Czyli pierwsze wizyty mojej przyjaciolki dElvix u mnie w domu rodzinnym i my nadal na studiach.
Otoz z dElvix znam sie ze studiow.
Ona zaczela swoje wczesniej, pod koniec tychze widac malo jej bylo i zaczela drugie.
W tym samym czasie ja zaczelam swoje pierwsze. Jej drugie i moje pierwsze to byl ten sam wydzial i kierunek.
Poznalysmy sie konkretniej na wysokosci 3ciego roku, bo wczesnie grupy nam sie nie zgadzaly - ona byla w grupie z Ciotka M, a ja nie.
Na wysokosci trzeciego roku (a precyzyjnie przed rozpoczeciem) wybieralo sie u nas specjalizacje i tak wyszlo zesmy obie wybraly te sama i w ten sposob nasze sciezki sie skrzyzowaly, moja sie potknela, podciela nogi sciezce dElvix i tak sie w efekcie poplataly, ze od lat przeszlo 20 do dzis sie nie mozemy wyplatac.
Nie zebysmy jakos sie specjalnie staraly, nieprawdaz...
Ale.
Kombinuje zeby sobie przypomniec kiedy to dokladnie bylo.
dElvix kazala sie zabic, bo sobie nie przypomni.
Nie bede, bo raz ze troche daleko akurat mam i troche mi sie nie chce rypac taki kawal, a i kolejka ofiar juz dlugawa wiec troche mi czasu brakuje...
Robilysmy razem projekt na jedno z zaliczen i spotykalysmy sie na ten cel na zmiane to u mnie to u niej i chyba to bylo wlasnie wtedy.
Wydaje mi sie tez, ze bylo to tez zanim zlamala kosc w stopie.
Zatem jesli oba wspomnienia to mamy druga polowe lat 90tych.
Lecimy.
Jest Zima.
Taka prawdziwa zimowa Zima.
Ze sniegiem i mrozami.
Snieg lezy juz chwile, mocno ubity i wyslizgany.
Duzo dosc go lezy.
Gdzie niegdzie posypane jakims tam nedznym piaskiem, ale generalnie kazdy chodzi po zaspach, udeptujac je coraz bardziej i to co w reszte roku jest chodnikiem obok mojej dawnej podstawowki, stalo sie takim wawozem, z wygladzonymi zboczami do pol metra prawie i kilkoma, roznej dlugosci, jezykami lodowych slizgawek po srodku.
Ubity i wyslizgany snieg plynnie przechodzil w sklanke lodu i z powrotem w ten sniegowy slizg.
Na upartego mozna by sie rozpedzic i te 200 metrow przejechac.
Na dowolnie wybranej czesci ciala.
(Nie znosze opisow przyrody, wiec i moje wlasne te uczucia odzwierciedlaja, ale ten byl niezbedny dla historii)
dElvix przyjechala do mnie, czy to po pracy, czy po zajeciach. Komunikacja miejska prawdopodobnie.
Moze ja mialam krocej zajecia niz ona?
A moze to byl dzien praktyk, z ktorego ja bylam zwolniona bo odrobilam ten semestr pracujac na sasiednym Wydziale przez kawalek wakacji?
W kazdym razie z jakiegos powodu powitalam dElvix slowami: "Musimy najpierw pojsc do sklepu kolo targu odebrac moj dres".
Dres byl rarytasem mimo, ze czasy juz nie takie znowu trudne, ale zdobyc dres na mua nie bylo latwo.
Mam wrazenie, ze albo nie mialysmy z Rodzicielka pieniedzy przy sobie i trzeba bylo po nie pojsc, albo tez zostal zamowiony innego dnia i mial przyjechac z dostawa, w kazdym razie dowiedzialam sie, ze trzeba po niego isc i nawet przez mysl mi nie przyszlo, ze go nie odbiore, albo co zrobic z gosciem, po prostu zakomunikowalam dElvix, ze taki wlasnie jest program wizyty.
dElvix tez nie oponowala, tylko ubrala sie (mozliwe ze zjadlysmy jakis obiad znim byla pora isc po dres) i poszlysmy.
Sklep byl od domu pewnie z 15 minut spaceru w normalnych warunkach (tak kilometr z haczykiem), w warunkach opisanych powyzej byly szanse na wahniecia pomiedzy 5 minutowa jazda na butach czy innym tylku lub okolo 30 minut przedzierania sie przez jeszcze nie calkiem wyslizgane zaspy.
Mniej wiecej w 1/3 drogi zaczynal sie ten opisany przez mnie wawoz, ze slizgawka w srodku.
Pedzac zeby zdazyc przed zamknieciem sklepu skoncentrowalysmy sie na pokonaniu go bez przygod, obgadujac co tam bylo do obgadania, ale generalnie "on the mission" wiec bardzo efektYwnie.
W drodze powrotnej zas... juz nieco bardziej efektOwnie...
Z dresem pod pacha, uspokojona, zaczelam zwracac uwage na okolicznosci przyrody i jak dotarlysmy do owego wawozu, bylysmy juz rzetalnie ubawione i gotowe odmlodzic sie o kilka lat i prawie potarzac w sniegu.
dElvix zauwazylam, ze te slizgawki ciagna sie takimi odcinkami, ze jakby dobrze wycelowac, to mozna by pojechac praktycznie jednym ciagiem.
Zgodzilam sie z nia.
Ale mialam juz tez nawykowe skrecenie kostki wiec nie probowalam.
Eksperymentalnie sie tylko slizgnelam to tu to tam.
dElvix postanowila teorie sobie przetestowac na jednej z krotszych slizgawek i ze slowami "To ja sobie pojade" sobie pojechala.
Na butach pojechala.
Fajnie jej poszlo, smignela przez pierwsza slizgawke, przeleciala przez latke ubitego sniegu, smignela przez kolejna...
zbliza sie do kolejnej latki sniegu...
I...
Zachwiala sie jakos dziwnie, lekko jakby przystopowala, zamachala rekami i poleciala dalej, juz na jednej nodze, celujac w zaspe...
Ja w pierwszej chwili myslac, ze to element planowanej choreografii, tylko sie przypatrywalam.
Ale gdy zamiast dalej jechac nagle rzucila sie w strone zaspy wygladajac jakby zaraz miala wpasc w nia twarza, sploszylam sie poteznie... bo o ile snieg u gory byl mieki to nie byl tez taki calkiem bialy...
No jakby tu powiedziec... miejscami byl zolty, bo pieski nie lubia sie slizgac.
Rzucilam sie zatem za nia, z pytaniem "Co jest??" i beznadziejnym poczuciem, ze nie zdaze jej dopasc i zlapac zanim wyladuje twarza w psim tatuazu...
Odparla mi "Obcas mi sie urwal!" i ku mojej uldze nie zanukowala w zaspie, tylko zaczela sie jej uwaznie przygladac.
Faktycznie wtedy dostrzeglam, ze kica tak troche dziwnie, jedna stope stawiajac tylko na palcach i ni to zapytalam ni to stwierdzilam "To ten skok na jedna noge to nie byl z premedytacja...?
"Nie" odparla dalej myszkujaca po zaspie dElvix " Tam byl pod sniegiem jest jakis kamien i zawadzilam o niego i odlecial mi o... Jest!" dodala, wyciagajac ze sniegu obcas.
Przyjrzala mu sie uwaznie, postawila na ziemi i przydepnela.
Ja nadal przetwarzalam uzyskana informacje i zaczelam sie rozgladac za tym kamieniem.
No owszem, bylo takie zgrubienie - moze nie kamien ale bardziej ubita i zlodowaciala grudka sniegu, wcale nie jakad rozlozysta, akurat na pograniczy tafelki loku i sniegu, i skubana przycelowala w nia jakby sie mocno starala.
Ze 2-3 cm szerokosci miala, ta nierownosc, nie dElvix, a nie widac jej bylo przez ten snieg.
Natepnie juz uspokojona, bo zobaczylam co spowodowalo potkniecie, zaczelam przygladac co robi dElvix - przytupnela bowiem ten obcas i ruszyla ostroznie przed siebie.
"Przykleil sie?" wyrazilam zaskoczenie.
"Nie ale kawalek gwozdzika wystawal to nabilam"
Do mojego domu nie bylo juz daleko - jakies 300 metrow, wiec reszte drogi pokonalysmy stapajac dosc dostojnie, co jakis czas tylko podrygujac ze smiechu.
"Tylko nie wiem czy dojade do domu z tym obcasem" zaniepokoila sie w pewnym momencie dElvix.
"Moj Tato Ci go naprawi, tylko musisz poczekac az przyjedzie" zapewnilam ja z taka moca, ze nawet nie wyrazila zastrzezen dla tej koncepcji.
Dotarlysmy do domu chyba nawet bez potrzeby kolejnego przytupywania obcasa, okazalam zdobyty z takim poswieceniem dres mojej osobistej Rodzicielce i oznajmilam, ze dElvix urwala obcas.
Rodzicielka potwierdzila moj poglad mowiac bez namyslu
"To poczekaj az *****ski (nazwisko rodowe mRufy wiec nie bedziemy sobie nim geby wicierac, ani nawet klawiatury) przyjedzie, on Ci tak go zamocuje, ze buty zedrzesz, a ten obcas sie bedzie trzymal".
Tu dElvix wyrazila delikatne powatpiewanie, ze az tak dobrze przymocuje i byl to ostatni raz kiedy zwatpila w mozliwosci naprawcze Fadera.
Doczekalysmy juz we trzy przyjazdu Fadera z pracy i ja wykonalam moj klasyczny w owych czasach numer.
Siedzimy. My u mnie, pracujac nad projektem, Rodzicielka w innym pomieszczeniu.
Slychac klucz w drzwiach. Ja podrywam glowe i pelnym glosem krzycze
"Tatus??",
na co Rodzicielka moja osobista odpowiada stoicko
"Nie." pauza " Obcy Facet."
To wszystko po raz pierwszy obserwuje dElvix. W drzwiach pojawia sie Fader.
Pierwszy raz straciwszy cierpliwosc do moich wyglupow Rodzicielka zareagowala slowami "A kto niby ma byc? Obcy Facet?" i tak nas to obie rozbawilo, ze przez jakis czas powtarzalam ten wyglup.
"No tak. Obcy Facet" skwitowala dElvix ze smiechem i do dzis czesciej uzywa wzgledem mojego Fadera okreslenia "Obcy Facet" niz "Fader".
Fader powiatny slowami "Musisz naprawic dElvix buta bo sobie obcas urwala" przyjal wyzwanie meznie, dokonal niezbednych manipulacji, przykazal poczekac godzine, a moze nawet dwie celem wysuszenia kleju i dal dozywotnia gwarancje na jakosc mocowania.
Po czym udal sie do kuchni spozyc obiad.
"Widzisz?" powiedzialam "Mowilam Ci, ze predzej te buty wyrzucisz niz urwiesz ten obcas po raz drugi"...
I tak tez bylo... Buty odeszly do obuwniczego nieba z zupelnie innych powodow, obcas byl w przymocowany tak ze mozna bylo buta jako mlotka uzywac i tez by nie odpadl.
I tak wygladala jedna (mozliwe, ze pierwsza) wizyta dElvix w moim rodzinnym domu.
Hm... i teraz nie wiem czy to aby na pewno byla pierwsza wizyta...
Bo te poziomki...
I nie wiem czy to tez bylo wtedy... mam wrazenie, ze nie koniecznie...
No bo tak: byla u mnie dElvix i tez byla sprawa tego projektu wiec juz zupelnie nie wiem czy to bylo wczesniej czy pozniej... chyba pozniej...
W kazdym razie byla u mnie dElvix, siedzimy.
Na dywanie zreszta.
Zaproponowalam cos do picia.
Kupowalysmy wtedy z Rodzicielka takie syropy do rozcienczania o roznych smakach i na stanie byl spory wybor smakow. Malina, Poziomka, Anananananas... Truskawka, Owoce Lesne i huk wie co jeszcze, ale moze to bylo juz wszystko...
Zapytana dElvix odparla, ze ona chetnie poziomke.
Udalam sie do kuchni, przygotowalam napoje, zauwazylam ze poziomka juz sie konczy, wzielam kubeczki i poszlam do pokoju.
Wchodzac, zamknelam drzwi stopa, bo w rekach dzierzylam po kubeczku, i pilnie staralam sie pamietac ktory jest moj, a ktory z dla niej z ta poziomka i mowie:
"Tylko pij powoli bo poziomki zostalo juz tylko na jedna porcje" unoszac reke ze stosownym kubeczkiem celem podkreslenia znaczenia i zarazem ujawnienia ktory napoj mam na mysli.
I w tym momencie nastapilo zawirowanie okolicznosci przyrody i jakby sie potknelam, ale nie bardzo bylo o co, a jakby po prostu wylecial mi z reki kubeczek z poziomka.
"No to sie napilam" skwitowalam dElvix "Mmmm, ale byl smaczny..." i wybuchnela gromkim smiechem.
Ja zreszta tez, jak tylko otrzasnelam sie z mojego standardowego oslupienia.
Podejrzewam, ze (jak to czasem mi sie to zdarza) w myslach poszlam juz o krok dalej i wreczalam kubek dElvix co mozg przyjal jako stan faktyczny i pospieszyl z pomoca...
Po osuszeniu kaluzy i dywanu, poszlam ponownie do kuchni po ten cholerny napoj poziomkowy i tym razem chyba nawet nie sama, bo dElvix jednak chciala sie go napic, a istniala powazna szansa, ze swoj wystep powtorze...
Oo, Bożena też miała stopę w kawałkach, czuje pod tym względem solidarność z każdą inną ofiarą takiegoż przypadku :)
ReplyDeleteAle z napojem to udało Ci się wyśmienicie :D
A wie Bozenka co bylo najgorsze? Mnie przy tym nie bylo, a dElvixowa przyjaciolka U na moj widok powiedziala, to przy Tobie dElvix spadla ze schodow? Suponujac ze to ja ja zepchnelam...
DeleteZa to wtedy na tym gipsie po raz pierwszy narodzila sie mRufka, czyli autoportret bez lasiczki...
Ja zas nadal okazjonalnie miewam bunt kostki - w zeszlym roku az 3 razy, z czego dwa wyslaly mnie w krotki acz spektakularny lot i ladowanie na roznych nietypowych czesciach ciala (NIE ne tylku).
Kostkę Bożena skręcała nałogowo w podstawówce skacząc w gumę - taka starożytna rozrywka. Wraz z zaprzestaniem skakania zaprzestała też skręceń. Do czasu, aż dorosłą juz będąc postanowił poskakac na skakance (odchudzanie, part 45362). No.
DeleteCo do podejrzeń to Bozena jakoś nie wpadła na to, żebyś w ogóle maczała palce w tych wszystkich przypadkach. To raczej tak SAMO SIĘ wszystko przecież :D
No przeciez, ze samo :). No popatrzy Bozenka, a ja nalogowo od wczensej mlodosci ale tylko jak chodze. Chociaz skakania w gume i na skakance zaprzestalam wieki temu, wiec kto wie - moze bym musiala zakres niebezpiecznych dla kostki czynnosci musiala rozszerzyc... W ramach odchudzania odstawilam wlasnie przedwczoraj czekolade (bo biala sie nie liczy nie? ;) ) a dzis rowniez tych samych ramach wpiepr...erm... wtranzalam ciastka sezonowe - oreo biale przekladane smakiem kwasne jablko w carmelu... Tzn, 4 wtranzolilam i mnie zemdlilo. Jest szansa, ze nie wpadne w nalog...
DeleteNic nie mów. Bożena kupiła małe pingwinki i małe misie - czekoladowe, do dekoracji świątecznych i upominków. NIE PYTAJ ILE ZOSTAŁO.
Deletehahaha... no wlasnie. ja nie kupuje jeszcze wlasnie przez to. One sa okropnie wredne bo same wlaza do geby. U nas mateeses wypuscilo w tym roku male reniferki... bo wielkanocne zajaczki sie sprawdzily. No i kupilam te sukinkoty dla dzieci. Musialam schowac sama przed soba w pudelku po kapsulkach do prania zeby nie wyzrec.
DeleteZ innej Bajki - Bozenka metro2035 chce?