Wlasnie przeczytalam post Mamy Ammara, ostatni z grudnia 2014 (bo lubie czytac chronologicznie chociaz zaczelam od wpisow na temat slubu i wesela czyli nowszych ale jednak z mojego punktu czytania nadal chronologicznie!) o Ten wlasnie.
A ze wczoraj akurat wspominalam wydarzenia z mojej przeszlosci migracyjnej z roku 2008 zdaje sie - zaraz uscisle tylko odkopie notatki, to poczulam wrecz obowiazek dokonac kolejnej podrozy w czasie i zadedykowac Mamie Ammara zeby sie ta Myszka Miki nie przejmowala historycznie.
Ale zanim opisze moj przypadek, dodam jeszcze dwie podobne historyjki, kazda z innego etapu mojego zycia.
Historyjka 1
Jest rok moze 2011. I jest polowa druga pazdziernika.
Pojechalam z przyjaciolka jedna Hinduska, nazwijmy ja roboczo Kot (nic obrazliwego, zaraz sie wszystko wyjasni, slowo) do miasta L (nie Londyn) na Uroczystosc Zapalenia Swiatel Diwali - nigdy o tym nie slyszalam, wiedzialam tylko, ze Diwali i o co w tym chodzi. Pojechalam jako ta dama do towarzystwa, czyli (nie)przywoitka - otoz Kot bardzo ale to bardzo chciala pojechac, Brat Koty nie chcial, Tato tym bardziej, a Mama sie nie czula na silach bo tam sie duzo stoi i chodzi wiec nie bardzo bylo z kim, wiec Kot stanela przed mozliwoscia nie pojechania do miasta L na te Uroczystosc bo Tato nie zaaprobowalby takiej eskapady solo. Na miejscu istnial wprawdzie kuzyn z zona ale zdaje sie, ze rodzina wiedziala, iz sie na festiwal nie wybieraja wiec ta opcja tez odpadala.
Nie wnikam tu w koniecznosc posiadania przyzwoitki przez mloda, acz juz od dekady mniej wiecej dorosla, kobiete, ktora codziennie jezdzi sama i wraca rownie sama wieczorem czase mdosc poznym pociagami z przesiadkami do i z O, bo wynika ta koniecznosc z przyczyn kulturowych, ktorych nie pojmuje ale szanuje i braku konsekwencji Rodziciela, ktora Kot akceptuje, a ktorej ja ani nie rozumiem, ani nie popieram ale szanuje jej wybor. Dodam tylko, ze podjechwaszy po Kot pod jej dom zostalam poproszona przez nia aby wejsc i poznac Mame oraz Brata, zeby Tato sie nie denerwowal z kim ona jedzie.
Do miasta L Kot chciala jechac z jeszcze jednego powodu (a moze tylko z tego?) - otoz jednym z punktow Uroczystosci byl program muzyczny prowadzony przez jednego takiego, nazwijmy go Graczem bo tym sie w koncu okazal, do ktorego Kot palala wielka sympatia. Znali sie wokalno-wirtualnie i miala go pierwszy raz spotkac na zywo - co mozliwe, ze wyjasnia czemu nieobecnosc rodziny na uroczystosci generalnie nie spedzala jej snu z powiek. Ale dosc o tym, bo to tylko tlo. Otoz biorac pod uwage okazje i okolicznosci przyrody Kot wykonala duzy wysilek aby ubrac sie w sposob atrakcyjny acz podejrzen rodziny nie budzacy, a biorac po uwage pore roku - pazdziernik to byl i choc nawet dosc cieply to jednak jesien wyspiarska szalala, musiala tez ubrac sie odpowiednio cieplo, wiec ogolnie rzecz biorac wystrojona prawie na wielki dzwon, ale rownoczesnie z niewymuszona swoboda, prezentowala nogi w elegenckich kozaczkach do kolan, kurteczka rozpieta pokazywala gustwona odziez itp, wlos i makijaz jak zwykle nienaganny, a obok ja, w kurtce pogodo-odpornej czyli z elegancja prawie jak "nowy dresik", dzinsach z jedynym akcentem uroczystosciowym, pod postacia manicure w kolorze zlotym - dama jak ta lala!
Mialysmy zlozyc kurtuazyjna wizyte jej kuzonstwu i pod kierunkiem kuzyna znalezc najblizsze festiwalowemu terenowi, legalne miejsce na zaparkowanie "Niebieskiej Strzaly" (pseudonim literacki mojego owczesnego samochodu), a nastepnie wziac udzial w atrakcjach itp. Tak sie stalo, wizytujemy wlasnie kuzynostwo, i nalezy zdjac obuwie. Kot zdjela zatem kozaczki i zasiadla na sofie, ja obok i moim oczom ukazaly sie stopy Kot odziane w cieplutkie kolorowe skarpetki z "diaboliczna" mordka "Hello Kitty" na froncie. Wszystko co moglam zrobic to zachowac powage i powaznym glosem zapytac czy moge skorzystac z toalety, gdzie odesmialam sie i wrocilam na salony.
Po opuszczeniu domu kuzynostwa wyjawilam jej moje doznania - elgencja i atrakcyjnosc z makijazem i koafiura na wielki dzwon kontra dziecinne skarpetki, usmialysmy sie obie po czym Kot wyznala mi ze nawet nie przeszlo jej przez mysl, ze robi taki kontrast bo "HelloKitty" towarzyszy jej od czasow studiow do tego stopnia ze przyjaciolki mowily na nia "Kitty" - stad Kot.
A ponizej pamiatkowe zdjecie moje pierwszej i jak dotad jedynej henny (mehndi) ktora byla ze mna przez ponad tydzien i za ktora do dzis tesknie (w prawym dolnym roku widac kawalek kurteczki).
Historyjka 2
Jest rok mniej wiecej 2004 albo 2005. Nie ma to dokladnie znaczenia bo historyjka jest raz, ze z dalekiej przeszlosci, a dwa nie moja tylko Kolegi B. Z Kolega B siedzialam twarza w twarz w czasie pracy w Zakladzie, "na projekcie" przy ktorym poznalam tez V z Oz. Pewnego ranka jeszcze, aczkolwiek dosc juz póznego Kolega B pochylil sie z krzeselka celem prozaicznego podciagniecia skarpetek i taki pochylony zamarl na dosc dlugo. Siedzaca po jego prawej Ewa (imie popularne, a nawet jak sie rozpozna to sie nie obrazi, Kolega B tez nie ale nazwiskami sobie nie bede wycierac klawiatury) poczula sie zaintrygowana, ja jeszcze nie bo juz przywyklam. Ewa zerka tedy na Kolege B i mowi "Kolego B co Ci sie tam stalo?" Kolega na to "No wlasnie nie wiem, chyba mam skarpetki nie od pary..." Tu juz i ja poczulam sie zaintrygowana, wyjezdzam zza biurka i dokonuje empirycznej weryfikacji. Obie skarpetki sa czarne. Obie podobnie zuzyte. Obie podobnego sciegu. Jedna siega jak skarpetce przystoi nieco nad kostke, druga zas prawie pod kolano.
"Tak Kolego, stanowczo nie sa one od pary" uspakajam go.
Ewa zas dodaje " Kolego B, chyba zaiwaniles zonie podkolanówke?"
Po dluzszej chwili, która mimo halasliwosci nie sciagnela do nas innych pracownikow Zakladu...
...Kolega B porzucil kontemplacje skarpetek i ich niedopasowania i siedzac juz normalnie kontynuuje temat tonem smiertelnie powaznym choc z wyrazem twarzy sugerujacym cos przeciwnego:
"Ja od lat juz mam standardowo takie same skarpetki, kupowane w hurtowych ilosciach aby nie martwic sie ich doparowaniem, a tu taki sabotaz... Ja musz z Zona powaznie porozmawiac, tak dalej byc nie moze..." Zaintrygowana tym kontrastem werbalno-wizualnym zadalam pytanie pomocznicze (bo Ewa nie widziala wyrazu twarzy) "A co? Miales Kolego B jakies przejscia?"
"Ba!" odparl Kolega B "Zeby tylko przejscia"
I kontynuje:
"Bylem wtedy w szkole sredniej i mieszkalem na stancji. Szkola byla stara i z tradycjami i jako obuwie do chodzenia po szkole wymagane byly kapcie. Takie prawdziwe, nie jakies tenisowki czy inne pepegi tylko prawdziwe kapcie wsuwane, bez piet, no ranne kapcie takie. Pewnego ranka, szykujac sie w pospiechu jak to mlody chlopak, mozliwe ze po imprezowym weekendzie, po ciemku jeszcze ubralem sie i pobieglem na lekcje aby sie nie spoznic. W szatni zdjalem kurtke i siadlem celem obleczenie stop w kapcie.
Zakladam kapec numer 1, wszystko ok.
Zakladam kapec numer 2 i moim oczom ukazal sie widok krew mrozacy w zylach - druga stopa jest inna niz pierwsza.
To znaczy bardziej niz tylko ze jedna prawa a drugia lewa.
Otoz prawa ma skarpete czarna, a lewa niebieska!
Zgorzalem.
Lekcja zaraz sie zaczyna, co ja mam robic, w butach to nie problem, nie widac ale te cholerne kapcie zostawialy przeciez odkryta piete.
Kompromitacja. Przeciez mi zyc nie dadza w klasie!"
"I co, i co?" zakrzyknelysmy zgodnie z Ewa sluchajac tej opowiesci z wypiekami i tchem zapartem.
"Poszedlem do wychowawczyni, kryjac sie po katach i poprosilem zeby mnie zwolnila z pierwszej lekcji zebym pobiegl do domu i zmienil jedna ze skarpetek, bo przeciez inaczej koledzy by mi zyc nie dali i by mnie wysmiewali do konca zycia, ze mi dwie rozne piety spod nogawek blyskaja, jeszcze by ze mnie "Pietaszka" zrobili!, a na bosaka za zimno bylo."
"I co, I co?" zakrzyknelysmy znowu z Ewa.
"No i ulitowala sie nade mna wychowawczyni, uwzgledniwszy wrazliwe nastoletnie uczucia i dotychczasowa dobra reputacje. Ale od tamtej pory nie pozwalam sobie na zadne niedociagniecia w sferze skarpet. Maja byc zawsze czarne i basta! A tu taki sabotaz..."
W dzisiejszej szkole sredniej Kolega B uznany by zostal za osobnika trędi i zapewne otoczony nimbem indywidualizmu i podziwu. Ech... w dzisiejszych czasach zrobic z kogos Pietaszka to sztuka nie lada, co?
Historyjka Moja, bardzo krotka w swietle powyzszych
Mamy 22 grudnia 2008, jestem na Wyspie, na Swieta przyjechal do mnie Fader.
Mieszkam na poddaszu z dwoma wspóllokatorkami, mieszkanie jest obszerne nie tylko na Wyspowe stadnardy, mam wlasna lazienka wiec wlasciwie czuje jakbym mieszkala sama, ale kuchnie i salon mamy wspolne i dla biednego Fadera ktory jezykiem lokalnym slabo wlada jest to troche krepujace i w zwiazku z tym ma tendencje czekania z pierwszym posilkiem az obie wspolokatorki wyjda do pracy co dla niego jest za dlugo - ze wzgledow zdrowotnych musi sniadanko spozywac dosc wczesnie, wiec o poranku dopilnowalam
zeby Fader zjadl sniadanko.
W zwiazku z tym ubieralam sie do wyjscia w lekkim galopie i siegnelam na slepo po
obuwie, zalozylam oba buty, zasunelam suwaczki i wyszlam.
Ide po schodach i
jakos tak dziwnie mi sie idzie, ale nie rozumiem czemu, niby wszystko sie zgadza ale cos mi nie pasuje. Wsluchalam sie w siebie i dopiero na pólpietrze dotarlo do
mnie, ze tylko jeden but stuka obcasem o podloze.
Pierwsza mysl moja byla, ze zgubilam fleka i
widocznie przydeptuje teraz nogawke, ale czemu mi sie krzywo nie idzie??
Podnosze gire do gorym, a ja zamiast obcasa bez fleka mam
koturn, na gumie. Na jednej nodze czarny kozak na obcasie, a na drugiej bordowy na koturnie.
No istny Twardowski na Kogucie, w jednym kapciu w drugim bucie!
Myslalam, ze spadne z tych schodow ze smiechu.
Popedzilam na gore, pokazalam Faderowi co
wycielam, porechotalismy oboje i od razu przypomnial mi sie Kolega B i jego historia ze skarpetkami Pietaszka..., zmienilam but (juz nawet nie pamietam na który) i pognalam do pracy spozniajac sie zaledwie marginalnie.
I jako grand finale historyjka zadna ale dygresja kojarzaca sie z tematem.
Jakies 1.5 roku temu zaprzyjazniona jednostka z obecnego Kolchozu umiescila na znanym portalu spolecznosciowy taki status:
"Juz trzeci dzien z rzedu mam tylko jedna skarpetke na sobie. Wcale nie dlatego, ze wiecej ich nie mam tylko dlatego, ze w przedziale czasowym przeznaczonym rano na szukanie skarpetek udaje mi sie odnalezc tylko jedna."
Co poczulam sie zobligowana skomentowac
"Ale czy zamieniasz stopy noszace skarpetke czy nosisz ja codziennie na tej samej? Domagam sie równouprawnienia stop!"
Witaj Mrufo :-))). Strasznie ogromnie potężnie :-) dziękuję za Twoje komentarze u mnie, a uświadomienie mi "dysgeografii" :-), za dedykację i za wszystkie trzy historyjki! Uśmiałam się siarczyście, a tego było mi dzisiaj bardzo potrzeba - dla zachowania równowagi. Będę zaglądać! :-)
ReplyDeleteCudnie, ze do mnie zajrzalas Mamo Ammara! Ultra milo normalnie. U mnie balaganiarsko i dygresja dygresja pogania bo tak mam w glowie, ale jak usmiechne kogos przy okazji snucia wlasnych wspomnie to i mnie cieplej sie w sercu robi! O dysgeografii niewatpliwie jeszcze bedzie nie raz, rozwazalam tez mozliwosc dyskalendarii ale przyjaciele uswiadomili mnie, ze to po prostu moj osobisty kalendarz alternatywny.
DeleteKolega B zapewne by dostał zawału serca, mózgu i wątroby na raz, gdyby to spotkał Bożenowego Karolka. Ów zaś kategorycznie odmawia noszenia skarpet do pary i paraduje w dwóch innych każdego dnia. Bożenie to zupełnie nie przeszkadza, odpada parowanie kolejnego stosiku.
ReplyDeleteSama stosuje taktykę kolegi B, ma więc tylko czarne skarpetki kupowane hurtem. Acz zdarza się, że inaczej się rozciągają i potem wyglądają na różne (przy bliższym oglądzie) (może jedna paczka,a inna chińska partia).
Równouprawnienie stóp może w pewnym stopniu wpływać na balans ogólny, także Bożena by zalecała. I musi przyznać, że ten numer z kozakami to Ci się udał wyśmienicie ;)
Kolega B jest bardzo tolerancyjny, wszak wytrzymal siedzenie ze mna twarza w twarz przez dobre 2 lata i wcale nie uciekl tylko projekt nam zamkneli.
ReplyDeletedo dzispodziwiam, ze tak mi tak ladnie wyszlo, ze oba obcas i koturn byly dokladnie tej samej wysokosci i szlo mi sie doskonale tylko sciezka dzwiekowa sypnela sprawe. Jakies 4 lata temu spotkalam w windzie Kolchozowej Jedna Taka (nie znam osobiscie) i miala ona na sobie dwa rozne pantofle - jeden prawy w brazie drugi lewy w czerni a wygladaly bardzo podobnie prawie takie same i nawet pomyslalam ze tak sie fajnie awangardowo obula i ja skomplementowalam a ta w krzyk - "o rany!!" okazalo sie, ze to nie bylo celowe i wykonala moj numer z kozakami tylko jej oba pantofle byly bez obcasow i nie stukaly... pozniej zalowalam, ze sie odezwalam bo przeciez zrujnowalam kobiecie caly dzien! Dobrze ze spod biurka nie widac nam stop wiec moze jakos przezyla chociaz do dzis na moj widok ma jakis taki niespokojny wyraz twarzy...