Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Monday, 10 July 2017

Dziedzicznosc Niszczyciela

Jak juz wyznalam na forum mniej lub bardziej publicznym bralam udzial w wydarzeniu kulturalno rozrywkowym pt Komedia Pomylek. Taki serial to byl. Tydzien trwal.
Wrocilam do siebie i jak sie okazalo fenomen trwal nadal, ale tym razem nie je bralam w nim udzial, a moj rodzony Fader.
Rzucily sie mianowicie na niego tramwaje oraz jedna wyrosnieta mucha.
Wbrew powyzszemu wcale Faderowi tramwaj nie uciekl, mozna nawet powiedziec, ze przeciwnie...
Nie umiem dokladnie umiejscowic dnia kazdego z wydarzen, ale dwa pierwsze dzialy sie w tygodniu po swiecie czerwconym czyli po 20 czerwca, a trzecie chyba w kolejnym.
Fader poszedl do pracy. Fader mimo swej sporej zazylosci z czasem do pracy chodzi z przyjemnoscia i bez sladu znudzenia, obecnie w mniejszym wymiarze niz te póltora roku temu, ale kazda plotka o potencjalnych zmianach, ktore moga wplynac na jego miejsce pracy, kazdy tydzien z mniejsza iloscia odwiedzajacych go wspolpracownikow/petentow kosztuje mnie spora garsc siwych wlosów, bo jako paranoik Fader spokojnie mnie przebija, a poza tym ma ceche mnie obca, mianowicie o wszystkim mi opowiada, oprocz rzeczy prawdziwie istotnych.
Ale nie w tym rzecz, a w tym ze do tej pracy od jakiegos czasu jezdzi dwoma tramwajami, ktore zaczely jezdzic w bliskiej bliskosci jego obecnego lokum.
Z jakiegos powodu, nowo otwarta linia jezdzi tylko jeden tramwaj - numer 2. Nie daje mu (Faderu) to wiele bo do pracy potrzebny mu jest tramwaj 17, ale tak sie szczesliwie sklada, ze o ile 2-ka ma kilka petli, z czego dwie po "naszej stronie Wisly" to 17-cie tylko jedna, ale jest to tez petla 2-ki, wiec Fader jedzie pare przystanków 2-ka, wysiada, lapie ruszajaca z petli 17-cie i ma przed soba 50 minut jazdy, aby przejsc kawalek spacerkiem do swojego miejsca pracy.
No i Fader wybral sie do pracy.
Zajechal 2-jka na przystanek transferowy, wysiadl, zerknal na tablice wyswietlajaca czasy czekania i wyczytal: 17cie za 1 minute.
'E to super, ale mi sie udalo!' pomyslal i oddal sie oczekiwaniu. Chwile po tym nadjechal tramwaj, Fader don wsiadl, zasiadl wygodnie wyjal ksiazke, nastawiony ze ma te 50 minut czasu i zaczal sobie czytac.
Jedzie i czyta, czyta i jedzie i w koncu celem rozprostowania plecow zrobil przerwe i zerknal przez okno.

I czym predzej zerknal ponownie, po czym jak przystalo na Ojca swojej córki, zbaranial.

Bardzo poteznie zbaranial, bo okazalo sie ze wlasnie przejezdza przez dzielnice, w ktorej wcale byc nie powinien!

I co gorsza wyglada, ze juz z niej wraca!.

Uspokoil mysli, wysiadl na najblizszym przystanku, z ktorego jezdzilo tez metro, wsiadl do metra (czego robic nie powinien i wie o tym dobrze bo ten kregoslup nadgryziony zebem czasu nie lubi szarpniec bocznych, ale od czasu do czasu wylazi z niego podsiwialy rebeliant - w koncu jest ojcem swojej córki, nieprawdaz - i tym metrem pojedzie) i pojechal.
Jadac zastanawial sie jakim cudem udalo mu sie czekajac na 17-cie za minute wsiac do tej samej 2-jki z ktorej wysiadl i wyszlo mu, ze tablicy z wyswietladlem ufac NIE mozna i musi patrzec na numery tramwajów jak nadjezdzaja.

Jadac dalej tym metrem, wyszlo mu ze ma troche czasu wiec znowu wyjal ksiazke i zaczal czytac.

No i znowu malo brakowalo, a bylaby to przejazdzka turystyczna, tym razem pt "zwiedzanie pierwszej lini metra w Stolycy", bo zerknal na swiat bozy jak akurat pociag ruszal ze stacji Dworzec Centralny, a to juz rzut metrowym beretem od  przystanku do-pracowego!
Dzieki temu metru swoja droga, do okolic pracy dojechal nawet szybciej niz gdyby wsiadl do tramwaju 17-cie wtedy kiedy mial wsiasc, ale oznaczalo to dluzszy marsz do pracy, czyli w zasadzie zyskal tylko spacer.
Uslyszawszy o tej przygodzie pogratulowalam Faderowi przeprowadzenia udanego dowodu na nasze pokrewienstwo - bo mnie jak dotad udalo sie wsiasc do niewlasciwego pociagu, szczeliwie jadacego na bocznice i sprawienie (nie samej), zeby z tej bocznicy zjechal wczesniej. Nastepnie oboje sie ucieszylismy, ze jednak zerknal na swiat wokolo na czas bo jeszcze 1-2 przystanki i juz prolby z powrotem na "nasza strone Wisly" i przy odrobnie niefartu jezdzilby tak, w te i wewte, przez te 50 minut, czytajac sobie beztrosko.

Nauczony powyzszym przezyciem Fader bardzo dokladnie sprawdzal co jedzie zanim do tego wsiadl i kilka dni pozniej jak codzien, wracal z pracy.

Z pracy sztuka polega na wsiasciu w 17-cie i zapolowaniu na miejscówke siedzaca.
W wieku Fadera nie jest to takie trudne, bo wylacznie starszym paniom przysluguje wg jego standardów taryfa ulgowa, a spoleczenstwo jakos sie dzis wiecej poczuwa do ustepowania seniorom.

Fader zatem pamietny aszybki sprzed paru dni patrzy pilnie na tabliczki numerowe tramwaju. Ale dlugo dosc czekac musial, wiec jak juz nadciagnal trams to wypatrzyl na tej tabliczce jedynke na wstepie, zdawalo mu sie ze tuz za nia jest 7, wiec wsiadl, usiadl, wyjal ksiazke i jedzie.

Jedzie i czyta, czyta i jedzie.
W koncu celem rozprostowania karku zerka w góre i za okno i debieje.

"Qrwa, nie umialem sobie skojarzyc gdzie ja moge byc bo takie wielkie drzewa rosly. Gapie sie i gapie, a to Filtry!! Przerazilam sie i wyskoczylem na przystanku, patrze, a to byl tramwaj numer 1!"
tak mi opowiadal wieczorem tego dnia.
"Wysiadlem i mialem poczekac na tramwaj zeby wrocic, ale goraco bylo i nie bylo cienia i sie wqr*lem i zaczalem isc pieszo w strone Alei."
Opowiadal Fader dalej.
"Zapomnialem jak daleko jest ten przystanek i jak w koncu doszedlem do skrzyzowania to juz mialem wszystkiego dosc."
Pozniej okazalo sie, ze byla jakas nawalanka i 1-ki puszczano trasa zastepcza, a 17tek byly braki, a Fader do domu dotarl pewnie znowu z udzialem metra, ale tego juz nie pamietam.

Pamietam za to jak jeszcze w moich czasach studenckich, wracalam kiedys z nim do domu - jak mialam pozno zajecia to Fader, zwykle zima, zostawal dluzej i wracalismy razem. Lubilam te powroty, bo zwykle wstepowalismy do zdrowej zywnosci i kupowalam tam sobie na przyklad kaszanke wegetarianska, za ktora przepadalam pasjami, a której nigdzie wiecej nie udawalo mi sie dostac, a ktorej od ladnych kilku lat (tak z 8-miu jak nie lepiej) w ogole juz nie ma.
Jezdzilismy wtedy do L i z centrum Stolycy byly 2 srodki transportu bezposredniego - tzw prywatne linie.
Jedna jezdzila z okolic Dworca/PKiN, a druga spod Domów Centrum.
Spod DC jezdzily takze autobusy do miasta wowczas powiatowego, odleglego od L o powiedzmy 20 km do ktorego NIE jechalo sie bezposrednio przez L.
Stanelismy sobie na przystanku, wlasciwym autobusom do L (ta druga linia jezdzila z innego przystanku - odleglego powiedzmy o jakis 10 metrów).
Podjechal autobus, wreczylismy mu naleznosc i pojechalismy.
Wieczór byl i dzien byl dlugi i Fader przysnal jak to ma w zwyczaju.
Gorsza sprawa bo przysnelam i ja, co mnie sie prawie nigdy nie zdaza - jestem wrecz slawna ze swej niemoznosci spania w zbiorkomach czy to naziemnych czy nadziemnych...
Ale przysnelam.

Przecknelam sie i w pierwszej chwili tylko zdziwilam (wtedy czesciej mi sie zdazalo dziwic roznym rzeczom, obecnie wlasciwie nic mnie juz nie dziwi, conajwyzej zaskakuje), ze przysnelam, ale po chwili krajobraz za oknem powoli zaczal mi przestawac pasowac.
Przecknelam wiec z niepokojem Fadera i patrzymy oboje baranim wzrokiem za okno gdzie w ciemnosciach jawi sie dosc gesty las i wcale sie on nie konczy.
Owszem po naszej trasie kawalek lasku jest, ale nie ciagnie sie on nawet w polowie tak dlugo jak to co obserwujemy, nadal nieco oszolomieni po drzemce.
Az w koncu las sie skonczyl i Fader rozpoznal miejsce...

Otoz okazalo sie ze za chwile wjedziemy do tego miasta powiatowego o jakies 20 kilosów od L...

Okazalo sie ze wsiedlismy w zly autobus, aczkolwiek na wlasciwym przystanku.

Dojechalismy jak niepyszni do konca trasy i znalezlismy sie przy dworcu kolejowym/petli autobusowej, z perspektywa czekania na kolejny autobus do Stolycy, aby wysiasc w polowie drogi i przesiasc w komunikacje miejska i ja preferowalam te opcje, bo a) nadal wysiadalisbysmy na przystanku pod domem w koncu konców oraz b) uniknelibysmy jazdy znienawidzonym przeze mnie pociagiem relaci L/miasto powiatowe, ale Fader przeglosowal sprawe bo pociag byl tuz tuz i jechal szybciej i co  tego ze trzeba pozniej bylo rypac po nocy przez pol L do domu, ale...
Zadzwonilam tylko z automatu do RO, zeby wiedziala, ze mamy opoznienie bosmy posneli w niewlasciwym autobusie.
RO majac poczucie humoru ubawila sie, ze corka jej na wyjatek potwierdzajacy regule (bo przesz ja nie spie) wybrala akurat ten raz gdy wsiadla do niewlasciwego autobusu.
Taka kumulacja.
No i do domusmy wrocili poznym wieczorem.

Ale to byla taka dygresyjka, bo przygody Faderowego Niszczyciela trwaly - wszak zostala jeszcze obiecana mucha.

Otóz rano Fader zawsze ma swój rytual organizacyjny - robi sobie herbate szykuje leki, bierze je w okreslonym porzadku i kazdy wziety chowa (raz sie czyms zajal i lyknal dwie tabletki od nadcisnienia czym mnie przyprawil o stan omc zapasci i zylam w nerwach przez 24 godziny czekajac czy jakies skutki uboczne go nie hukna, robiaz uklady z sila wyzsza technicza itp, lecz nie w tym dzielo, wiec nie wracajmy do tego).
No i tego ranka, jak zawsze zrobil sobie herbate w kubeczku (arcoroc) oraz esencje na pozniej w dzbanuszku szklanym, oba naczynia staly symetrycznie na jednej z drewnianych deseczek na blacie w kuchni, pod oknem.
Co mnie doprowadza do szalu, bo co jakis czas kupuje deske, zeby moc jej uzywac do wykonania sobie kanapki i przy kolajnej wizycie deska juz jest zaanektowana do stawiania na niej kolejnego naczynia, butli z mutliwitamina, alufolii itp.
Zaparlam sie. Pokryje caly ten jeb*y blat deskami, ale BEDE miala na czym zrobic sobie kanapke! ...obecnie pokrylam juz 1/3 blatu...
Ale znowu nie w tym rzecz.


No i stoja sobie: ta szklanka i ten dzbanuszek, a przez okno wleciala dobrze wyrosnieta mucha.
Latala, latala i usiadla w koncu centralnie pomiedzy naczyniami na deseczce.
Fader niewiele myslac (acz cos tam myslal, np ze celuje prosto pomiedzy kubek a dzbanuszek), zlapal scierke i machnal (celujac).
Muchy nie trafil. Trafil za to tak artystycznie ta scierka, centralnie miedzy kubek, a dzbanek, ze przewrocil oba naczynia, rozlalo sie wystko po blacie, a co gorsza muchy tez nie mogl nigdzie znalezc.
Ale nic sie nie stluklo!
Pociesza sie do tej pory nadzieja (Fader, nie mucha), ze wystraszyla sie na tyle (tym razem juz mucha), ze sama uciekla przez to samo okno przez które wleciala.

No i co? czy sa jakiekolwiek watpliwosci, ze jestem córka mojego Ojca??

50 comments:

  1. No a skąd, kto by śmiał :))))))

    ReplyDelete
  2. Bożenka Fadera widziała na oczy, ja nie, wiec się nie wypowiem :D

    słuchaj, a w tej Warszawie to tez jest tak jak wew Frankfurcie, ze się nie opłaca jeździć do roboty samochodem?

    ReplyDelete
    Replies
    1. a co tu podobienstwo wizualne ma do rzeczy? :P

      A na pytnie moge odpowiedziec wylacznie tak:
      przeszlo 10 lat temu jak jeszcze w Warszawie mieszkalam i pracowalam do pracy jezdzilam samochodem jezeli dostepny byl prz pracy bezplatny parking, czyli w scislym centrum to jednak nie.
      Obecnie jak jest, jak sama rozumiesz nie mam bladego, musisz jakiegos aktywnego warsawiaka zapytac :P
      Podejrzewam jednakowoz, ze jest podobnie chyba, ze ktos NIE lubi zywiolowo jezdzic samochodem ogólnie, a lubi brac udzial w bitwie pod Grunwaldem o miejsca w Zbiorkomach w godzinach szczytu to jezdzi rzeczonymi Zbiorkomami.
      Bilety miesieczne albowiem, o ile nie masz po 70tce i masz je za friko, jednak swoje kosztuja i nie sa to symboliczne kwoty o ile sie orientuje.

      Delete
    2. to dlaczego Fader jeździ publicznie, a nie czołgiem?

      Delete
    3. jezdzil czolgiem, jak by rekonwalescentem po chorobie i nie dawal rady dlugo spacerowac, ale on nie lubie jezdzic samochodem w miescie - dogadalabys sie z nim jak brat z siostra :P
      poza tym ma darmowe przejazdy zbiorkomem, a za rope trzeba placic.
      oraz po trzecie parking przy pracy jest limitowany i tez platny, ale przede wszystkim nie lubi jezdzic w miescie.
      Ja bardziej nie lubie tlumów ludzi niz korków, a korków nie cierpie patologicznie, wiec wyobraz sobie jak bardzo musze nie lubic tlumów ludzi, ze wybieram okazjonalne korki ;)

      Delete
    4. piętnaście lat temu Frankfurt był bardzo przyjazny do jeżdżenia po nim rowerem, teraz bym się nie odważyła, a i tak ludzie z sypialni pod frankfurckich, zostawiali samochody na podmiejskich parkingach i po mieście, do roboty jechali rowerem lub hulajnoga, do końca życia nie zapomne mojej rozdziawionej szczeki na widok gości w eleganckich, drogich garniturach, pod krawatem, posuwających z plecaczkiem, na hulajnodze :D

      Delete
    5. o to, to... te chulajnogi rzucaja na kolana. Mnie bardziej rozwalali panownie w gajerach pod krawatem w japonkach, bo tak w Oz jezdza do pracy i tylko nie wiem czy pozniej myja te stopy zanim wskocza w pantofle biurowe czy moze jednak nie...

      Delete
    6. no toś teraz dowaliła mi do pieca! stopy ludzkie są ogólnie obrzydliwe, a męskie w japonkach, to ... http://ww1.cdn-maedchen.de/115647-1521422-1/image768w/emma-ekel-557-2078010.gif

      Delete
    7. chyba nie mam odwagi zajrzec do linka. Obrzydliwych widoków to ja jednak nie lubie. Stopy to jest intymna czesc czlowieka i eksponowac swojej piblicznie sobie nie zycze, a cudzych tez staram sie nie ogladac ;)
      A tu wszedze fascyacja lapciami bez palców i bosonozkami kurde...

      Delete
    8. siostro! a na linka zajrzyj, stop na nich nie ma! :D

      Delete
    9. uff ;) hehe indeed. Sister from another Mister no nie... :D

      Delete
    10. Facet w japonkach jak dla mnie kwalifikuje sie do odstrzalu. Ewentualnie do aresztu. Brrr!

      Delete
    11. that's Ozzies for you. pewnie dlatego moj Ozzie ex tak szybko skapcanial w moich oczach - nie byly biurwa wiec w laczkach i gajerku metrem nie jezdzil, ale oni tam wszyscy lataja w laczkach po ulicach.

      Delete
    12. No ale co z tymi stopami tu macie, to Bożena nie rozumi.
      Jako homo plażownikus to już w ogóle.

      Delete
    13. na plazy to jedno, bo na plazy ludzie duzo czlowieka pokazuja, czasem wiecej niz oko publicznie widziec powinno wiec stopa to przy tym male miki ;)
      Rzecz wzgledna, dla moi stopa z palcami swiecic to prawie jak cyckiem, a to zdaje sie nie jest spolecznie poprawne, wiec tego ;). Tak dla porównania mówie, no nie?

      Delete
    14. To Bożena będzie Ci siała zgorszenie za miesiąc jak nic. CHyba, że bedzie żabami rzucalo, to nie, ale normalnie to ona bezwstydna jest do granic i sandały ma powycinane jak najgorsze bikini z dwóch sznurków i kapsla :P

      Delete
    15. Postarama sie odwracac wzrok od bezwsytdnicy :P

      Delete
  3. Ja po 10 latach w tym miejscu pracy nie wiem, która linia metra wlasciwie jezdze codziennie... Wiem zeby wsiasc na tej stacji, na tym peronie. Ale czy to S3 czy S31, a moze S11 - przyznam, ze nie wiem :/ Kierunek wypisamy pociagu na "czole" tez mi umknal. A na przyklad u mojego osobistego ojca to by bylo nie do pomyslenia - znalby nie tylko numer linii, ale i kierunek, czas przyjazdu, i wszystkie stacje po drodze.
    Hmm.


    A tak poza tym: arcoroc!!!!! Jezusiemaryjo, nie bylo NIGDY w historii ludzkosci wiekszej zbrodni na designie niz arcocor!!! I to cholerstwo sie rzeczywiscie nie chcialo tluc. Z domu rodzinnego wynioslam "w posagu" jedna miske salatkowa - stracilam calkiem nadzieje na to, ze sie kiedykolwiek stlucze, wiec wywalilam ja po prostu jakies 2 miesiace temu (czyli miala cholera jakies 25 lat!!!) A zakupilam sobie za to cudowny ceramiczny egzemlparz w TKMaxx, biala z niebieskim roslinnym szlaczkiem.

    ReplyDelete
    Replies
    1. ha!! bratnia duszo :D (arcoroc). Wiesz co - da sie t gówno stluc, nie polecam, jesli nie opowiadalam jezszcze o Muminie i czarnej godzinie to opowiem i sama zobaczysz. ale najpierw musze pokopac bo moze jednak juz opowiadalam i troche siara by byla gledzic metoda panba Zagloby "Znacie?" "Znamy!" "No to posluchajcie".
      A ten kubeczek to istotnie liczy sobie przeszlo 2 dekady... ;)

      A z tymi numerami to jest tak, ze czasem mozna sobie pozwolic na betroske, a czasem nie.
      Ja zwykle w nowym miejscu jezdzac zbiorkomem mam wszystko wydetalowane - raz co poszlam na zywiol to pozniej wracalam pieszo od pryzstanku do przystanku w Londku, tak? no wlasnie. ;)

      Delete
    2. pierwsze za co sie wzięłam przeprowadzając się do Frankfurta, to objechanie go wszerz i wzdłuż, z planem miasta na rowerze, następnie z planem komunikacyjnym, środkami komunikacji miejskiej, pomna komunikacji berlińskiej, ktora jest genialna, na Frankfurcie zawiodłam się jedynie na częstotliwości, reszta jest, jako i w Berlinie, pięknie dopasowana, no i wściekle droga, ale z podatku se odciągnąć można, jedyna trudnością było zlokalizowanie stacji metra, będącej na pratiwpaloznej stronie ulicy, niby proste, a jednak, jak sie czternaście lat mieszkało na głębokiej prowincji, można spokojnie nie zlokalizować, albowiem stacje metra brałam za przystanek tramwajowy i dopiero uprzejmy menel, z pobliskie imbissbudy, widząc, jak krążę niczym sep, podtupujac płytki chodnikowe (a nusz się wejście do podziemi otworzy) i naciskając także w tym celu guziki w automacie na bilety, uświadomił mnie, ze to co jeździ co chwile i tu na tym przystanku się zatrzymuje, to nie tramwaj, a metro właśnie, które w FFM jeździ także naziemnie:D

      Delete
    3. aaaaa to dlatego talerzyk od Joli tyle lat mi się nie stłukł, bo to arcoroc! kiedyś przyniosła mi na nim ciasta, które upiekła Jej Mama i tak już ze ćwierć wieku, ten talerzyk oddaje :D

      Delete
    4. w duzym miescie na rower nie wsiade nawet pod grozba broni palnej w leb. Nie i koniec. wole zeby mnie ktos w leb palnol niz dac sie rozsmarowac jakiemus innemu uzytkownikowi bez walki (w aucie mam dodatkowe hitpoints ;) ). Na rowerze moge po wiejskiej drodze, jesli nie ma sciezki dedykowanej.
      Z tym metrem to pamietam - opowiadalas oraz doswiadczylam, ale akurat o metrze co z podziemii wyjezdza to ja wiedzialam od lat 90tych odkad w Paryzu metro przewiozlo mnie nie tylko po wierchu ale wrecz NAD ziemia bo tam tak jezdzi, ze nie zna granic ni kordonów to ichnie metro ;).

      Delete
    5. Marga - jakbys chciala zeby sie stlukl, ten talerzyk to mozesz mnie go dac do uzytku jak przyjade. szanse na pozbycie sie talerzyka wzrosna wielokrotnie... tylo pozniej trzeba odkurzaczem zbierac to co z niego zostanie na glebie... ;)

      Delete
    6. ale ja go ciągle obiecuje oddać Joli :D

      po Berlinie tez jeździ naziemne, no ale to Berlin , a nie Frankfurt, logiczne c´nie? :D

      Delete
    7. No jasne, DA SIE stluc, jak pierdzielniesz o kafelki na przyklad, to nie ma bata, musi peknac ;)) Tylko ze to tak gópio jakos jednak. A niechcaco, czy prawie-niechcaco, to sie nie stlucze przez stulecia chyba.
      Raz w domu rodzinnym pamietam stlukl sie talerzyk arcoroc, rozprysnal sie na podlodze w zyliard miliardów malych, zlosliwych kawaleczków.


      A na rowerze po miescie duzym tez sie bojam, zawsze puszczam Borsuka przodem. To znaczy te fragmenty, gdzie sa sciezki rowerowe to spoko, ale tam gdzie trzeba po ulicy razem ze sznurami aut - panikaaa!!!! ;)

      Delete
    8. Marga, a wiesz ile kosztuje roczny bilet w Wiedniu na zbiorkom? 365 Euro - czyli po 1 € dziennie. Niezle nie?
      We FFM takie same ceny jak w HH - zdzierstwo panie, zdzierstwo...

      Delete
    9. Bez kafelków stluklam... na linoleum z izolacja poszlo. Ale z talentem i wcale nie z premedytacja - to byla tala salaterkai nawet bardzo udatna wilekoscia, a artystycznie powiedzmy ze nie powodowala szczekoscisku ;) wiec bylo mi jej szkoda chociaz przyznaje, ze w zestawie - 2 sztuki w sklepie "wszystk oza funta" kupila. W 1997 roku wiec powiedzmy, ze blizej 6zeta wyszlo za 2 ;).

      Delete
    10. Diabeł - we Wiedniu nawet czynsze są jak z Bad Ems, rozważaliśmy i Wiedeń z Miśkiem, no ale tam nie ma w styczniu 20^C in plus :D

      Delete
    11. a wiecie coście mi przypomniały? ano zarówno w Bad Ems, jak i w polskim mieszkaniu, miałam szafkę w kuchni, w której części gromadziłam ubite kubki, talerze, salaterki celem ... rzucania nimi w OMS, jak mię wkurwił! :D serio, serio! :D

      Delete
    12. Haha, czysta Chmielewska tyle, ze ona lapala co bylo pod reka, nie planowala orezy :D.
      Moi wyjatkowo slaba celuje tzn celuje dobrze tylko reke mam nieskalibrowana przy rzucie.

      Delete
    13. hy hy hy :)))) nie wiem kto to OMS (jakis byly facet?) ale mu nie zazdroszcze.
      A pomysl iscie piekielny :>

      Delete
    14. Dzień dobry, tłukacz arkorokowy się kłania.
      Zawodowo, każda ilość.
      Matka ręce załamywała. W najlepszym razie było tak, że szklanka odbijała się od kafelkoudającejgo linoleum niczym piłka i dawało się ją złapać. Po czym udawała niestłuczoną tak pewnie z dzień-dwa i sama się rozpadała.
      Można? Można. Nie ma za co. ;)))

      Delete
    15. no totez wlasnie tez mam takie talenta i oferowalam uslig w sprawie talerzyka, ale MArga nie reflektuje wiec lepiej niech ani Tobie anie mnie tego talerzyka nie pokazuje nawet prawda? ;)

      Delete
    16. O nie nie, lepiej Bożenie to w ogóle dać w miednicy, a Agatce w kamiennej wydłubce.

      Delete
    17. znaczy z nadmeirnej ostroznosci (naszej) bedziemy jesc palcami i z podlogi, bo u Margi nawet stol szklany ;)

      Delete
    18. O na bogów, ktoś ją uprzedza, co sobie na głowę sprowadziła, czy idziemy z zaskoczenia?

      Delete
    19. na zywiol. Dorosla jest od paru lat, da se rade :D sama chciala nierpawdaz ;)

      Delete
    20. Diable OMS = ojciec mojego syna ;) tez stwierdziłam, ze mi go zal i wystawiłam za drzwi, żeby się dalej nie znęcać ;)))

      przypomniało mnie się, jak to jeszcze w Polsce same z siebie szklanki pękały, stały puste, na stole i nagle sru ... duchi jak nic ;)

      Delete
    21. o mich poltergeistach meldowalam na kuluarach w ubieglym roku. Po wybicie nam szyby w Kolchozie w koncu sie uspokoil, przynajmniej na razie. :)

      Delete
  4. trudno powiedzieć ;) ... z całą pewnością mogła to stwierdzić zapewne tylko Twoja Rodzicielka ;) ... ewentualnie Sekretarka Bożeny może szepnąć tu słowo, jako najbardziej obeznana w temacie w praktyczny sposób nie tylko literalny :) :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. o, nastepna wizualnie uwarunkowana w temacie dziedzicznosci i pokrewienstwa... wcale nie trzeba pokrewienstwa krwi, zeby byly podobienstwa rozmaite.
      Acz akurat posiadam takie foto z mniej wiecej 4 klasy szkoly podstawowej, ze "cysty tatus" jak mawia zartobliwie M.

      Delete
    2. To chyba tylko wtedy miałaś te cysty po tatusiu, w tej czwartej klasie. Bo teraz to charakterologicznie jest zbieżnie, ale wizualnie to takieście podobni jak Napoleon z Juliuszem Cezarem.
      (oni do siebie, nie wy do nich :P)

      Delete
    3. no totez wlasnie dlatego obsmiewam te dziewczyny naszem co to sie upieraja zobaczy Fadera ewentualnie mnie i Fadera celem ustalenia ojcostwa lol bo wizualnie to sie mozna obecnie ugryzc w tylek z przytupem. jako mloda dzieweczka wykazywalam podobienstwo, owszem, pozniej w druga strone - czysta mamunia podobno byla, ale to rzecz wzgledna.
      Charakterologicznie owszem, ale Bozenka mojej RO nie znala bo jakby poznala to by nie byla taka pewna tej zbieznosci - w Fadera mam glównie cholerycznosc i krótki lont w sytuacjach zapalnych lol. W sobie zas odczuwam coraz wieksze podobienstwa do mojej RO jednak im bardziej zab czasu mnie nadgryza.
      Chwalic sily wizsze cyst póki co brak.

      A ten Napoleon z Cezarem to mam wrazenie oba byly kurduple, to co? ;)
      ORaz spokojnie tak se tylko heheszki robie bo wiem, ze jestem grawitacyjnie uprzywilejowana, dzieki czem uw pewnym niemiecki katalogu musialam szukac odziezy z oznaczeniem "K" dla osób malo wyorsnietych - czytak "kurdupli" ;)

      jak to glosi jeden z moich magnesów lodówkowych - I am not overweight - I am undertall" :D

      Delete
    4. Dawniej - nie tylko za Cezara ale i za Napoleona - to wszyscy byli kurduple w porównaniu z teraz. Jeszcze w ksiazkach z poczatku XX wieku faceci o wzroscie 180 cm opisywani sa jako olbrzymi.
      Jak przecietny facet mial 160-165 cm wzrostu, to kobiety pewnie jeszcze z 10 mniej. Rany, to nawet ja bym uchodzila za wysoka :D z moimi 163.
      W sumie smiesznie to musialo wygladac, taki swiat kurdupli.

      Delete
    5. Bożenka się nie za bardzo śmieje stojąc po drugiej strony barykady, bo sasiedzi, co to mieli 60 cm wzrostu jak się wprowadzała teraz mają 190. Nie mówiąc o kolegach Karolka, w większości wyższych od Bożeny o głowę w wieku lat ledwie nastu.
      Tak że no. Bożena to Ci w ogóle na głowę i tak może dmuchnąć, bo ma 164. Ha.

      Delete
    6. Ha. Jak sie dobrze wyprostuje to mam 161. I wtedy z dmuchaniem ostroznie bo moge jeszcze z dyni przylozyc miedzy oczy, ale jak sie w obcasy Bozenka ubierze to conajwyzje w szcheke od spodu lol.

      Delete
    7. Oraz - dokladnie - busmy byly wysokie kobity. Pamietam jak ogladalam poslania osadników w prawie srodkowej Kanadzie i patrzylam na nie baranim wzrokiem bo one byly dlugie jak ja wysoka i myslalam ze to prycze dla dzieci, a to byly poslania tych osadników z Europy szerokopojetej.

      Delete
    8. No to komplementów, a komplementów :))) Se pogadały, każda ze swojej dzielni ;)))

      Delete
    9. no ba, bo na odleglosc najbezpieczniej co nie? ;)
      To co, zaczynamy?
      https://wiki.lspace.org/mediawiki/Campaign_for_Equal_Heights
      CMOK! bo mogie ;)

      Delete