Wykazalam empatie i nie zaoponowalam mimo, ze przy zakupach bielizny asystuje wylacznie mezczyznam typu: czlonkowie rodziny, ewentualnie partner lozkowy. Ale to nie byl problem bo szybko zakwalifikowalam Urosza jako czlonka rodziny i wg moich kodeksow etycznych wszystko gralo.
Zona mam wrazenie nie podzielila mojej kwalifikacji i w najblizszy poniedzialek po owym piatku o podwozce nie bylo mowy, ba, zona poswiecila swoje preferencje godzinowe i przyjechala z mezem bladym switem, by wrocic z nim bladym popoludniem
A ja widzac to (bo akurat wyszlo tak ze jechali przede mna, czym predzej dostalam ataku smiechu.
Trwalo to przez tydzien, z hakiem i wystapily komplikacje logistyczne ktore sprawily, ze znowu wrocilam do lask. Ba nawet do tego stopnia, ze jak sie okazalo ze Zona nie moze pojechac z chlopcami do dworku Waddesdon, obejrzec instalacje pt Colourscape, w ramach przerwy szkolnej Juniora okazalo sie, ze jestem zaproszona jako ten gender balance do wycieczki ;).
Wycieczka zas zaowocowala na przyklad takimi obrazkami:
Wbrew pozorom nie jest to dzielo malarskie abstrakcyjne - to korytarz wiodacy przez 5 kolejnych "pokoi" koloru prowadzacy do komory bólu czyli "pokoju" czerwonego |
Junior Urosza i Zony w RGB ;) |
Nawet teraz patrzac na ten czerwony odczuwam doskomofort i lzawienie oczu. |
Dla kontrastu na sam koniec dodam, ze taka na przyklad malzonka Stu z duza przyjemnoscia i satysfakcja opowiada wszem i wobec, ze mRufa jedzie z jej mezem na koncert. Bo dzieki temu sama nie musi i nawet nie musi sie czuc zle z tym, ze nigdy mu na tych koncertach nie towarzyszy.
:)
ReplyDeleteogólnie to nie znam ani jednej kobiety, która reagowałaby na inną tak jak żona Stu. :) Widać na wyspach więcej jest wyrozumiałych kobiet niż tu na Planecie ojczystej. :)
Mysle nieskromnie, ze to jednak moja zasluga, a nie wyrozumialych kobiet z Wyspy ;). Jak juz rzeklam nie poznalas mnie jeszcze osobiscie, a na ekranie to czlowiek lubi czasem konfabulowac i czytajacy sie z tym licza. Akurat taki mam model czlowieka-kobiety-'CoWoliBycSamochodem' ze konfabulacje i przesadzanie sa mi dosc dalekie. TBC w naturze :)
DeleteAlbowiem oprocz zazdrosnej zony Urosza i moze jeszcze z jednej czy dwoch pan, ktore moga sie tu rozpoznac jak sobie zycza,znam tylko takie jak Rachel :).
Mozliwe, ze wynika to z faktu ze w grupie zaprzyjaznionej mam ich w ogole nie za wiele to i moge pozwolic sobie na geste sito selekcji :D (zarcik taki)
ehhh, no ciezki temat, wiesz, tylu ludzi juz "pisalo razem prace" - cudzyslów zamierzony jak najbardziej ;) - ze sie we wspólmalzonkach/partner(k)ach watpliwosci moga zalegnac... Wiec z jednej strony to rozumiem, choc osobiscie zazdrosna nie bywam raczej. Ale zdarzalo mi sie byc obiektem takiej (bezpodstawnej, pragne podkreslic) zazdrosci, bo tez zawsze trzymalam sie bardziej z facetami jesli chodzi o imprezy. Lepiej sie z nimi dogadywalam, bo zamiast martwic sie o makijaz i ilosc kalorii w piwie, po prostu sie bawili.
ReplyDeleteNo totalnie, ze tak bywa :)
DeleteAle ja, swiadoma tego zaoferowalam swoje uslugi pod rozwage z wyprzedzeniem sporym, co zostalo niewatpliwie skonsultowane z Zona, a i tak nic to nie pomoglo. ;)
Nawet to, ze wbrew sobie staram sie kontakty z zona trzymac na niwie przyjaznej (bo brak mi z nich stalej plaszczyzny porozumienia).
Zakupy gaci polozyly temat do imentu na caly tydzien ;)
Zazdrosna bywam jak najbardziej o rozne rzeczy i roznych ludzi (cos z tego Skorka astralnego w sobie miec musze nieprawdaz) i wcale nie chodzi o plec przeciwna w wiekszosci przypadkow, ale trzymam to w sobie dopoki nie upewnie sie, ze sa powody i tak na przyklad z moim ex-Lubym zza oceanu powody byly jak najbardziej sluszne.
Ale co zrobic, such is life, a ja mam serce wielokomorowe wiec trudno je zlamac i polamac :D
no i ile zaoszczędzisz z tym Uroszem? paliwa, bo w całej reszcie raczej oszczędności nie ma, w zamian masz oczojeb ;) toć nie jeździsz do roboty czołgiem lub autobusem z przegubem, a fajnym autkiem, co żre tej benzyny, co kot napłakał :)
ReplyDeleteosobiscie zbieram czasami niedużego Araba, z przystanku autobusowego, jak go dojrzę, bo miernej postury i wysokości chłopina jest, poza tym miejsce obok kierowcy wew Smartku jest zawsze puste od czlowiekow, bo torebka i owszem se tam leży ;)
co do pożyczania męża, jest u mnie jak z pożyczaniem samochodu czyli jestem na absolutne nie, i nie jest to związane zez zazdrościo, bo nie przeszkadza mi pójście na nocna zmianę i zostawienie mRufy zez własnym mężem cala noc samych, ale nie znam nikogo kto by lubił pożyczać komuś własny samochód, mało tego oprócz mojego Miska nie znam nikogo, kto by ten własny samochód pożyczył, no ale Misiek już się zaraz natentychmiast przekonał, ze się samochodu jednak nie pożycza ;)))
obiektem zazdrości cudzych zon, nie pożyczając ani na sekundę ich mężów, mało tego, mojej mózgownicy nawet taka myśl nie muskała, bywałam wiele razy, bywając samotnie w towarzystwie mięszanym i wtedy budziła się we mnie sucz, która doprowadzała owe zony, bywało ze i do głośnych spazmów :D
a tak na całkowitym marginesie nie kumam zjawiska nie chodzenia na koncerty :)
Zaoszczedze tyle, ze nawet warto, bo jednak jezdze 5 dni w tygodniu, w korkach, plus weekendowe jazdy osobiste ktorych sie nie da uniknac, ale akurat to jest drugorzedna sprawa - u nas jest deficyt miejsc parkingowych i w zwiazku z tym musimy uprawiac car-sharing przynajmniej pozornie (tj w niektore dni), bo inaczej nam nie dadza wstepu na parking Kolchozowy - wymysl ostatniej 3-latki. Debilizm kompletny bo zamiast pomyslec nad konsekwancjami, podnajeli czesc przestrzeni innej galezi kolchozowej, nie baczac, ze ludzie przybeda z samochodami, a pozniej sie dziwia, ze jak to. Ale never mind, jak mawialy rzymianki, a takze Rzymianki ;) nie w oszczednosci finansowej rzecz i jak rzeklam - rzadko temu ulegam :D.
DeleteOtoz wlasnie z tym pozyczaniem samochodow bywa roznie - bo ja mam jak Ty i poza soba w moim aucie za kolkiem ma prawo bywac od wielkiego dzwonu taki na przyklad Przebrzydluch, a w PL Fader i na tym koniec w zasadzie. Ale Urosz, czy Judi, czy nawet Rachel bez opoworow oddaja mi kierownice w razie potrzeby (ich lub mojej). Smoki tez mi kiedys auto pozyczyli, a takze swoje radio, jak mi w moim radio ukradziono... tak, ze wiesz to ze Ty i ja nie to nei znaczy ze reszta swiata jest taka sama :P
Urosza pozyczylam tylko raz - do pomocy we wkreceniu zarowki, zanim kupilam sobie stolek drabinkowy.
Rachel na koncerty chadza, czemu nie. ale nei na takie co ja. Stu czasem jej towarzyszy, ale w druga strone opcji nie ma, na czym korzystam ja.
No Stefan, proszę Cię. :D Śmiało, do listy :D
ReplyDeleteBożena od zarania dziejów miała tabun kolegów, a koleżanki ją irytowały niepomiernie. Teraz sytuacja się odwraca, z powodu zmian w Bożenie, ale też z powodu tego, że tych kolegów to porwały właśnie zazdrosne żony.
Nawet bez pisania prac wspólnie :D
Ze o Bozene zazdrosne to sie nawet nei dziwie bo fajna z niej laska, sama bym byla zazdrosna ;), ale o mnie ,no prosze Bozenke bardzo... sama Bozenka wie ze nie ma o co :D.
DeletePRzymusu nie ma, byc na liscie, ale brak obrzydzenia albo dobrze ukrywa albo obrzydzenia brak ;)
A jak z Faderem dwa razy wytrzymal i nie usnal i post factum nie zagrozil Bozence rozwodem jesli jeszcze raz ich ze soba zetknie to juz w ogole czysty aniol z tego Stefana :D.
Uprzejmie upraszam wybaczenia za poslizg w odpowiedziach - moje telefony nie sa kompatybilner z komentarzowaniem bloggera, a bylam skazana tylko na ich islugi, wiec tego.
ReplyDeleteJuz nadrabiam zaleglosci.