czyli Nawidakcji w skrocie i
cytacie.
Otoz wracamy do roku 2008
najwyrazniej bardzo przelomowego w ostatniej dekadzie. Mamy ostanie tygodnie
grudnia.
Wczesniej tego roku zostalam
szczesliwa posiadaczka "Niebieskiej Strzaly" - nieduzego
trzydrzwiowego kompaktowego auta japonskiej produkcji w kolorze Blue.
Testowalam opcje "Bluedaska" aby pociagnac tradycje mojego rudego
koreanskiego auta sprzed lat, ktory to z racji notorycznej warstwu kurzu i
blota byl pieszczotliwie okreslany mianem "bRudaska".
Dla wyjasnienia - nie
zwracam sie do moich pojazdow po imieniu, ani tez nie nadaje im imion
jako takich ale operowanie marka szczegolnie w publicznych wynurzeniach jest
zbedne chyba, ze dla tresci merytorycznej ma znaczenie.
Ale Bluedasek sie nie
przyjal, zas pozornie ironiczna "Blue Arrow" wzbudzala ogolna
wesolosc, a w koncu zazwyczaj o to chodzi.
Otoz jako jednostka
"starej szkoly kierowcow" upieralam sie od poczatku, ze ja bede sie
poslugiwac mapa, a nie jakimis tam protezami elektronicznymi w podrozach.
Utrzymalam sie w tym uporze jakies 4 miesiace zdaje sie. Zreszta do dzis mam
gdzies upchnieta w zakamarkach bagaznika mape Wyspy, typu atlas drogowy bo
jakby co to papierowi nie potrzeba sygnalu z satelity.
Temat za mnie zalatwil
"Swiety Mikolaj" aka Fader, bo po naszej pierwsz podrozy za ocean (z
pomoca map klasycznych rzecz jasna) zostal zarazony gdzies wirusem nawigacji -
nie pomne czy to w TV czy na zywo zobaczyl jak to dziala i polknal
bakcyla.
To ,albo mial juz serdecznie
dosc padania ofiara moje dysgeografii. Ktore by to nie bylo...
..."Swiety Mikolaj"
wlasnie, przyniosl mi nawigacje marki T (pieszczotliwe czasem przeklinany przez
mnie mianem Bebenka) z lekkim Swiat wyprzedzeniem i jednego wieczoru przed
kolejna podroza (chyba w okolice Lancaster ale pewnosci nie mam, bo mozliwe ze
Lancaster bylo w kolejnym roku - niezbyt udanym w ogolnosci ale z kilkoma
fajnym szczegolami) usilowalam go rozpracowac, celem uzyca go w trakcie tej
podrozy.
Jednym z krokow
rozpracowywania tego ustrojstwa jest polaczenie go z komputerem zeby bylo
latwiej sciagac updaty, pardon - aktualizacje i inne takie... no i od razu na
dzien dobry to gowno mi powiedzialo, ze mapa nie aktualizowana od 20 dni plus
upgrade aplikacji niezbedny koniecznie i inne podobne belkoty, a do tego byly
tylko babskie glosy a ja sobie zycze miec sexi meskiego przewodnika, a nie
jakas babe trujaca mi nad uszami jak mam jechac.
No i po sciagnieciu i instalacji wszystkiego co bylo do sciagniecia to gowno
(tym razem mam na mysli interface na komputerze) mowi mi, ze musze zrestartowac
device czyli Bebenek, a zeby to zrobic mam go "disconnect" a pozniej
"re-connect" go i kliknac OK.
Niby wszystko jasne, ale nie
powiedzial mi jak ja mam go "disconnect" a skoro OK dopiero po tych
akcjach mam kliknac, no to zrozumialam, ze mam go po prostu sprzetowo odlaczyc,
co tez uczynilam (blad), no i aplikacja sie spier... erm rozkraczyla.
Na co mnie sie zrobilo troche cieplo w sobie, ale prawdziwie goraco zaczelo mi
sie robic dopiero po godzinie prob podniesienia Nawidakcji.
Oczywiscie ani papierowa instrukcja ani pdf dostepny w wersji elektronicznej
nie przewidywaly takiej kreatywnosci uzytkownika.
Coraz bardziej zmartwiona i wsciekla, bo tak do konca nie bylam pewna co zle
zrobilam, zaczelam przekopywac strone produktow T.
W koncu gdzies gleboko
zakopane, w najmniej oczywistym miejscu obslugi on-line znalazlam pytanie ktore
obrazowalo moj status (czyli co Q*£a robic?? w skrocie).
I tam oczywiscie napisali co
to znaczy "disconnect", tzn zeby zabic wczesniejdszy komunikat i
pozniej wykorzystac funkcje "Disconnect" w interfejsie na komputerze.
To niestety nie pomoglo bo
ten most juz mialam za soba spalony, ale odpowiedz przywidywala i taka opcje i
zalecila mi skopiowanie zawartosci Bebenka na dysk i sformatowanie go (Bebenka
nie dysku!).
Tu przeszedl mnie
dreszcz.
Po czym skopiowanie pewnych
istotnych elementow i przeprowadzenie upgradu aplikacji raz jeszcze.
Z dusza na ramieniu bo, mimo ze to moj zawod wyuczony i wykonywany jest - tzn
psuc rozne rzeczy zwiazane z komputerami i testowac metody ich naprawiania,
zabawka nie nalezala do groszowych, a darczynca pochrapywal pare metrow ode mnie
- calej operacji dokonywalam wlasnie korzystajac z poobiedniej drzemki Fadera i
faktu, ze wspolokatorki okupowaly salon przypominajacy dzieki temu czarna saune
(dym).
Emocje jakie mna targaly nie
mogly znalezc porzadnego ujscia soczystymi kolokwializmami albowiem rozbudzony
Fader pytalby 1) co robie i 2) jak tam Bebenek i 3) czy mozemy go juz uzyc, co
pogarszalo sytuacje.
Ale spielam sie w sobie,
schowalam leki (strachy nie lekarstwa) do kieszeni i wykonalam zalecenia
instrukcji i...
Pomoglo!
Ale powiem szczerze, ze zeby
nie farba na glowie, to jestem pewna ze bym byla o jakies 20% bardziej siwa niz
przed zadobyciem tego nieszczesnego ustrojstwa...
W instrukcji dalej kazali
jeszcze zrobic „clear flash card”, ale cos mi ten soft do robienia tego
"clearu" nie chcial sie odpalic na komputerze, a poza tym jak na
zamowienie obudzil sie Fader zadajac pytania tak jak przewidzialam, wiec sobie
to na razie darowalam, ale w planowana podroz na wszelki wypadek wzielam
laptopa wiec jakby co to tego flesza bym sklirowala jak nie sposobem to sila!
A tak na marginesie, wszytko to byloby pi... puszczeniem baczka na wietrze,
gdybym przed rozpoczeciem zabawy w aktualizacje zrobila backup Bebenka - backup
oczywiscie zrobilam dopiero jak juz sie wszystko rozkraczylo, nie swiadoma
oczywiscie, ze sie rozkraczylo. Rzecz jasna po tym wszystkim robie backup
kazdego urzadzenia ktore na to pozwala, przed kazdym kichnieciem bo nauczka w
las nie poszla.
Teraz moge opowiedziec czemu Nawidakcja, a nie Nawigacja.
Jak wspomnialam wyzej jednym z powodow dramatu z aktualizacja Bebenka byla
chec zmiany glosu dajacego instrukcje z damskiego na NIE damski.
Zaczelam skromnie od aktora Johna Cleese'a z Latajacego Cyrku Monty
Pythona, a w obecnej kolekcji posiadam tez Duffy Duck, Krolika Bugs'a (wielkie
rozczarownie), Rappera Snoop Doggy Dog, Lorda Vadera oraz Stephena Fry. Oprocz
krolika uzywam ich wszystkich z rownym upodobaniem.
Na zmiane rzecz jasne nie choralnie!
Chyba najczesciej jest uzywany Kaczor Duffy, szczegolnie gdy jezdze solo,
albowiem jego instrukcje i komentarze bawia mnie niewymownie - np polecenie
zeby trzymac sie prawego pasa "Keep right" (Trzymaj sie prawej),
ktore doprowadza mojego kolege SerboBryta do szalu jesli nawigacja wyglasza je
gdzy on jedzie prawym pasem ("Mam wjechac na barierke Baranie??") w
wykonaniu Kaczora brzmi - "Keep right... Err... Keep right on driving I
guessss..." (nie umiem przetlumaczyc zeby nadal bylo smiesznie)
Albo "Turn right Brother.. Ssister? err Total Sstranger?? (gasnacym
glosem istoty przygotowanej na nadciagajacy nokaut). No ja sie prawie turlam ze
smiech za kierownica.
Jade raz z Kot i Kaczor mowi
"Take the third left. I want first two for myself." (tlumaczenie
(swa)wolne: wez trzecia w lewo, dwie pierwsze chce dla siebie)
A Kot na to "All right you greedy pig!" (Dobra
Ty zachlanna swinio!)
no czyz to nie piekne?.
No i kluczowy moment kiedy to jadac z Kaczorem rabnelam sie i pojechalam
wbrew instrukcji...
Kaczor do mnie mowi "Turn around. Gosh this would have been so
embarrasing if we had one of those Naviduction devices!" ("Zawroc.
Kurcze to by bylo bardzo kompromitujace gdybysmy mieli jedna z tych
Nawidakcji!").
A czemu wyznawca? Otoz ogolnie dlugo sie bronilam przed pelnym
uzaleznieniem od ww Bebenka i na przyklad uzywalam go uparcie tylko wtedy gdu
jechalam w nieznane. I na ten przyklad wycieczka z Warszawy do Jastrzebiej Gory
na urlopie swiatecznym w 2012 odbyla sie bez udzialu Bebenka i nie bez
przygod
Jakie przygody? Ot na przyklad nie udalo nam sie znalezc obwodnicy
Bydgoszczy i trzeba bylo rozkminiac miasto, a znalezlismy sie w tamtym rejonie,
bo po pierwsze zmiast pojechac na krajowa Siodemke sparlam sie wyprobowac nowa
platna Jedynke, ktora byla wtedy dostepna dopiero za Toruniem, a po drugie
usilujac jechac na te Bydgoszcz z jednego rondka poprulam zdaje sie na Plock
zamiast na Sierpc przez co musielismy jechac trasa kompletnie nieoptymalna ale
jaka krajoznawcza...
Pozniej zas, nie wiedzac jak wjechac na te platna Jedynke minelismy Torun i
usilowalismy wlasnie odnalezc znany nam sprzed lat fragment obwodnicy
Budgoszczy, ktory(a) zdaje sie juz nie istnieje.
Oczywiscie nie bez znaczenia byl fakt, ze owczesny Bebenek fabrycznie na te
tereny nie dzialal, ale to w normalnych warunkach nie przeszkoda - wszak tenze
Bebenek pojechal ze mna za Ocean nieco pozniej tego samego roku i wcale nie
jako totem czy inny fetysz tylko jako wysoce uzytkowy przedmiot.
Po prostu uwazalam z swoj wlasnym kraj ojczysty. A juz w szczegolnosci trase nad
Baltyk to ja jednak znam na pamiec i problem od lat mam tylko w jednym miejscu,
a to wynika z mojej osobistej dysgeografii i jadac w tamte rejony sama
zazwyczaj uszczesliwiam przyjaciolke dElvix lekko stoickim komunikatem:
"Nie wiem gdzie jestem" przez telefon lub sms, a czasem nieco
bardziej desperackim "Ratunku. Nie wiem gdzie jestem". Uszczesliwialam
w ten sposob takze inne zaprzyjaznione jednostki ktore zaleznie od pory dnia i
lokalizacji mogly mnie wyratowac z tarapatow, aczkolwiek obecnie jako wyznawca
SatNav robie to znacznie rzadziej, ale jeszcze mi sie zdarza, szczegolnie gdy
Bebenek pokazuje na przyklad cos takiego:
Bo na przyklad takie to maly pikus:
Niestety nie bylam w stanie
uwiecznic cudu rok wczesniej, kiedy to wg innej Nawidakcji jechalam po wodzie
(most ktorym jechalam byl nowszy nie wersja mapy w Nawidakcji i ta uparcie
namawiala mnie zeby jednak przestala jechac po wodzie), bo jechalam sama i nie
moglam zrobic fotki, no i oczywiscie musialam mknac bardzo szybko zeby sie nie
utopic, prawda?
Powyzsze fotki pochodza z
podrozy za Ocean z 2012 z jedna kolezanka Ewa, i to wlasnie ona zrobila te
zdjecia, podczas gdy ja baranim wzrokiem gapilam sie na droge i pilnujac zeby
odruchowo nie koryugowac trasy do wskazan nawidakcji, bo zbocza ta gora po
prawej miala ultra strome i naszemu wechikulowi szalenie nieprzyjazne. (Inna
Ewa, nie ta od skarpetek Kolegi B aczkolwiek z tego samego "Zakladu"
i projektu.)
No i wreszcie kulminacja ktora ujawnila, ze bronilam sie przed
uzaleznieniem slusznie aczkolwiek uleglam sromotnie.
Jest zeszly rok, pi razy oko poczatek wrzesnia, mozliwe ze blisko polowy.
Nie chce mi sie sprawdzac bo moglabym co do dnia, a nawet godziny.
Jestesmy z Faderem na wakacjach, za Oceanem.
Zatrzymalismy sie w jakims fajnym hotelu, ktory jeszcze nie jest otwarty -
otwarcie jak sie okazalo jest dopiero za pare dni, w zwiazku z czym po pietrach
czasem kreca sie wieksze ilosci pracownikow niz zwykle, bo odbywaja sie rozne
treningi i przygotowania do otwarcia. Czas na sniadanie, wiec gotowa juz do
wyjscia czekalam na Fadera czytajac ksiazke. Fader gotow stanal na bacznosc
przed drzwiami wiec ja zerwalam sie czym predzej, zlapalam karte do drzwi i
telefon i wychodzimy. Wyszlismy na korytarz, idziemy do windy... (pietro
bylo 6, a za Oceanem nie wierza w schody - jest to absolutna koniecznosc ale
nie bywa jawnie eksponowana), winda podjezdza, ja juz mam do niej wejsc i
odruchowo patrze na telefonie na godzine i ku mojemu zdumieniu (bo ja sie juz
rzadko kiedy dziwie) w reku trzymam nie telefon, ale saszetke z
Nawidakcja!
Ale jak to? Przeciez bralam telefon? A telefon? Nie mam.
Przeszlo mi jeszcze przez mysl, ze owszem dystans jest do pokonania nie
trywialny bo 6 pieter w dol i do tego jakie 30 metrow korytarza na gorze i
pewnie ze 15 na dole, ale chyba sie nie zgubimy? Poza tym nawigacja nie pomoze
w przemieszczeniach pionowych!!
Fader nawet sie nie obruszyl na koniecznosc poczekania na mnie, az pobiegne
do pokoju dokonac zamiany, ba nawet ze mna poszedl rechoczac mi do wtóru, az
sie za nami ludzie krecacy sie po pietrze ogladali do tego stopnia, ze poczulam
sie zobligowana do wyjasnienia tak wesolosci jak i tego ze widza nas znowu po
minucie od poprzedniego spotkania. Tym sposobem rozbawilam dobre 5 osob i
pocieszam sie tylko ze moja publiczna i jakby nie bylo miedzynarodowa
kompromitacja Nawidakcjomanki podniosla o poranku poziom endorfin kilku osobom,
ktore musialy patrzec jak ja sie bycze na wakacjach podczas gdy one pracuja.
Moze powyzszym tez wywolam jakis usmiech?
Nawidakcja! Cudowne :D
ReplyDeleteAż sobie Bożena wizualizowała równie dowcipne komentarze stosowane wprost z roweru ;) A gdybyż tak taka Nawidakcja krzyczała też na niesfornych kierowców, co to lubią Bożenie drogę zajechać na swoim czerwonym, a Bożeny zielonym ... rety. Raj, normalnie raj.
Po wodzie Bożena nie jechała jeszcze, to dopiero musiało być super :)
Ale fajnie ze Bozenka tu przyszla :).
ReplyDeleteZ Nawidakcja w ogole bywa fajnie bo wbrew powszechnej opinii nie jest nieomylna, ani bezosobowa. Moje Nawidakcje wykazuja osli upor i nawet czasem malpia zlosliwosc bo podobno ucza sie nawykow kierowcy, a moje mimo ze ja uparcie odmawiam jezdzenia drogami ktore sa wezsze niz 1.5 smochodu lub samochod plus rowerzysta to one, te Nawidakcje mnie uparcie pchaja na drogi typu single lane, tak waskie ze moge po otwarciu okien dotknac zywoplotu po obu stronach auta, gdzie czlowiek jedzie i sie modli zeby mu zza zakretu nie wyskoczyl rowerzysta bo sie nie zmiescimy, a juz widok takiego na przyklad TIRa to istny zawal w pigulce. Chociaz przynac musze, ze jak wybieram droga "najszybsza" to dojezdzam do celu wczesniej niz tacy co wybrali inne dostepne trasy ale na prawde, nowe siwe wlosy i sladowe ilosci krwi w systemie adrenalinonosnym rzadko sa tego warte ;)
Bozence by sie u mnie chyba podobalo, bo u mnie to raczej jest na odwrot - rowerzysta lubi zajechac doge takiemu np autobusowu pietrowemu i ze stoicki spokojem pedaluje sobie dalej, a centymetry za nim pietrowy potwor toczy sie cierpliwie acz wyraznie nadety, az do kolejnego przystanku.
Bożenka dobrze zna wasze single lane'y i wasze piętrusy, bo zanim zapadła na roweroholizm to miała epizod życiowy zagraniczny :). Jednym z top-wspomnień z pobytu była codziennie uczęszczana Forest Rd, na której nie rosło żadne drzewo :D
ReplyDeleteOh, znam i ja takie ulice... Musze wykopac fotosy z wycieczki na Druga Wyspe, z takiej waskiej uliczki ze mnie z niej zepchnal szarzujac z przeciwka kulawa owieczka z opatrunkiem albo gipsem na kopytku, a dokladniej na giczce :) Ot i ja kiedys mieszkalam na ulicy pt Church Hill - wzgorze bylo owszem nawet slusznego rozmiaru ale po kosciele sladu nie bylo... ja tez mialam miec epizod... ponad 8 lat juz sie ciagnie to juz chyba na "permanencje" zakrawa (permanencja = skrot myslowy od Permanentna Premedytacja)
Delete