Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Friday, 10 April 2015

Jak to sie nad morze wybralam, przed laty...

... pociagiem!
Widac tak szybko sie od wspomnien pociagowych nie uwolnie, ale to dlatego, ze wspomnialam te podroz przy okazji paryskiego dworcowego wychodka.
Otoz cofamy sie znowu w czasie. Jest rok 2006, listopad, tak mniej wiecej polowa, dopiero co mialam urodziny, pierwsze po emigracji. Weekend. Pogoda nawet niezla jak na listopada polowe.
Nie jest to niedziela na pewno.

Jak to sie nad morze wybralam…
Mowa o 11tym listopada…
W zasadzie nie zamierzalam nie wychodzic z domu, no moze oprocz poczty bo chcialam wyslac kilka drobiazgow. Ale wychodzac z domu wykonalam zaklad moralny – mianowicie postanowilam, ze jesli pierwszym autobusem jaki przyjedzie bedzie numer 5 to pojade na dworzec kolejowy. I moze wybiore sie stamtad do Bristolu, tkwiac w blednym mniemaniu, ze podobnie jak autobus, pociag jezdzi tam bezposrednio…
I tak tez sie stalo – na dworzec dotarlam okolo 11.20/30. Troche mi zajelo odnalezienie go, bo chociaz autobus mial tam ostatni przystanek to ja z jakichs powodow wysiadlam na przedostatnim – pewnie dlatego ze na tabliczce  przystankowej byl znaczek kolejowy.
Nic strasznego sie nie stalo bo mimo chwilowej obawy ze znowu zrobilam cos glupiego odkrylam, ze dworzec mam niejako pod nosem (jesli dobrze wyciagne szyje).
Na dworcu nieco oslupialam. W zasadzie znane sa mi dworce na Wyspie, nie zeby przesadnie ale na kilku juz w zyciu bylam, ale ten byl jakis inny, a moze po prostu one wszystkie sie zmienily od mojej ostatniej na nich bytnosci.
W kazdym razie zorientowalam sie, ze na perony (platforms) prowadzi jedno wejscie czym troche sie uspokoilam bo zazwyczaj problemem dla mnie jest znalezienie sie na wlasciwym, szczegolnie jesli prowadzi tam przejscie podziemne.
Z jakichs powodow trace orietnacje jak tylko strace z oczu niebo, a swiatlo dzienne zastepowane jest sztuczna swietlowka.
Dosc dlugo mi sie zeszlo zanim znalazlam jakis rozklad jazdy – byla to ksiazeczka z pociagami linii V. Oprocz Bristolu po glowie chodzilo mi Southampton jako, ze wydawalo mi sie, ze tez znajduje sie nad morzem, innym rzecz jasna ale wszak one te morza sie lacza wokol Wyspy nieprawdaz.
Niestety mapka nie obejmowala pociagu do Bristolu.
Ale latwo sie nie poddjac wyszlam tylko z kolejki gdzie juz stalam I uznalam, ze do licha ciezkiego nie bede z siebie robic sieroty przy kasie oraz, ze to dworzec wiec gdzies tu MUSI byc rozklad wszystkich pociagow. I mialam racje.
Tylko bynajmniej nie byl on, ten rozklad, na widocznym I latwo dostepnym miejscu. Mozliwe, ze dlatego, ze najlepiej widoczne miejsce bylo zajete przez… coffee shop.
No coz…kapitalizm ;)
Rozklady byly wcisniete w kat pomiedzy sciana damskiego wychodka (dzieki czemu go znalazlam!) oraz bramke na perony. Wbilam sie tam I z radoscia odkrylam, ze jest on w porzadku alfabetycznym.
Ku mojemu rozczarowaniu do Bristolu istotnie nie jezdzilo nic bezposredniego. Osli upor dotyczacy unikania przesiadek sprawil, ze siegnelam po plan awaryjny – Southampton. Tak, jest bezposredni pociag! Jezdzi co godzine, a najblizszy o 12.15. Super - ide na to. Ale tknieta jakims przeczuciem albo moze z czystej ciekawosci zerknelam na ksiazeczke z mapka pociagow V. Mapka rozwiala moja nadzieje – wygladalo na niej ze z Southampton do lini brzegowej jest spory kawal.
Ale zaraz ten pociag jedzie dalej. I jakby nad samo morze. Co to jest? Bournemouth. Szybki rzut oka na rozklady. TAK to ten sam. I jezdzi co godzine.
Udalam sie znowu do kasy, stanelam w kolejce I zmartwilam sie, bo przeciez nie wiem jak bedzie lepiej – kupic powrotny czy dwa pojedyncze. No nic zdam sie na pania w kasie. I znowu sie zatroskalam – kolejke przechwytywali tez dwaj panowie z przenosnymi terminalo/bileto/drukarkami. Cholera, zebym tylko dala rade traffic na kase!!! No… no… Jest! Obaj panowie zajeci, okienko wolne i kolej na mnie.
Pani w okienku bardzo chciala wyekspediowac mnie wczesniej. I usilowala namowic na przesiadke ktora ruszala za 5 minut!
O nie!!! Nic z tego. Nie ze mna te numery!
Ja chce bezposredni. Moge poczekac, nie spieszy mi sie (zapomnialam ze to juz zaawansowany listopad po zmianie czasu ale I tak w planach mialam powrot okolo 18tej najpozniej)
Uszczesliwiona zakupionym biletem (troche drogawym co prawda ale bez przesiadki) odkrylam, ze mam ponad 30 minut czasu. I nic do roboty…
Skorzystalam ze znalezionej toalety, obeszlam sklepiki dworcowe i postanowilam sprawdzic czy lokalny papierniczo/ksiegarnio/kiosk ma baterie do mojego aparatu.
Mial.
Poprosilam o nie, a panna sprzedawczyni sie pyta 2 czy 4, ja ze 2, a ona ze ma tez 4. I ze sa tansze. Pomyslalam, ze jakos nie dowierzam bo znam polke cenowa moich baterii ale zaryzykowalam rzut oka, hm… jakby podobne. I maja zaznaczona zdatnosc do aparatow. Kupilam.
Oczywiscie byl to blad, baterie okazaly sie inne – wytrzymuja, hm 1/4 tego co moje baterie!
No coz… dalam sie narwac zakladajac, ze przeciez w sklepie znaja sie lepiej. Otoz nic z tego. W sklepie dbaja zebys myslal, ze dbaja zebys nie przeplacil, ale maja w nosie czy to faktycznie przeplacanie czy nie.
Ech ten chytry co dwa razy placi...
Ale nawet ta 1/4 wystarczyla na wycieczke nad morze.
O stosownej porze udalam sie na peron (btw pani w kasie poinformowala mnie, ze bedzie to peron 1) do czego potrzebny mi bedzie bilet, hm interesujace.
Ciekawe czy to oznacza brak konduktorow? Hm, ciekawe czy to oznacza niemozliwosc kupienia biletu w pociagu – tak jak w Londynie w autobusie?
No I oczywiscie okazalo sie, ze perony 1 i 2 sa prawie razem. Nie wiem po czym rozpoznac ktory pociag staje na 1 a ktory na 2… ale moj pociag byl V co juz bylo pewna wskazowka. Nie wiedzialam wprawdzie, w ktora strone bedzie jechal bo niby by drugi tor i peron 3 po drugiej stronie (z przesciem typu kladka wiec to juz cos :) )
Ale cholera ich wie.
Na szczescie pociag mial na kazdym wagonie wyswietlone dokad jedzie I z ktorej jest godziny. Zupelnie jakby przygotowali sie na moja skromna osobe!
Uszczesliwiona usiadlam sobie przy oknie. I ruszylismy. Troche dostawalam szalu bo jeden pacan sluchal sobie na telefonie jedengo kawalka do znudzenia I sluchal go bez sluchawek. Troche niepochlebnie o nim pomyslalam i oddalam sie obserwacji widokow za oknem i robieniu zdjec, tez telefonem bo troche zawstydzilam sie pod spojrzeniami innych szalejac z aparatem. W miedzyczasie okazalo sie ze konduktorzy nadal sa.
Po okolo 15-20 minutach jazdy byla pierwsza stacja – Reading. Troche nie sluchalam co mowia bo tkwilam w glebokim przekonaniu, ze jade bez przesiadek i do ostatniej stacji nie musze sie niczym martwic.
Dotarlo do mnie cos o “opposite direction” ale nie przywiazywalam do tego nadmiernej uwagi.  I po chwili ku mojemu przerazeniu pociag zawrocil.
Tzn ruszyl do tylu. Zmartwialam, w glowie ruszyl tajfun mysli: 'cholera… co jest?? Wracam??? DLACZEGO?? Mialo byc bez przesiadek? Co znowu pop...erm...chrzanilam??'
Przez chwile mialam jeszcze nadzieje, ze tylko jedzimy na bocznice zmienic tor. Ale nic z tego. Prulismy do tylu jak przecinaki. Dobrze chociaz ze jazda do tylu nie robin a mnie negatywnego wrazenia.
Z rezygnacja pomyslalam, ze no juz trudno, jak pech to pech, przynjamniej nie jade na gape bo mam powrotny billet.
Ale moja uwage przykul podluzny ekranik na wejsciem do wagonu. Cos tam bylo napisane. Chwileczke...
Uff! pociag nadal jechal do Bournemouth. Uspokoilam sie troche. Na tyle by zorientowac sie, ze w oknie widze faktycznie inne widoki niz jadac do Reading.
Ale to nie byl to koniec zaskoczen w tej podrozy. Mianowicie obecnosc ekranika nad wejsciem uswiadomila mi ze nad siedzeniami tez sa ekraniki. I numerki, i znaczki, i odkrylam, ze siedze na miejscu dla inwalidow…
Podnioslo mnie z fotelika sila woli bo na pewno nie miesni.
Patrze dokladniej – ech nie, dla inwalidow sa miejsca w przejsciu, przy oknach nie. Hm to troche nie fair. Inwalida tez ma prawo do widokow za oknem!!
No ale nie bylo moim zadaniem walka o prawa inwalidow w pociagach w chwili obecnej, wiec skupilam sie na ekranikach. Na szczescie nad moim siedzeniem napis mowil ze to miejsce nie bylo zarezerwowane. Przyjzalam sie sasiednim i tez mialy taki napis wiec uznalam, ze pewnie to nie jest wykorzystywane. Jak sie pozniej okazalo blednie.
To byl wlasciwie koniec moich przygod na ten etap wyprawy.
Do Bournemouth dotarlismy o czasie
Wyjscie z peronu bylo monitorowane przez bramke bialkowa w postaci mundurowego przedstawiciela kolejowego, ktory… ZABRAL MI BILET!!!
Zasmucilo mnie to bo lubie przechowywac bilety z podrozy jako pamiatki. 'No trudno mam jeszcze powrotny w Oxford bramki sa automatyczne' pomyslalam.
Nabylam na dworcu mapke centrum Bournemouth, odkrylam z zadowoleniem, ze przy samym dworcu jest supermarket A i postanowialm, ze zakupie tam cos na powrotna droge np jakies orzeszk i picie (2 godziny w pociagu).
Znalazlam 2 przystanki na ktorych bylo napisane ze mozna z nich dostac sie do Seafront I city center.
Nie wiedzialam co wybrac I znowu popelnilam blad sugerujac sie ze jeden z przystankow oferowal powrotny bilet za 2 funty. I szeroka game numerow jezdzacych z niego. Trzeba mi to wybaczyc, bo w koncu bylam w kompeltnie nowym miescie wiedzac, ze mam raptem 2.4 godziny do pociagu, ktorym chcialam wracac I nie znajac rozmiaru miasta.
Nadjechal zolty autobus. Wsiadlam, kupilam powrotny, zaobserwowalam ze najpierw jest seafront a pozniej miasto i oddalam sie obserwacji kurortu – bo jak sie okazalo moj przewodnik znal to miasto jako kurort.
Wysiadlam jak tylko zobaczylam morze. Zachowalam tylko tyle przytomnosci zeby sprawdzic gdzie wysiadam I gdzie jest przystanek po drugiej stronie ulicy.
I popedzilam do brzegu wyglodzona szumu fal i morskiego powietrza.
Chodzilam tam i sam po linii brzegowej, odwarzylam sie wejsc na piasek, robilam fotki i napawalam sie spokojem i dostojnoscia szarej falujacej powierzchni. Bo ja kocham morze. Kazde bez wyjatku, a juz szczegolnie takie bure, i burzliwe, i nieublagane.
Juz wiedzialam, ze chce tu przyjechac jeszcze raz.
Nadszedl czas powrotu – okolo 15.40 postanowilam udac sie w okolice dworca aby nie spieszyc sie i spokojnie poszukac czegos do jedzenia w A.
Udalam sie na z gory upatrzona pozycje – przystanek i... ech kurrr...teczka… na tym przystanku moj autobus sie nie zatrzymywal. Jasny gwint. No nic, pojde na inny tylko w ktora strone lepiej? W strone centrum czy przeciwna?
Uznalam, ze rusze w strone dworca bo trase dosc pamietalam, poza tym miasto okazalo sie byc co najwyzej miasteczkiem, tyle ze gorzystym.
I ruszylam. 
Dlugo nie bylo zadnych przystankow.
Wspielam sie na wzgorze I pojawil sie pierwszy przystanek. Nie ukrywajmy, ze szlam dosc energicznie bo martwilam sie czy nie przyjdzie mi pruc na pieszo cala droge, pamietna niedawnej przeprawy w Londynie. Niby bilet mialam, ale cholera wie co tu mnie spotka.
Przystanek mial na sobie moj autobus… juz mialam oddac sie czekaniu gdy tknieta ciekawoscia popatrzylam na rozklad… co jest… gdzie sa autobusy przed 18ta??? Obeszlam slupek wokolo, nawet dwa razy! Nic. Przestudiowalam rozklad. No nie ma zmiluj - pierwszy jedzie o 18.01, no przeciez nie bede tyle czekala!!!
Dotarlo do mnie, ze cala droge nie minal mnie ani jeden zolty autobus jadacy w moja strone. Tylko kilka jadacych w przeciwna!
Hm…
I nagle zauwazylam osobliwosc - na przystanku napisane bylo, ze dziala on tylko po 18tej! No super.
Ale przynajmniej wiem, ze ide w dobra strone :)
Moja mapka tez tak twierdzila.
Ruszylam zatem dalej. Do pociagu mialam nadal sporo czasu I uznalam, ze najwyzej zrezyguje z zakupow w A, albo pojade nastepnym pociagiem – godzine pozniej.
Kolejne przystanki (2) glosily te sama informacje. W koncu na horyzoncie ujzalam zolty autobus (nadjezdzajacy skads tam I wlaczajacy sie do ruchu w kierunku w ktorym I ja podazalam…
Acha!
Te autobusy jezdza wokolo jako ten tramwaj w Melbourne. Tylko, ze tramwaj mial polowe trasy zamknieta przez roboty drogowe jak go ujezdzalam.
Uspokojona poszlam w kierunku w ktorym znikna zolty autobus, znalazlam przystanek (bez rozkladu) oraz Subwaya. Uznalam ze cykl autobusow z wyczekiwana przez mnie 3 jest w drodze i weszlam do Subwaya celem spozycia posilku.  Posilek w postaci wrapa bardzo dziwnie I niehumanitarnie zawinietego w kilometry papieru polpergaminowego dostalam w torebce, wiec zdegustowana wyszlam na zewnatrz I spozylam posilek przy ulicy w towarzystwie... kosza na smieci!
Podczas oczekiwania na autobus, minela mnie grupka mlodych ludzi ze slowami “let’s go to A!!” “go”?? pomyslalo mi sie, no ciekawe, to chyba jakos nie daleko. Isc za nimi? E nie, musze zuzyc ten billet dla zachowania honoru.
Skonczylam jesc I wycierac upaprana gebe, gdy nadjechal moj zolty autobus.
Wsiadlam, wreczylam dumnie moj bilet, jak swietosc jakowas, przejechalismy jeden przystanek i...- stanelismy przy dworcu i budynku A!
Ironia.
Ale honorowo bilet zuzylam.
I zdazylam kupic picie na droge I jakies orzeszki i pozalowac, ze A nie ma sklepu w mojej okolicy.
Na peron udalam sie z wyprzedzeniem, tam zmartwiona odkrylam ze moj pociag rusza z peronu 2, ktory jest po drugiej stronei torow, a prowadzi do niego przejscie podziemne.
Troche dziwnie oznaczone bo jako Subway2. Jjuz mialam zanurzyc sie w przerazajacym przejsciu podziemnym gdy tknieta potrzeba fizjologiczna postanowilam najpierw udac sie do toalety. Odwrocilam sie w jej poszukiwaniu i ku niewymownej uldze odkrylam kladke!!!
Toalete tez.
Toaleta mnie zdegustowala bo jakos wyjatkowo nieciekawie wygladala I nie miala haczyka na manele w kabinie niezbyt zreszta obszernej i nieco obskurnej i z drzwiami otwierajacymi sie do srodka… wiec metoda kombinacji umiescilam swoj plecak na rekalmowkach z A (jako izolacji) ryzykujac ze caly tan naboj zwali mi sie na glowe w momencie trudnym do obrony.
Nie zwalil sie, ale zamiast tego zobaczylam na scianie kolo moich kolan pajaka, tylko odrobine zdegustowana bo oznaczal, ze wbrew pozorom toaleta musiala byc jednak dosc higieniczna skoro egzsytowal tam pajak.
Po tym uspokajajcym przezyciu udalam sie kladka na peron. Stal tam juz pociag V, ale nie bylam pewna czy to na pewno moj. niby napisy na ekraniku glosily Manchester jako docelowa stacje – a moj wczesniejszy pociag jechal wlasnie stamtad przez Oxford do Bournemouth, ale postanowilam nie ryzykowac i zapytalam sie mundurowego przedstawiciela kolei, ktory potwierdzil, ze zaiste tym oto pojadzem dotre do Oxford.
Uspokojona wsiadlam, zajelam miejsce przy oknie nastawiajac sie na robienie zdjec (nie pomna ze ciemnawo bylu juz jak wchodzilam na dworzec )
Droga powrotna przeszla bez przygod. Ale mialam okazje zaobserwowac, ze te ekraniki nad siedzeniami sa uzywane I ze siedzenia sa jednak rezerwowalne.
A na  sam koniec, automat na dworcu w Oxford zabral mi moj powrotny billet, a jako pamiatka pozostal mi tylko kwitek z kasy I obciazenie na koncie.


No comments:

Post a Comment