Widac tak szybko sie od wspomnien pociagowych nie uwolnie, ale to dlatego, ze wspomnialam te podroz przy okazji paryskiego dworcowego wychodka.
Otoz cofamy sie znowu w czasie. Jest rok 2006, listopad, tak mniej wiecej polowa, dopiero co mialam urodziny, pierwsze po emigracji. Weekend. Pogoda nawet niezla jak na listopada polowe.
Nie jest to niedziela na pewno.
Jak to sie nad morze wybralam…
Mowa o 11tym listopada…
W zasadzie nie zamierzalam nie wychodzic z domu, no moze
oprocz poczty bo chcialam wyslac kilka drobiazgow. Ale wychodzac z domu wykonalam
zaklad moralny – mianowicie postanowilam, ze jesli pierwszym autobusem jaki
przyjedzie bedzie numer 5 to pojade na dworzec kolejowy. I moze wybiore sie stamtad
do Bristolu, tkwiac w blednym mniemaniu, ze podobnie jak autobus, pociag jezdzi
tam bezposrednio…
I tak tez sie stalo – na dworzec dotarlam okolo 11.20/30. Troche
mi zajelo odnalezienie go, bo chociaz autobus mial tam ostatni przystanek to ja
z jakichs powodow wysiadlam na przedostatnim – pewnie dlatego ze na tabliczce przystankowej byl znaczek kolejowy.
Nic strasznego sie nie stalo bo mimo chwilowej obawy ze znowu
zrobilam cos glupiego odkrylam, ze dworzec mam niejako pod nosem (jesli dobrze
wyciagne szyje).
Na dworcu nieco oslupialam. W zasadzie znane sa mi dworce na
Wyspie, nie zeby przesadnie ale na kilku juz w zyciu bylam, ale ten byl jakis
inny, a moze po prostu one wszystkie sie zmienily od mojej ostatniej na nich
bytnosci.
W kazdym razie zorientowalam sie, ze na perony (platforms)
prowadzi jedno wejscie czym troche sie uspokoilam bo zazwyczaj problemem dla
mnie jest znalezienie sie na wlasciwym, szczegolnie jesli prowadzi tam
przejscie podziemne.
Z jakichs powodow trace orietnacje jak tylko strace z oczu
niebo, a swiatlo dzienne zastepowane jest sztuczna swietlowka.
Dosc dlugo mi sie zeszlo zanim znalazlam jakis rozklad jazdy
– byla to ksiazeczka z pociagami linii V. Oprocz Bristolu po glowie chodzilo mi
Southampton jako, ze wydawalo mi sie, ze tez znajduje sie nad morzem, innym
rzecz jasna ale wszak one te morza sie lacza wokol Wyspy nieprawdaz.
Niestety mapka nie obejmowala pociagu do Bristolu.
Ale latwo sie nie poddjac wyszlam tylko z kolejki gdzie juz
stalam I uznalam, ze do licha ciezkiego nie bede z siebie robic sieroty przy
kasie oraz, ze to dworzec wiec gdzies tu MUSI byc rozklad wszystkich pociagow.
I mialam racje.
Tylko bynajmniej nie byl on, ten rozklad, na widocznym I
latwo dostepnym miejscu. Mozliwe, ze dlatego, ze najlepiej widoczne miejsce
bylo zajete przez… coffee shop.
No coz…kapitalizm ;)
Rozklady byly wcisniete w kat pomiedzy sciana damskiego
wychodka (dzieki czemu go znalazlam!) oraz bramke na perony. Wbilam sie tam I z
radoscia odkrylam, ze jest on w porzadku alfabetycznym.
Ku mojemu rozczarowaniu do Bristolu istotnie nie jezdzilo
nic bezposredniego. Osli upor dotyczacy unikania przesiadek sprawil, ze
siegnelam po plan awaryjny – Southampton. Tak, jest bezposredni pociag! Jezdzi
co godzine, a najblizszy o 12.15. Super - ide na to. Ale tknieta jakims
przeczuciem albo moze z czystej ciekawosci zerknelam na ksiazeczke z mapka
pociagow V. Mapka rozwiala moja nadzieje – wygladalo na niej ze z Southampton
do lini brzegowej jest spory kawal.
Ale zaraz ten pociag jedzie dalej. I jakby nad samo morze. Co
to jest? Bournemouth. Szybki rzut oka na rozklady. TAK to ten sam. I jezdzi co
godzine.
Udalam sie znowu do kasy, stanelam w kolejce I zmartwilam
sie, bo przeciez nie wiem jak bedzie lepiej – kupic powrotny czy dwa
pojedyncze. No nic zdam sie na pania w kasie. I znowu sie zatroskalam – kolejke
przechwytywali tez dwaj panowie z przenosnymi terminalo/bileto/drukarkami. Cholera,
zebym tylko dala rade traffic na kase!!! No… no… Jest! Obaj panowie zajeci,
okienko wolne i kolej na mnie.
Pani w okienku bardzo chciala wyekspediowac mnie wczesniej.
I usilowala namowic na przesiadke ktora ruszala za 5 minut!
O nie!!! Nic z tego. Nie ze mna te numery!
Ja chce bezposredni. Moge poczekac, nie spieszy mi sie
(zapomnialam ze to juz zaawansowany listopad po zmianie czasu ale I tak w
planach mialam powrot okolo 18tej najpozniej)
Uszczesliwiona zakupionym biletem (troche drogawym co prawda
ale bez przesiadki) odkrylam, ze mam ponad 30 minut czasu. I nic do roboty…
Skorzystalam ze znalezionej toalety, obeszlam sklepiki dworcowe
i postanowilam sprawdzic czy lokalny papierniczo/ksiegarnio/kiosk ma baterie do mojego aparatu.
Mial.
Poprosilam o nie, a panna sprzedawczyni sie pyta 2 czy 4, ja ze 2, a ona ze
ma tez 4. I ze sa tansze. Pomyslalam, ze jakos nie dowierzam bo znam polke
cenowa moich baterii ale zaryzykowalam rzut oka, hm… jakby podobne. I maja
zaznaczona zdatnosc do aparatow. Kupilam.
Oczywiscie byl to blad, baterie okazaly sie inne –
wytrzymuja, hm 1/4 tego co moje baterie!
No coz… dalam sie narwac zakladajac, ze przeciez w sklepie
znaja sie lepiej. Otoz nic z tego. W sklepie dbaja zebys myslal, ze dbaja zebys
nie przeplacil, ale maja w nosie czy to faktycznie przeplacanie czy nie.
Ech ten chytry co dwa razy placi...
Ale nawet ta 1/4 wystarczyla na wycieczke nad morze.
O stosownej porze udalam sie na peron (btw pani w kasie
poinformowala mnie, ze bedzie to peron 1) do czego potrzebny mi bedzie bilet, hm
interesujace.
Ciekawe czy to oznacza brak konduktorow? Hm, ciekawe czy to oznacza niemozliwosc kupienia biletu w pociagu – tak jak w Londynie w autobusie?
Ciekawe czy to oznacza brak konduktorow? Hm, ciekawe czy to oznacza niemozliwosc kupienia biletu w pociagu – tak jak w Londynie w autobusie?
No I oczywiscie okazalo sie, ze perony 1 i 2 sa prawie razem.
Nie wiem po czym rozpoznac ktory pociag staje na 1 a ktory na 2… ale moj pociag
byl V co juz bylo pewna wskazowka. Nie wiedzialam wprawdzie, w ktora strone
bedzie jechal bo niby by drugi tor i peron 3 po drugiej stronie (z przesciem
typu kladka wiec to juz cos :) )
Ale cholera ich wie.
Na szczescie pociag mial na kazdym wagonie wyswietlone dokad
jedzie I z ktorej jest godziny. Zupelnie jakby przygotowali sie na moja skromna
osobe!
Uszczesliwiona usiadlam sobie przy oknie. I ruszylismy. Troche
dostawalam szalu bo jeden pacan sluchal sobie na telefonie jedengo kawalka do
znudzenia I sluchal go bez sluchawek. Troche
niepochlebnie o nim pomyslalam i oddalam sie obserwacji widokow za oknem i
robieniu zdjec, tez telefonem bo troche zawstydzilam sie pod spojrzeniami
innych szalejac z aparatem. W miedzyczasie okazalo sie ze konduktorzy nadal sa.
Po okolo 15-20 minutach jazdy byla pierwsza stacja –
Reading. Troche nie sluchalam co mowia bo tkwilam w glebokim przekonaniu, ze
jade bez przesiadek i do ostatniej stacji nie musze sie niczym martwic.
Dotarlo do mnie cos o “opposite direction” ale nie przywiazywalam
do tego nadmiernej uwagi. I po chwili ku
mojemu przerazeniu pociag zawrocil.
Tzn ruszyl do tylu. Zmartwialam, w glowie ruszyl tajfun
mysli: 'cholera… co jest?? Wracam??? DLACZEGO?? Mialo byc bez przesiadek? Co
znowu pop...erm...chrzanilam??'
Przez chwile mialam jeszcze nadzieje, ze tylko jedzimy na
bocznice zmienic tor. Ale nic z tego. Prulismy do tylu jak przecinaki. Dobrze
chociaz ze jazda do tylu nie robin a mnie negatywnego wrazenia.
Z rezygnacja pomyslalam, ze no juz trudno, jak pech to pech,
przynjamniej nie jade na gape bo mam powrotny billet.
Ale moja uwage przykul podluzny ekranik na wejsciem do
wagonu. Cos tam bylo napisane. Chwileczke...
Uff! pociag nadal jechal do Bournemouth. Uspokoilam sie
troche. Na tyle by zorientowac sie, ze w oknie widze faktycznie inne widoki niz
jadac do Reading.
Ale to nie byl to koniec zaskoczen w tej podrozy. Mianowicie
obecnosc ekranika nad wejsciem uswiadomila mi ze nad siedzeniami tez sa
ekraniki. I numerki, i znaczki, i odkrylam, ze siedze na miejscu dla inwalidow…
Podnioslo mnie z fotelika sila woli bo na pewno nie miesni.
Patrze dokladniej – ech nie, dla inwalidow sa miejsca w
przejsciu, przy oknach nie. Hm to troche nie fair. Inwalida tez ma prawo do
widokow za oknem!!
No ale nie bylo moim zadaniem walka o prawa inwalidow w
pociagach w chwili obecnej, wiec skupilam sie na ekranikach. Na szczescie nad
moim siedzeniem napis mowil ze to miejsce nie bylo zarezerwowane. Przyjzalam sie
sasiednim i tez mialy taki napis wiec uznalam, ze pewnie to nie jest
wykorzystywane. Jak sie pozniej okazalo blednie.
To byl wlasciwie koniec moich przygod na ten etap wyprawy.
Do Bournemouth dotarlismy o czasie
Wyjscie z peronu bylo monitorowane przez bramke bialkowa w
postaci mundurowego przedstawiciela kolejowego, ktory… ZABRAL MI BILET!!!
Zasmucilo mnie to bo lubie przechowywac bilety z podrozy
jako pamiatki. 'No trudno mam jeszcze powrotny w Oxford bramki sa automatyczne'
pomyslalam.
Nabylam na dworcu mapke centrum Bournemouth, odkrylam z
zadowoleniem, ze przy samym dworcu jest supermarket A i postanowialm, ze
zakupie tam cos na powrotna droge np jakies orzeszk i picie (2 godziny w pociagu).
Znalazlam 2 przystanki na ktorych bylo napisane ze mozna z
nich dostac sie do Seafront I city center.
Nie wiedzialam co wybrac I znowu popelnilam blad sugerujac
sie ze jeden z przystankow oferowal powrotny bilet za 2 funty. I szeroka game
numerow jezdzacych z niego. Trzeba mi to wybaczyc, bo w koncu bylam w
kompeltnie nowym miescie wiedzac, ze mam raptem 2.4 godziny do pociagu, ktorym
chcialam wracac I nie znajac rozmiaru miasta.
Nadjechal zolty autobus. Wsiadlam, kupilam powrotny,
zaobserwowalam ze najpierw jest seafront a pozniej miasto i oddalam sie
obserwacji kurortu – bo jak sie okazalo moj przewodnik znal to miasto jako
kurort.
Wysiadlam jak tylko zobaczylam morze. Zachowalam tylko tyle
przytomnosci zeby sprawdzic gdzie wysiadam I gdzie jest przystanek po drugiej
stronie ulicy.
I popedzilam do brzegu wyglodzona szumu fal i morskiego
powietrza.
Chodzilam tam i sam po linii brzegowej, odwarzylam sie wejsc
na piasek, robilam fotki i napawalam sie spokojem i dostojnoscia szarej
falujacej powierzchni. Bo ja kocham morze. Kazde bez wyjatku, a juz szczegolnie
takie bure, i burzliwe, i nieublagane.
Juz wiedzialam, ze chce tu przyjechac jeszcze raz.
Nadszedl czas powrotu – okolo 15.40 postanowilam udac sie w
okolice dworca aby nie spieszyc sie i spokojnie poszukac czegos do jedzenia w A.
Udalam sie na z gory upatrzona pozycje – przystanek i... ech
kurrr...teczka… na tym przystanku moj autobus sie nie zatrzymywal. Jasny gwint.
No nic, pojde na inny tylko w ktora strone lepiej? W strone centrum czy
przeciwna?
Uznalam, ze rusze w strone dworca bo trase dosc pamietalam,
poza tym miasto okazalo sie byc co najwyzej miasteczkiem, tyle ze gorzystym.
I ruszylam.
Dlugo nie bylo zadnych przystankow.
Dlugo nie bylo zadnych przystankow.
Wspielam sie na wzgorze I pojawil sie pierwszy przystanek. Nie
ukrywajmy, ze szlam dosc energicznie bo martwilam sie czy nie przyjdzie mi pruc
na pieszo cala droge, pamietna niedawnej przeprawy w Londynie. Niby bilet
mialam, ale cholera wie co tu mnie spotka.
Przystanek mial na sobie moj autobus… juz mialam oddac sie
czekaniu gdy tknieta ciekawoscia popatrzylam na rozklad… co jest… gdzie sa
autobusy przed 18ta??? Obeszlam slupek wokolo, nawet dwa razy! Nic.
Przestudiowalam rozklad. No nie ma zmiluj - pierwszy jedzie o 18.01, no
przeciez nie bede tyle czekala!!!
Dotarlo do mnie, ze cala droge nie minal mnie ani jeden zolty
autobus jadacy w moja strone. Tylko kilka jadacych w przeciwna!
Hm…
I nagle zauwazylam osobliwosc - na przystanku napisane bylo,
ze dziala on tylko po 18tej! No super.
Ale przynajmniej wiem, ze ide w dobra strone :)
Moja mapka tez tak twierdzila.
Ruszylam zatem dalej. Do pociagu mialam nadal sporo czasu I
uznalam, ze najwyzej zrezyguje z zakupow w A, albo pojade nastepnym pociagiem – godzine pozniej.
Kolejne przystanki (2) glosily te sama informacje. W koncu
na horyzoncie ujzalam zolty autobus (nadjezdzajacy skads tam I wlaczajacy sie
do ruchu w kierunku w ktorym I ja podazalam…
Acha!
Te autobusy jezdza wokolo jako ten tramwaj w Melbourne. Tylko,
ze tramwaj mial polowe trasy zamknieta przez roboty drogowe jak go ujezdzalam.
Uspokojona poszlam w kierunku w ktorym znikna zolty autobus,
znalazlam przystanek (bez rozkladu) oraz Subwaya. Uznalam ze cykl autobusow z
wyczekiwana przez mnie 3 jest w drodze i weszlam do Subwaya celem spozycia posilku.
Posilek w postaci wrapa bardzo dziwnie I
niehumanitarnie zawinietego w kilometry papieru polpergaminowego dostalam w
torebce, wiec zdegustowana wyszlam na zewnatrz I spozylam posilek przy ulicy w
towarzystwie... kosza na smieci!
Podczas oczekiwania na autobus, minela mnie grupka mlodych
ludzi ze slowami “let’s go to A!!” “go”?? pomyslalo mi sie, no ciekawe, to
chyba jakos nie daleko. Isc za nimi? E nie, musze zuzyc ten billet dla
zachowania honoru.
Skonczylam jesc I wycierac upaprana gebe, gdy nadjechal moj
zolty autobus.
Wsiadlam, wreczylam dumnie moj bilet, jak swietosc jakowas, przejechalismy
jeden przystanek i...- stanelismy przy dworcu i budynku A!
Ironia.
Ale honorowo bilet zuzylam.
I zdazylam kupic picie na droge I jakies orzeszki i
pozalowac, ze A nie ma sklepu w mojej okolicy.
Na peron udalam sie z wyprzedzeniem, tam zmartwiona odkrylam
ze moj pociag rusza z peronu 2, ktory jest po drugiej stronei torow, a prowadzi
do niego przejscie podziemne.
Troche dziwnie oznaczone bo jako Subway2. Jjuz mialam
zanurzyc sie w przerazajacym przejsciu podziemnym gdy tknieta potrzeba
fizjologiczna postanowilam najpierw udac sie do toalety. Odwrocilam sie w jej
poszukiwaniu i ku niewymownej uldze odkrylam kladke!!!
Toalete tez.
Toaleta mnie zdegustowala bo jakos wyjatkowo nieciekawie
wygladala I nie miala haczyka na manele w kabinie niezbyt zreszta obszernej i
nieco obskurnej i z drzwiami otwierajacymi sie do srodka… wiec metoda
kombinacji umiescilam swoj plecak na rekalmowkach z A (jako izolacji) ryzykujac
ze caly tan naboj zwali mi sie na glowe w momencie trudnym do obrony.
Nie zwalil sie, ale zamiast tego zobaczylam na scianie kolo
moich kolan pajaka, tylko odrobine zdegustowana bo oznaczal, ze wbrew pozorom
toaleta musiala byc jednak dosc higieniczna skoro egzsytowal tam pajak.
Po tym uspokajajcym przezyciu udalam sie kladka na peron. Stal
tam juz pociag V, ale nie bylam pewna czy to na pewno moj. niby napisy na
ekraniku glosily Manchester jako docelowa stacje – a moj wczesniejszy pociag
jechal wlasnie stamtad przez Oxford do Bournemouth, ale postanowilam nie
ryzykowac i zapytalam sie mundurowego przedstawiciela kolei, ktory potwierdzil,
ze zaiste tym oto pojadzem dotre do Oxford.
Uspokojona wsiadlam, zajelam miejsce przy oknie nastawiajac
sie na robienie zdjec (nie pomna ze ciemnawo bylu juz jak wchodzilam na dworzec
)
Droga powrotna przeszla bez przygod. Ale mialam okazje
zaobserwowac, ze te ekraniki nad siedzeniami sa uzywane I ze siedzenia sa jednak
rezerwowalne.
A na sam koniec, automat na dworcu w Oxford zabral mi moj
powrotny billet, a jako pamiatka pozostal mi tylko kwitek z kasy I obciazenie na
koncie.
No comments:
Post a Comment