Otóz, jak dopadnie mnie faza Niszczyciela to lubi mnie
trzymac tygodniami. Wlasciwie to czasem sie zastanawiam czy nie jest to stan
permanentny, okazjonalnie przerywany okresami nieaktywnosci.
I tak od kilku tygodniu czekam na te nieaktywnosc z
wytesknieniem.
’Alas, to no avail’, ze tak z obca westchne.
Otoz zaczelo sie od tego, ze moja wyspowa przyjaciólka od
krysztalów – Judi wraz ze swoim partnerem/narzeczonym postanowili zalegalizowac
swoj status spoleczny i zamieszkac w “instytucji” (parafraza od “Marriage is a
great institution, but who wants to live in an institution, right?”).
Wybrali termin, lokal, zakupili kreacje, a nastepnie wpadli na
genialny pomysl zaproszenia mRufy. Oczywiscie zaprosili tez kilka innych osób. Tak kolo 20stu w sumie.
Ceremonia zatem miala byc niskoprofilowa, bo oboje byli niejako z
odzysku, czyli recydywa w instytucji.
Prikaz byl ,ze stroic sie nie trzeba, chyba ze sie bardzo chce.
Prikaz byl ,ze stroic sie nie trzeba, chyba ze sie bardzo chce.
Oczywiscie ja sie postanowilam wyelegantowac coniebadz,
mianowicie najpierw wpadl mi do glowy glupi pomysl, ze sie zestroje w sukienke.
No wiem, idiotka.
Ale szybko mi przeszlo.
To znaczy szybko jak szybko – najpierw uzanalam, ze ta ze slubu Jase’a na pewno sie nie nada bo bedzie mi za goraco (i slusznie bo byloby), a nastepnie jak sie okazalo, ze odkladanie rozpoczecia diety do ostatniego miesiaca przed impreza to byl slaby pomysl i odkrylam, ze o ile miescic sie w kiecce mieszcze, to wcale nie znaczy ze chce w niej paradowac na baletach, jakie by skromne nie byly. Usilowalam zatem kupic sobie jakas nowa kiecke.
No wiem brzmi to jak burzujskie rozpasanie, ale wyjasnie, ze
gdybym kupila te nowa kiecke, a nie kupilam, to mialabym na stanie kiecki 2 –
slownie DWIE.
Tak, ze prosze tu z potepieniem glowa nie kiwac, bo 2 kiecki
w szafie kobiety to jednak nie jest jakas wielka dekadencja.
A poza tym jak juz rzeklam – nie kupilam.
Ale zanim podjelam te decyzje, podczas ogladanie kolejnych
kilku potencjalnych kreacji na www odbyl
sie nastepujacy dialog miedzy mna, a dzielnie mi kibicujaca M:
M – no i po co Ci taka kiecka?
- Bo mi sie podoba!
(buntowniczo odpowiadam)
M – Ale przeciez jej do niczego wiecej nie zalozysz.
- No wiem. (z
niechecia przyznaje ja)
M – Przeciez mozesz zalozyc te co kupilas do Jasona...
- No moglabym... (i ze stracencza brawura, a moze desperacja
dodaje), ale dlaczego ja musze isc dwa razy z rzedu w tej samej sukience, skoro
to moj drugi slub od 11 lat??
M – (z namyslem, i blyskiem zrozumienia w oku) No masz
racje. Kup se te kiecke.
- No. (po chwili z rozgoryczeniem) Och qrwasz, nie ma mojego rozmiaru.
I tak bylo jeszcze pare razy, bo a to kolory nu bylo w rozmiarze, a to rozmiaru w kolorze, a to cena przerastala nawet moja brawure i determinacje.
I tak bylo jeszcze pare razy, bo a to kolory nu bylo w rozmiarze, a to rozmiaru w kolorze, a to cena przerastala nawet moja brawure i determinacje.
Namyslilam sie w koncu, ze w dupie z kiecka, nie bede sie
wyglupiac i wykombinuje inna kreacje. Szczególnie, ze mialam takie fajne
spodnie na stanie, kupione z pol roku wczesniej, ewidentnie wieczorowe, z
rozporkami na zakladke na nogawkach, az do bioder (rozporki nie spodnie - spodnie byly do pasa. Od ziemii).
O 15 cm za dlugie przy tej ziemii.
To troche byl problem, bo ciagnely sie za mna te nogawki jak 2 powlóczyste treny, ale prosta konstrukcji nogawek i M z maszyna i stosownymi umiejetnosciami daly mi nadzieje, na szybki fix.
Bazujac na tych powloczystych nogawkach w kolorze granatowym
rzucilam sie poszukac jakiejs stosownie eleganckiej gory, bo tego akurat nie
mialam.
Tu na ratunek przyszedl pewien nemiecki sklep (co to Marge
zmusilam w zeszlym roku, zeby mnie do takiego zabrala) i zaprezentowal
wyprzedaz, a na tej wyprzedazy bardzo sympatyczny azurowy zakiet w koloze
niebieskim.
Do tego dobralam w jasnym odcieniu koszulke bez rekawa celem
rozjasnienia calej gory wzgledem dolu i czekajac na dostawe pomyslalam, ze buty by mi
sie tez przydaly.
Owszem, butów mam tyle, ze moglabym obdzielic nimi niewielka wioske Amazonek, pod warunkiem ze
rzeczone Amazonki nosilyby rozmiar pomiedzy 39, a 40.
Ale jak niektóre kobiety lubia torebki, tak ja lubie buty i
tyle.
Nie, ze bylam uparta, ze musze cos kupic, no nie, ale zerknac nie
zaszkodzi, se pomyslalam. Zerknelam sobie zatem, z mysla przewodnia, ze w zasadzie to
letnie obuwie by mi sie przydalo, a jakby bylo granatowe albo niebieskie to bym
mialam jak znalazl do uzupelnienia kreacji.
Traf chcial, ze wpadly mi w oko balerinki na lekkim koturnie
(3cm) z fantazyjnym paseczkiem (na skos). Cena troche rzucala na kolana, ale
pomyslalam sobie, ze ostatnio letnie obuwie kupowalam w 2014 i nosze je do dzis
(slynne emeryckie snadaly), wiec o ile kolejnych botków uzasadnic nie mam
szansy to letni obuw spokojnie, przepchne przez dowolny audyt.
Doczekalam do wyplaty i zamówilam.
I tak czekajac na dwie rózne dostawy w weekend popedzilam z
portkami w garsci i prosba w oczach do M.
Portki zostaly skrocone, jak trzeba, a ja czekalam dalej.
Najpierw przyszedl mail ze sklepu z butami, ze wysylka jest
opozniona co mnie troche dobilo, bo oznaczalo, ze jesli dotra na czas to bedzie
na styk czyli zero pola do manewru w razie wtopy. Nastepnie doszla kreacja,
czyli zakiet i koszulka.
Zakiet okazala sie petarda, a koszulka okazala sie
granatowa...
Tu mi szczeka opadla bo jak slowo daje zamawialam przykurzony blekit, zeby rozjasnic gore.
‘No cóz’, pomyslalam z rezygnacja, ‘tak to bywa z
wyprzedazami’.
Swego czasu zamawialam
dla dElvix turkusowe watowane okulary na biust, a przyszlo cos malutkie i
plaskate i okazalo sie majtkami w kwiatki ,w rozmiarze ani na nia, ani na mnie.
Poza tym co by nie powiedziec koszulka z zakietem prezentowaly sie super.
Zachecona zalozylam do kompletu portki i zrobilam sobie
sesje zdjeciowa (bo nie mam lustra).
Obejrzalam zdjecia, skasowalam je i powtórzylam sesje z
nadzieja, ze aparat sie pomylil.
Nie.
Nie pomylil sie.
Skrócone spodnie stracily calkiem swoja powlóczystosc i
zrobily sie po prostu szerokie – mówie o nogawkach – tylek byl jaki byl i tu
zludzen nie mialam, ale nóg slonia, mimo caloksztaltu to ja jednak nie mam,
wiec totalnie nie widze powodu maskowania ich szerokimi nogawicami do ziemii.
Granatowa koszulka mimo, ze pod niebieskim zakiecikiem
prezentowala sie ladnie, to w zestawieniu z tym szerokiem dolem w tym samym
odcieniu zlewala sie tworza jedna bryle, rozczulajaco spetana od góry siatka w kolorze
niebieskim...
Nosz kur zapial, pies zaszczekal, ale w takim stroju to ja
moge ewentualnie na zniwa sie wybrac, a nie na slub.
Troche sie przylamalam.
No dobra wpadlam w rzetelna rozpacz, bo do imprezy sa 3 dni,
a ja z golym tylkiem...
Uzalilam sie nawet Faderowi,
a ten z wyjatkowa znajomoscia tematu wytknal mi, ze przeciez mam tyle ladnych
spodni, troche krótszych moze, ale nadal wyjsciowych i po co ja sie wyglupiam.
Po pierwsze mial racje, bo o ile kiecke mam jedna to spodni
mam tyle, ze oprócz butów moglabym te Amazonki odziac, pod warunkiem, ze
wszystkie nosily by rozmiary z sekcji “plus” ;).
Po drugie zastanowilam sie i wyszlo mi, ze mam stosowne prawie nowe portki i nic nie musze.
Na dodatek upralam je po ostatnim noszeniu i sa po prostu gotowe to zalozenia.
Pozostalo mi tylko poczekac na obuwie, ktore zrobilo mi te
uprzejmosci dotarlo we czwartek wieczorem i korzystajac z okazji klaniam sie
uprzejmie kurieriowi Hermesa, który mimo, ze wlasnie konczyl zmiane, wrocil do
mnie i dostarczyl mi przesylke (I byl
shapeshifterem, bo nazywal sie Paul (na kartce tak napisal) i mowil przez telefon przyjemnym
barytonem, a w drzwiach stanal w formie drobnej blondynki, w powiewnej sukience
i mówiacej damskim altem).
Obuwie zostalo przetestowane w piatek.
W sobote po poludniu, wyliczywszy sobie czas (godzina pietnascie
na dojazd plus pol godziny czasu na potencjalne pobladzenie) postanowilam, ze
wyjade o 15tej (ceremonia od 17tej).
Zaczelam sie ubierac z lekkim opoznieniem, co mnie lekko zaniepokoilo, ale bez jakichs glebszych przemyslen.
W ostatniej chwili zmienilam zdanie co do obuwia i
wskoczylam w moje dizajnerskie obcasy (jedyne
dizajnerskie obuwie jakie posiadam), barwy jasny braz (pierwszy raz od
prawie 3 lat), stwierdzilam ze dam rade wytrzymac w nich przynajmniej do zdjec, ale wezme
pantofle bez obcasa na zmiane, zeby po zdjeciach zalozyc.
Ubrana juz i wytapetowana, wpadlam na pomysl zabrania jakiejs
zapasowej bluzki, na wypadek jakbym sie czyms upaprala.
Wzielam zatem bluzke, te pantofle i dodalam do tego te nowe
buty, flaszke z trucizna na droge, “kwiaty” itp i zaczelam pakowac to torby
tekstylnej zeby przeniesc do samochodu.
Pakowanie wymagalo schodzenia do poziomu gleby wiec zeby nie
pogniesc spodni wykonylam sklony.
Pierwszy, drugi,
trzeci... hm, co mnie tak zalaskotalo z boku?
Czwarty... HEJ!! Znowu??
Tu zaleglo sie we mnie zle przeczucie.
Wyprostowalam sie, pomacalam po tym laskotanym boku, ale nic
konkretnego nie poczulam. Nie wierzac jednak, ze to bylo zludzenie, pomacalam
sie nieco wyzej po boku i poczulam, ze spodnie stracily integralnosc...
“QRWA!” wyrwalo mi sie z glebi trzewi.
Zdjelam pospiesznie portki i przystapilam do inspekcji.
Puscil szew.
Nie na calej dlugosci tyko na kawalku miedzy paskiem a
kieszenia.
Dodam tu, ze spodnie nie byly za male. Normalnie dejavu all over again jak powiedzialby Yogi Berra.
“Nosz cholera jasna” jeknalam z desperacja, siadajac bezradnie
w samych niewymownych na kanapie, “I co ja teraz mam zrobic?”
Nawet poplakac sie nie moge bo mam juz otynkowana gebe i o ile
tusz MAC moze i z potem sobie poradzi ale jak mi przeciekna oczy to cholera
wie, a na zmywanie pandy to ja juz na pewno czasu nie mam.
Naprawic portek nie zdarze chocbym pekla, bo chociaz w temacie latania mam
wprawe, to czasu brak na szukanie latki i cyzelowanie reczne.
Z calej sily usilowalam zapobiec skamienieniu, które probowalo
mnie ogarnac i zaczelam bardzo ale to bardzo szybko przeczesywac pamiec pod
katem posiadanych spodni, które moglabym zalozyc.
Wspomnialam pewne portki kupione przed laty w Oz, w
stosownym kolorze, ale dawno nie widziane wiec rzucilam sie szukac na
wieszakach, ale niestety nie bylo ich tam. Na kopanie w walizkach nie bylo
czasu, bo mialam wyjechac 10 minut temu, wiec z desperacji zerknelam na pólke
ze spodniami, wiedzac doskonale ze granatowych tam nie znajde.
Oczywiscie, ze nie znalazlam, ale znalazlam inne. Tez z Oz nomen omen. Z
daleka bardzo ciemno szare, z bliska czarne w bardzo geste cieniutkie srebrzyste
paseczki. Podobnej dlugosci i formatu jak te granatowe tyle ze bez kieszeni i bez otworu wentylacyjnego u boku.
Zalozylam, uznalam ze sie nie gryzie z góra, a nawet jakby sie gryzlo to mam to w dupie, wymienilam
zapasowa bluzke z granatowej na czarna i pojechalam.
Zdazylam 10 minut przed rozpoczeciem uroczystosci, z roztargnienie pewnie nie zabladzilam,
zaparkowalam calkiem blisko, wiec obcasy nie daly mi w kosc, przywitalam sie ze
znajomymi osobami na zewnatrz, nastepnie w srodku natrafilam na dawnego
znajomego, który uwaza sie za Casanove swojego pokolenia, który na mój widok
najpierw sprawdzil co mam na nogach (a ja pogratulowalam sobie w duchu tej
decyzji obuwniczej bo dizajnerski obcasy to jednak nie letnie balerinki w
granacie z paseczkiem), a nastepnie przlepil sie na mur beton i butapren.
Znajomy jest kolega pana mlodego, ale pracowal ze mna przez
rok albo i lepiej wiec nie zdziwilo mnie, ze odczepil sie od starszego pokolenia
i przyczepil do mnie. Troche tylko zasoczylo mnie, ze przylepil sie do mnie do
tego stopnia, ze w pustym rzedzie krzesel przytulil sie do mnie na calej
dlugosci.
Jako rasowy jez przytulanek nie lubie, ale ze chlopak jak
stoi nieruchomo i milczy prezentuje sie zupelnie pozytywnie to nie porachowalam
mu zeber lokciem od razu, tylo troche pózniej i nie lokciem.
Odczepilam sie dopiero na czas przejazdu miedzy lokalem slubnym i przyjeciowy i nadrabiajac wczesniejsze niedopatrzenie czym predzej sie pogubilam bo mimo ze moja nawidakcja jest calkiem na czasie (w marcu aktualizowana) to jednak okolice imprezy rozbudowuja sie tak dynamicznie, ze po roku to cala wiecznosc.
Odczepilam sie dopiero na czas przejazdu miedzy lokalem slubnym i przyjeciowy i nadrabiajac wczesniejsze niedopatrzenie czym predzej sie pogubilam bo mimo ze moja nawidakcja jest calkiem na czasie (w marcu aktualizowana) to jednak okolice imprezy rozbudowuja sie tak dynamicznie, ze po roku to cala wiecznosc.
Na przyjeciu okazalo sie, ze zostalismy obok siebie usadzeni
z kolega, co mnie troche zirytowalo, a troche rozbawilo, bo myslalam, ze to przypadek,
ale okazalo sie ze zarzadzila tak Panna Mloda, co z kolei mnie poteznie
zaskoczylo, bo zna tak jego jak i mnie.
Z czasem nauczyl sie okazywac zainteresowanie rozmówca (rok kolo mnie siedzial w Lochach, no nie? Musial sie nauczyc, zeby
przezyc). Ale jesli w rewanzu rozmówca nie zadawal mu otwartego pytania,
zeby chlopiec mógl zablysnac, to siedzial z mina zbitego rotwailera... zbitego
przez mala, ale zadziorna chiwawe. Widok skad inna histeryczny, ale nie mam w sobie az takiego sadysty na drugiego czlowieka.
Tak zakonczyl sie epizod "wscieklych gaci", ale nie weekend, oj nie.
Z tymi slubami to w ogóle dopust jakis bo w swoim doroslym zyciu nie pamietam jednego, który obyl by sie bez jakichs efektów specjalnych przed lub w trakcie, ale to osobny temat jednak ;)
Tak zakonczyl sie epizod "wscieklych gaci", ale nie weekend, oj nie.
Z tymi slubami to w ogóle dopust jakis bo w swoim doroslym zyciu nie pamietam jednego, który obyl by sie bez jakichs efektów specjalnych przed lub w trakcie, ale to osobny temat jednak ;)
No dobra juz sie streszczam, wiem ze wszyscy ciekawi sa tej
mRufy w majonezie.
Otoz w niedziele po imprezie, czyli niedospana poteznie,
postanowilam zrobic salatke ziemniaczana a'la Smoczynska.
Przygotowalam skladniki- gotowane ziemniaki, por posiekany,
ogórek kiszony i pozostalo tylko wykonac sos do tego – za Smoczynska robie miks
– srednio pol na pol majonez i jogurt grecki.
Majonezu mialam koncówke w platykowej butelce, ale uznalam
ze na taka ilosc salatki wystarczy, a jogurt w kubeczku, wiec strzachnelam
butelka, zeby majonez splynal do szyjki butelkowej i otworzylam pokrywke,
trzymajac butelka na miseczka, pod lekkim skosem.
Czy za dobrze strzachnelam, czy moze trzymalam jakos za
konkretnie za sprezysta butelke, w kazdym razie dobra lyzka majonezu wyprysnela z
butelki, prosto na mój front, kompletnie mijajac sie z miseczka.
“Cholera jasna, no. Malo go mam to jeszcze mi sie chce
zmarnowac” obwiescilam z gorycza pustej kuchni.
Szczescie w nieszczesciu, ze dzialalam z racji goraca w tzw
halter-topie, wiec strat w odziezy nie bylo, a majonez bez wachania zebralam z siebie
lyzka i przenioslam do miski.
Dodam, ze do mixu dodaje nieco pieperzu cayenne (nie lubie
czarnego) i zaleznie od nasolenia ziemniaków nieco soli.
Smoczynska dodaje róznych rzeczy – curry, albo musztardy,
albo chilli, albo co jej tam w reke wpadnie.
Dodam tylko jeszcze jako grand finale, ze gotujac wode do wystudzenia (bo ja w pitnosc kranówy na Wyspie jednak nie dowierzam i gotuje, a nastepnie chlodze) pomyslalam sobie, ze czajnik ktorego uzywma ma przeszlo 10 lat i chociaz mial pare lat przerwy w intensywnosci uzytkowania - bo jak dzielilismy chate z M&Msami to oni miali swój i woleli go uzywac - moj byl za malo wygledny (no sorry ale za 5tke w supermarkecie na T to sie dziel sztuki nie nabywa, tak?) wiec poszedl do lamusa (pudelka). Przydal sie jak diabli wzieli boiler pewnej zimy bo do mycia dla 3 doroslych osób przez pare dni kazde grzejne naczynie sie przydawalo, a takze jak mieszkalam w W bo woda do wanny lala sie 3 lata, wiec dogrzewalam ja do kapieli.
Taki sznur wspomnien mi przelecial przez glowe jak kontemplowalam ten czajnik z rozczuleniem.
I w tym momencie swiatelko zgaslo, narastajacy szum ucichl, a czajnik jak sie okazalo wyzional ducha i przeszedl na wyzszy poziom egzystencji.
Taki to byl weekend.
PS. A miejsce gdzie plecy traca swa szlachetna nazwe pobolewa mnie do dzis po tych ekwilibrytykach na obcasach ;)
znaczy się tańce, hulanki, swawole się udały :) pomimo portek odmawiających współpracy :) :) :) i dobrze, tak ma być. :)
ReplyDeleteco do sałatki ziemniaczanej, to jest jeszcze podobna choć nieco inna wersja: ziemniaki ugotowane pokrajane w grubą kostkę lub plasterki, ogórek małosolny pokrajany w półplasterki, cebula czerwona pokrajana w jak najcieńsze piórka, koperek zielony posiekany, sól, pieprz, oliwa z oliwek (zamiast majonezu) lub inna oleistość byleby gorzka nie była. Jak ktoś lubi to musztarda lub inne przyprawy.
Znam te salatke bez majonezu i nawet bardzo lubie, ale nie mam odwagi sama jej popelnic, bo z tluszczami plynnymi mi jakos slabo idzie... nie doceniam ich mazistosci i pozniej mnie potrafi zemdlic.
DeleteMarzy mi sie taka wlasnie salatka ze sznyclem - ze 12 lat juz jak taka jadlam ostatnio ;)
Szczesliwie tanców nie bylo, bo to bylo typowe niskoprofilowe tzw reception czyli wylacznie stol i przestrzen wokolo plus z racji pogody to co pub mial na zewnatrz, bo jakby byly te tance to bym chyba nie tylko odczuwala pobolewanie ale wrecz ciezki ból d...erm... przystawki podplecowej :D
ja się naumiałam dodawać oliwy na zasadzie, takiej, że po 1 niepełnej łyżce od zupy dodawałam i mieszałam dokładnie :) i się okazywało że czasem 2 łyżki to aż nadto i spokojnie starcza, bo trzy byłoby grubą przesadą :)
DeleteTo umawiamy sie, ze jak mnie odwiedzisz albo wice wersa to zaserwujesz nam taka salatke, co? a ja skoluje dodatki :D
Deleteok - może być :) :) :) - będę stać nad tobą i dyrygować dodawaniem oleistych substancji :) :)... tak, żeby coś ci jednak zostało ze spotkania :)
DeleteSpoko ja sie ucze obserwujac, no chyba ze moge uzyc sprawdzonego przepisu. Albo w ogóle przepisu. Na bledach niby mozna ale akurat w kuchni to slabo mi idzie nauka na wlasnych ;)
DeletePociesze Cie mRufo ze KAZDY czajnik sie kiedys w koncu musi zepsuc. Taki juz ten swiat. (bezlitosny dla czajników)...
ReplyDeleteSkonfrontowalabym torta wyspowego z germanskim. Ciekawe, który okazalby sie lezec ciezsza kula w zoladku. Jak to dobrze, ze nie robimy juz w pracy wspólnych urodzin - wtedy ONI zawsze przynosili tort i wypadalo zjesc kawalek. Porze zloty, to bylo straszne O_o
Wyspowe torty to dusiciele, na zoladku specjalnie jakos chyab nie zalegaja, no chyba ze ta kupa lukru, ganache i sympolicznym maznieciem pomiedzy warstwami duszacego suchego ciasta pt sponge.
DeleteTort Judi i meza byl bezglutenowy wiec oprocz tego straszliwie sie kruszyl i byl cytrynowe oraz czekoladowy - poziomami rozne smaki byly. zaden z tych smaków nie jest w moim spektrum, ale szczesliwie nie bylo wymogu degustacji na miejscu, bo dostalismy go w porcjach na wynos.
Owszem, o czajnikach wiem i moja refleksja byla raczej na tle podziwu ze tyle lat i za taki ieniadz i jeszcze dzia... o wlasnie przestal dzialac... ;)
A, no to chyba wyspowe sa lepsze w takim razie. Germanskie sa robione w 90% z masla i ciezkiej smietany. A zwyczajowo obok kazdego kawalka na talerzyk psikaja ci pól litra bitej smietany w sprayu - zeby latwiej to maslo przelknac, czy co? nie wiem. I zawsze sie strasznie dziwuja, ze ja nie chce smietany.
DeleteA najgorsze w tym najgorszym, takie juz CALKIEM NAJGORSZEJSZE jest to, ze prawie zawsze ten tort jest smietankowy. Ewentualnie smietankowo-rumowy. A mnie mdli na sam widok smietankowego czegokolwiek - ciasta, lody, torty, wsio rawno, jak mozna jesc smietankowe !!!!!!!
Germanskiego torta nie mialam okazji póki co zakosztowac. Fanka tortów w ogóle nie bedac (chyba ze sa suto i procentowo nasaczone i nie maja czekoladowych smaków to moge dla dobra sprawy zakosztowac. Ten slubny tez zakosztowalam symbolicznie, zeby nie bylo ze jakis zwyczaj lamie albo co, stad wiem jakie byly smaki warstw. Urosz z Polowica synowi co roku kupuja taki sam tort - mus czekoladowo-czhekoladowy, oblozony dla równowagi platkami czekoladowymi... nie wiem co gorsze w moich oczach i kubkach smakowych ;)
Deleteoooo, a to z koleji dla mnie siódme niebo :D
DeleteCzekolada w czekoladzie!!! (tyle ze ciemna musi byc) (albo z Nutella)
No wiem, ja z dwojga zlego wole smeitankowy niz waniliowy. Uwielbiam czekolade, ale nie cierpie czekoladowych rzeczy - ciast, deserów. Brownie jest wyjatkiem bo to prawie czysta czekolada lol. I zaskakujaco bardzo lubie cisatka W czekoladzie ;) (ale NIE czekoaldowe lol) taki contrarian, no co zrobic? Odstrzelic najlepiej ;)
Deletee tam, to sie nazywa, ze masz wyrafinowane i dokladnie zdefiniowane gusta! no.
Deletewyrafinowane, no cala ja :D
DeleteBożenka tylko dopowie cichutko popiskując, że ten fart do pęknięć i wypryśnięć przyleciał już do niej i jak przy*ebał poniedziałkiem, to warkocze drewnieją.
ReplyDeleteZ czego w ogóle te spodnie teraz robią, to poza tym Bożena nie może dojść. Bo to jakiś jest papier, cienko pociągnięty warstwą plastikowej bawełny. Tak patrząc po spodniach Bożenki na przykład. Nie mówiąc o termokurczliwości, prawdaż, bo co to może być innego, jak nagle wszystko za małe. Przecież latem się najlepiej chudnie, wiadomo? Znaczy że własciciel spodni chudnie, nie spodnie. A u Bożeny jednak odwrotnie.
Tymczasem na całe szczęście, że sto puszek cieciorki wczoraj poszło na przemiał, bo Bożena by dzisiaj z głodu padła. A tak o. W sam raz. I jeszcze ze dwa pudełka zejdą, a Bożena na te kulki blade nie spojrzy do maja.
(taaaa ... akurat :P)
Mnie sie zdaje, ze Bozenka ma wlasna odmiane (spodnica olowkowa... ;) ), wiec nie czuej sie winna :D.
DeleteBo to pewnie pralka podstepnie zmienia temperature prania z ilus tam (u mnei z 30tu) na 90... Na pewno to spisek pralki.
Druga teoria dotyczy kurczliwosci odziezy lezacej w szafie - mianowicie kalorie - kalorie to takie wredne stworzenia co mieszkaja po szafach i nocami zlosliwie zwezaja nam ciuchy.
U nas mialo byc wczoraj 22 stopnie to myslalam ze sobie tez pomiele puszki ciecierzycy, ale ktos sie pomylil i mozliwe, ze ja patrzac na prognoze pogody i zaskoczylo mnie na wyjsciu z Kolchozu +28, kompletnie odechciewujac mi wszystkiego, wiec nie mam kulek ;)
ORaz to co - na droge bedzie bób gotowany, kulki z kulek i szeroko otwarte okna? ;)
Ee, ten poniedziałek akurat wybrał sobie inne rejony, ale to Bożenka zaraz się wyzewnętrzni.
DeleteNatomiast tak, oszczędzanie na klimatyzacji będzie praktykowane ambitnie :D
A to insza sprawa,w sprawach nieodziezowych moge czuc sie nieco winna bo niszczyciel sie lubie udzielac innym.
DeleteA jazda w przeciagach robi sie powyzej pewnych predkosci niekomofortowa ucznie, wiec tego...
bedziemy kompromisowac. no chyba, ze temperatura bedzie sprzyjac kierowcom ;)
Spoko wodza! Klima oszczędna tylko w przypadku potrzeb usilnych biologicznie uwarunkowanych. Nawiew poza tym jest sprawny, nabity, tak że tego. ;)
ReplyDeleteByle goraco nie bylo, bo jazda wtedy meczaca, niezaleznie od klimy, tzn bez niej jeszcze bardziej meczaca. Mowie z wlasnych doswiadczen.
Deletenie wiem czemu byłam pewna, ze Ty na to wesele to do Polski się wybierasz i już nawet na nim byłaś :D
ReplyDeletezanim na tym tu, byłaś, zapomniałam dodać :D natymtu w ogóle ni miałaś być, stad pewnie te ataki na Ciebie :D
DeleteMyslisz ze Wszechswiat sie mnie tu niespodziewal i tak sobie pstrykal okruszkami na to miejsce? ;)
DeleteNo moze.
Wszystkie wesela na jakie bym sie wybrala na Planete Ojczysta juz byly, a te na które jestem sklonna sie wybrac jeszcze nie zostaly przedwstepnie zaplanowane ;)
Bo ja w ogóle wesel unikam jak ognia, nawet na sluby rzadko sie wybieram bo mnie tam karma nie lubi - zawsze cos odwale przed po czy tez w trakcie.
DeleteSuper artykuł. Pozdrawiam serdecznie.
ReplyDeleteStaruszek-Portier ten wpis, ale i tak z wielkim uklonem dziekuje ;)
Delete