Description

Wspomnienia mniej lub bardziej biezace, bo technologia wyparla potrzebe pisania listow i nawet maili do bliskich i blizszych i tych calkiem oddalonych

Friday, 20 November 2020

Sezon na... Kretyna

Prawie jak tytul pewnego polskiego filmy, ale chyba nie. Natomiast zdaje sie ze w tym tygodniu przypadal akurat Dzien Kretyna, 

Jeden kretyn to kolega N z Kolchozu, który cierpi na syndrom. nie wiem jaki to syndrom ale jest to syndrom. Otóz stara sie przypodobac swoim przelozonym nasladujac ich styl tekstylny, wiec jak szfowala mu C która nosi sie na kibola, kolega N tez zaczal - zlochane portki od dresu i t-shirt. Jak przez chwile pracowal dla P, którego z M okreslamy umownie jako Bonda (bo kiedys na nieoficjalna impreze swiateczna odpalil sie we frak, a zbieglo sie to jakos z wjesciem Daniela Craiga w role Jamsa Bonda, a ze typ urody ma zblizony to okreslilysmy go wlasnie ksywka "niechlujnego Bonda"), to ubieral sie w biale koszule ze spodniami od garnituru, tak jak czesto ubieral sie do pracy "Bond", a jak po mniej wiecej rokuwrócil pod wladanie C znowu byly obrzechane spodnie dresowe i obrzechane koszulki - imitowal ja nawet do poziomu "zaloby na paznokciach". Jak przeszedl do Akwarium i zaczal sie czaic na fuche u Stu ruszyl na zakupy i nagle w Akwarium pojawilo sie dwóch Stu - koszula garniturowa plus spodnie chinos. I tylko "zaloby paznokciowej" ciezko mu sie bylo pozbyc.

Oraz jak przez chwila istniala opcja, ze ja bede jego przelozona to juz wyobrazalam go sobie w dzinsach z haftem i ubolewalam, ze juz nie nosze na codzien obcasów.

To jaki to syndrom? 

To takie tlo bylo tak w ogóle. 

Otóz kolega N zachwycil sie zdaje sie sluchawkami jednego z naszych developerów i tak bardzo takie chcial, ze popsul sluchawki, które dostal ode mnie rok temu, sciemnil ze byly stare i kupil sobie sluchawki które wygladaly identycznie. Mianowicie byly swiecace. Znaczy podczas rozmowy swieci sie uszami. Zawsze to jakas odmiana od swiecenia oczami nierawdaz.

Rzecz dziala sie w miniony poniedzialek - tzn dostarzczono sluchawki. 

Sluchawki mialy kabel usb i chyba jakis jeszcze inny albo moze sinego zeba. Podlaczyl je tym kablem USB i okazalo sie ze nie dzialaja. Tzn swieca, ale nic poza tym.

Wg jego relacji wkurzylo go to tak bardzo ze przez pol godziny na nie krzyczal, anstepnie korzystajac z chwili ciszy na nabranie oddechu jego zona zasugerowala zeby przeczytal instruckje obslugi, co zatchnelo go kompletnie i z wrazenia na  te beszczelnosci (to juz zmyslam sama) wzial i przeczytal. 

Okazalo sie ze kabelek USB sluzy w owych sluchwakach wylacznie zasilaniu tych swiecacych uszu. 

A reszta wymaga innego podlaczenia. 

Dalej wyszlo, ze jego laptop tym innym polaczeniem nie dysponuje, co mnie sie wydaje watpliwe bo kolega ma nowszy model laptopa ode mnia, a mój dysponuje np sinym zebem, ale nie czulam w sobie parcia aby koledze N zaoszczedzic zawracania doopy ze zwracaniem i zakupem nastepnych sluchawek wiec przemilczalam.

Szczególnie, ze wspomniala mi sie moja przygoda ze skretynieniem wlasnym - tani odtwarzacz mp3 - o czym moze nawet opowiem jesli reszta relacji nie zajmie mi zbyt dlugo.

Jak tylko wrócilam do Kolchozu, czyli we srode dotarly do mnie raporty z dwóch zródel - od M oraz od kolegi rodaka o biblijnym imieniu (nazwijmy go KROBI), ze nasz Kolchozowy ochroniaz mimo swej oczywistej funkcji gloryfikowanego ciecia zdradza kolejne juz objawy nawet nie obledu, ale kretynizmu.

Po wysluchaniu wszystkiego (czescia sie za chwile podziele) zawyrokowalam, ze ochroniarz ów prowadzi w swej glowie bardzo bogate zycie, pelne akcji i adrenaliny, a M i KROBI wizualizuje jako zakamuflowanych szpiegów czy innych sabotazystów.

Otóz na przyklad przed paroma miesiacami wyszlo nieoficjalne pozwolenie, zeby M i KROBI jak juz zakoncza swoja prace na dany dzien i nikogo z nas - Kolchozników - nie bedzie wokolo to równiez Ochroniaz konczyli prace i opuszczali kolchoz przed uplywam klasycznej dniuffki. 

Czy bylo to nie do konca przemyslane, czy moze zbyt luzno zinterpretowane, okazalo sie, ze Gloryfikowany Cieciu jest na nie. 

Bo tak.

Im glebiej w las tym wiecej drzew i zaczal robic zlosliwosci, np znikal z widnokregu o 19tej, jak tylko ostatni Kolchoznik (Pan Zaba tak apropos) odstawial Elvisa i opuscil budynek, nie odbieral telefonu, kompltnie lamiac protokol, a budynek spory no i wejscie do budynku nie moze byc bezludne wiec którysc z reszty osób musialo tam tkwic i czekac na jego powrót wiec M i KORBI nie mogli go szukac. 

A on wracal na przyklad po 30-40 minutach twierdzac ze byl tylko na pieterku - lzac rzecz jasna, bo az taki duzy budynek nie jest. Po paru takich akcjach M i KOBI stweirdzili, ze w te gre moze grac wiecej osób wiec stawali przed wejsciem, juz na zewnatrz, ale na warcie i czekali az Agent Ciec wróci z rozpooznania terenu. Jak widzieli ze sie zbliza to oddalali sie z godnoscia.

Agentowi Cieciowi sie to nie spodobalo i zlozyl donos. Ale glupio go zlozyl bo czego nie wiedzial to zmyslil. Sytuacja ulegla eskalacji i wyszlo oficjalne upomnienie, ze panstwo pracuja do 20tej i koniec i kropka. Tzn wzgledem M i KROBI.

Pierwszego wieczoru po tym zdarzeniu okolo 20tej, konczac to co akurat robila M zapytala Agenta ciecia czy jest z siebie dumny, co uwazam, ze bylo doskonalym ruchem.

Ale to wcale nie wszystko. Otóz innego wieczoru M szla przez budynek i robila ostatnie swoje kontrole w tym zagladajac to wszystkich kabin w wychodkach, a Agent Ciec szedl za nia i zagladal do wszystkich tych kabin po niej, zeby sprawdzic czy ktos tam nie siedzi.

M, moja krew, nie wytrzymala i parsknela smiecham pytajac czy on na prawde mysli, ze ona by komus do srodka wlazla.

Nastepnie, zbierala swoje rzeczy z powiedzmy szatni, z która sasiaduja prysznice pracownicze (dla wszystkich pracowników dostepne), a które sa od konca marca zamkniete na klucz przez ta sama ekipe w której jest i M i KROBI i Agent Ciec. Bierze swoje rzeczy z szafki i syyszy jak Agent Cieci puka do tych drzwi zamknietych na klucz od przeszlo pól roku wola "Ochrona" i rusza klamka.

Ja zdechlam ze smiechu. 

A dzis jako deser uslyszalam relacjoe od KROBI - otóz Agent Ciec usilowal wejsc do nieuzywanej od przeszlo pól roku kuchni, w której KROBI wlasnie skoczyl myc podloge i bylo to widac - byla jeszcze mokra, zeby sprawdzic czy ktos tam sie nie ukrywa.

KROBI pogonil go od reki, mówiac, ze wlasnie tam byl jak zmywal i niech on sie nie wyglupia. Reakcja? Goryfikowany Agencina: "to przyjde pónjej".

A i jeszcze absolutna wisienka - Agent Ciec kontroluje wszystkie pomieszczenia z drzwiami -w tym salki spotkaniowe. W calym budynku swiatla dzialaja na czynnik ruchu wiec jak kiedys sie zasiedzialam w wychodku z domuzdzajaca gra na telefonie to odkrylam ze czujnik jest ustawiony na 10-15 minut mniej wiecej.

No i teraz mamy budynek zaciemniony bo od godziny conajmniej (czasem Pan Zaba wychodzi przed 19ta) nie ma nikogo oprócz M, KROBI i tego kretyna, kretyn wchodzi w ciemny zaulek, zapalaja sie swiatla, puka do drzwi za którymi widac w szybce ze jest ciemno, otwiera je, wlazi kawalek, rozglada sie dokola - wiekszosc tych salek nie przekraca 4m2 a siele jest mniejszych - nastepnie zaglada za drzwi, bo moze jakis podly kolaborant sie tam przed nim ukrywa, zamyka drzwi i idzie dalej. 

Acha, bo moze t owszystko nie brzmi jeszcze tak drastycznie, zeby zasluzyc na wpis - KAZDY Kolchoznik musi wpisac sie i wypisac sie na papierowej liscie i nie ma opcji zeby tego uniknac, bo ten sam kretyn pilnuje i kazdemu przypomina.

To co on jest? 

Einstein?

https://www.facebook.com/events/klub-futurysta/dzień-kretyna/599952053391694/


Friday, 13 November 2020

Czym grozi latanie prywatnym jetem dla pospólstwa, czyli podróze w cieniu (s)wirusa.

 I od razu dementuje, ze póki co nic mi nie wiadomo, zebym tego (s)wirusa koronnego spotkala bezposrednio. 

Jednego kretyna owszem, ale nie s(wirusa), ale o tym wlasnie bedzie ta notka wiec nie uprzedzajmy faktów.

Swiat troche próbowal odetchnac latem i wczesna jesienia, a linie lotnicze rzucili na pólki wyprzedazami wiec ja czym predzej zlapalam jedna parke delux, odlozylam do kacika z nadzieja, ze nie zdechna, a moze nawet sie rozmnoza.

Promocje istotnie mnozyly sie no moze nie jak króliki ale na pewno lepiej niz Pandy w niewoli (znaczy z oporami i po katach).

Zlapalam wiec przy kolejnej okazji druga parke delux i odlozylam do drugiego kacika.

Kolchoz nawet lekko uchylil podwoje, w które czym predzej wrazilam moja pletwe (czy mRufy maja pletwy pytacie? Alez oczywiscie, zwykle conajmniej jedna pare, np kupiona w latach 90tych na bazarze u Ruskich, a takze z demobilu sadzac po rozmiarze czesci pletwujacej), a jak juz wrazilam pletwe to sila i kultura osobista (podkreslaj Jasiu, wezykiem, wezykiem) wepchnelam sie cala i calkiem mi sie to spodobalo, bo po pierwsze juz wiem jak czuje sie zlota rybka - mialam CALE akwarium do osobistej dyspozycji - oraz renegat - lamalam prawie kazda zasade bezpiecznego poruszania sie po budynku, ale o tym juz byla mowa.

Wspominam, bo niewatpliwie to przyczynilo sie do zakrzywienia nie tylko mojej osobowosci - moja trudno porzadnie pokrzywic bo ciezko krzywi sie cos co w zalozeniu wzorowane  bylo na Wstege Mobiusa. 

Ukradzione z internetów

Ale nie kazdy zaczyna z osobowoscia kolczastej Wstegi Mobiusa i ostatnie 6-7 miesiecy daje efekty.

Do samego konca nie wiedzielismy czy polece - konkretnie to dopiero 2 dni przed wylotem wykupilam parking na lotnisku, bo juz od 5 pazdziernika wiedzialam, ze po powrocie bede musiala poddac sie kwarantannie, a niepewnosc wynikala z tego ze jesli Planeta Ojczysta sie Wyspie odwzajemni to ja nie lece, bo wyjazd na tydzien w swietle koniecznej 2 tygodniowej kwarantanny na miejscu wydal sie nawet dla mnie nadmierna ekstrawagancja.

No ale dzien przed wylotem udalo mi sie odprawic i to nawet z Akwarium co oznacza, ze mialam wydrukowana karte pokladowa!

Lotnisko bylo wyjatkowo puste jak na moje doswiadczenia. Mozna by rzec wyludnione. 

A rzecz dzieje sie we wtorek, w trakcie wyspowych pol-ferii szkolnych. W poprzednich latach o tej porze terminale roily sie od rodzin z dziecmi do lat 15tu pedzacymi pogonic jesiennego bluesa czy jak ktos woli "Nalapac Witaminy D" na Seszalech, Azorach czy innych Kanarach.

No ale mamy 2020. 

"W normalnych warunkach zaczelabym zadawac pytania, ale ze mamy 2020 to chyba po prostu pojade dalej" (ukradzione z internetów)
Zatem nie ma co sie dziwic, skoro ja w 2020 latam wylacznie w klasie biznes, to widac mam prawo do pelnego luksusu, poprawilam wiec przekrzywiona (podczas zdawania bagazu) korone (no pun intended) i poszlam dalej. Jako, ze moja parka biletów byla delux to widocznie w ramach mam zapewniony tekze luksus psychiczny czyli brak tlumów, pomyslalam.

Nie przewidzialam jednakze jak BARDZO luksusowy pakiet mi sie trafia.

Do samolotu wsiadalismy prawie metoda "first arse on the seat" znaczy tym razem nie bylo wywolywania rzedami, kazdy podchodzil jak mu sie chcialo. Troche mnie to zaskoczylo, bo po poprzedniej podrózy na Wystepy Goscinne bylam rozzalona, ze pasazerów z pakietem delux wpuscili ostatnich, ale nie protestowalam. 
Na wejsciu wreczano nam torebki foliowe na smieci oraz chusteczke i zel oba dezynfekujace.
Zasiadlam w alokowanym miejscu - 2F, czyli przy oknie po prawo.
Po lewo na 3A oraz na 2A zasiadlo dwóch pasazerów plci meskiej, przy czym ten z 2A wsiadal chyba jako ostatni bo strasznie drugo Bromansowal ze Stewardem mozliwe ze imieniem Stuart acz nie pamietam bo choc sympatyczny to jednak w romanse samolotowe nie wierze.

Kiedys w swej naiwnej mlodosci nawet wierzylam, ale mi przeszlo, a przypadek naszego, z delvix, prywatnego Billa Gatesa to wyjatek potwierdzajacy regule, koniec i kropka.

Oprócz nas deluksowcuff do samolotu wtarabanilo sie nie wiecej jak 20 osób - w tym jedno przerazliwie wyjace dziecko niesione za jedna reke przez nieco zniecierpliwiona matke. 

Znaczy wylo bo tak. 

Usilowalam do owego dziecka pomachac zeby troche odwrócic jego uwage od przyczyny wycia, ale niestety dziecko bylo na etapie walenia glowa w podloge wiec po kolejnym szarpnieciu, tym razem w odpowiedzi na moja próbe rozproszenia blyskawic nad jego afro-fryzurka rymsnelo tylem glowy w mijane oparcie fotela i juz mialo konkretny powód do wycia.

Znaczy pomoglam, acz troche na opak. Czyli chcialam dobrze, a wyszlo jak zawsze.

Zrezygnowalam w swietlego tego niewatpliwego "sukcesu" z sympatycznosci i zajelam sie soba - pierwsze co zrobilam to rozparcelowalam ten pakiecik czystosci i czym predzej upuscilam woreczek smieciowy pod nogi siedzenia obok.

Na szczescie nie bylam jeszcze przepasana, ale i tak ekwilibrystyka jakiej dokonalam zaskoczyla mnie sama - jak na pulchna kurduplowata kobiete po 40tce, kompletnie bez formy, moglam konkurowac moim wygibasem z tymi malymi chudzienkimi panienkami typu kobieta z gumy. 

Torebke odzyskalam. Ale niczego mnie to nie nauczylo.

Dalej to ten z 2A wlazl na poklad i zaczela sie ujawniac jego pokrzywiona, zapewne realiami ostatnich 6-7 mieisecy osobowosc. Otóz lecial gdzies na ChybaBliskiWschód i rznal szejka. Tzn próbowal rznac Szejka z Al Abu Dabi, ale wyszedl mu troche taki Waniliowy od Ronalda.

Wchodzil w jakiejstam maseczce, sluchawkach z sinym zebem, wiem bo mu ciagle migal na niebiesko, znaczy do niczego nie byl przyparowany, Bromansowal z tym stewardemMozeStuartem, ale mozeWilliamem, swoje torby wrzucil mnie nad glowa, po czym zasiadl na swoim miejscu.

Jak tylko okazalo sie, ze na prawde jest ostatni, przeskoczyl na 1A, a po ogloszeniach parafialnych, tfu komunikatach o bezpieczenstwie w tym informacji, ze osoby siedace w rzedzie 1 oraz na wysokosci wyjsc awaryjnych nie moga nic trzymac na ziemii zdjal buty i zostawil je na ziemii przed soba. 

Steward dosc grzecznie oznajmil mu, ze nie moze trzymac tu butów luzem, a w szczególosci nie w czasie startu i ladowania i uprzejmie zaoferowal, ze mu te jego czlapaki wstawi na pólke na glowa, co tez nastapilo.

Pasazer z 2A, obecnie z 1A poczul sie jak Basza któremu usluguja, moze nie dziewice w zwiewnych szarawarach, ale jednak, rozparcelowal sie na pierwszym nieswoim miejscu, zdjal namrodnik zrobil sobie selfika "w prywatnym jecie", opowiedzial stewardowy historie zycia, pokazal zdjecia zony, która odwiedza w Polsce, bo w ogóle to od 20 lat jest na Wyspie, ale teraz jedzie w swoje rodzinne strony.

Znaczy taki z niego szejk jak ja bizneswoman - szejk waniliowy.

Po namysle i ja wylupalam telefon zeby zrobic zdjecie ilustrujace pustosc samolotu, wyjelam go z pokrowca i...

No? Zgadujemy?

No brawo pani z drugiego rzedu.

Upuscilam go sobie pod nogi.

Cud, bo jakby próbowal poleciec jak ten workeczek to calowalabym go na pozegnanie w kalwiaturke - ekran by poszedl w drobiazi.

Ucieszylam sie, ze wciaz jeszcze sie nie zapasalam, bo wkurzylby mnie to epicko, tym razem zaczynajac ekwilibrystyke od rozciagania miesni okolokostkowych o ile takie istnieja i bocznych lydkowych, przeniosalm stopami w buciorach telefon pod nogi pustego siedzenie obok i powtórzylam wczesniejszego wygibasa.

Dwa takie wyczyny dosc blisko siebie troche mnie pozbawily tchu - czesciowo z napiecia czy nie upuszczego telefonu, wiec moja maseczka zaczela zachowywac sie jak zywe oddychajace stworzenie.

Ten moment wybral pan steward na okazanie mi zainteresowania.

"Wszystko w porzadku? Podoba Cie podróz prywatnym jetem?"

"Och tak jest swietnie, wlasnie upadl mi telefon."

"Ojej, ale znalazlas czy pomóc?"

"Nie, nie, juz go mam ale czuje sie jakbym wlasnie skonczyla sesyjke Pilates i Jogi"

"A to dlatego tak Ci tchu brakuje?"

Pokiwalam glowa bo jeszcze ten dech mi sie regulowal.

"Szkoda ze nic nie powiedzialas, moglem podniesc temperatury na pokladzie i mialabys nawet "Goraca Joge" (Hot Yoga)."

"Och cholera, taka okazja i przepadlo, no juz trudno"

TAKIE lusksusy. (nomen omen cos jest na rzeczy bo to juz druga podróz samolotem z pakietem fitness)

Dalej to ruszylismy i Szejk Waniliowy wlaczyl sobie muze. 

Taka Orientalna sobie wlaczyl, a wiem bo mu sie sluchawki ze Smarkfonem nie sparowaly, a on chcial i tak przez nie sluchac wiec sluchalismy go wszyscy z przedzialu delux, lacznie z obsluga.

Nawet przeszla mi mysl, ze to dosc ironiczne startowac samolotem w rytmie TEJ muzyki Orientalnej, ale tez poczulam, ze dlugo tego nie zdzierze.

Pasazer z 3A porozumial sie ze mna wzrokiem, wzruszylismy ramionami po czy zaczelam machac grabiami celem zwrócenia na siebie uwagi Szejka Waniliowego, niestety byl bardzo skupiony wsluchujac sie w te muzyka która blokowaly mu sluchawki w stylu fryzru Ksiezniczki Leii.

Owszem moglam wstac i podejsc do niego ale to oznaczaloby odpiecie pasa i koniecznosc ponownego zapinania, a ja jeszcze chwilami odczuwam nie do konca skaliborwane ramie cyborga i zapinanie pasów w samolocie jest jedna z tych chwil, wiec jak juz raz zapne to nie odpinam chocby nie wiem co.

W koncu ulitowal sie nad nami pan steward, wypial sie z pasów i zwrócil uwage Szejkowi Waniliowemu. Ten nawet niemrawo przeprosil, ale ja zaczelam miec podejrzenia, ze to nawet nie jest Szejk Waniliowy, a co najwyzej Mleko Waniliowe. Z dyskontu.

Oderwalismy sie od Ziemii, dzwieki Orientu ucichly, a w stosownej chwili dali nam mi napoje, precelki itp, nastepnie wydali posilek. 

Nie wiem jak w Polskim Orle obecnie, ale Orzel Wyspowy od Lipca mniej wiecej przeszedl na diete pudelkowa, zeby ograniczyc ryzyko infekcji, wiec do wyboru zwykle jest pudelko z kanapka Coronation Chicken (tak ,wciaz mnie intryguja czy jest to celowa ironia czy przypadek, ale na 4 loty jak dotad zawsze jest Kurczak w Koronie), a takze do wyboru jakas kanpke wege. 

Ja sie zwykle pytam o te wege, bo Kurczak w Koronie jest tez w Rodzynkach, a wszyscy juz chyba wiedza jak bardzo ja nienawidze zmumifikowanych winogron, jakby sie nie nazywaly. 

Zapytalam i tym razem i odpowiedz byla: "Prawde mówiac to sam nie wiem. Zaryzykujesz?"

Odparlam, ze w takiem razie jest to "Veggie Surprise" co bardzo sie spodobalo panu stewardowi, a ja zaryzykowalam. 

Niestety nie mialam szczescia w tej loterii bo alternatywa rodzynek byla tak cholerna roszpunka czy jak ja tam zwac - rocket salad, której nie cierpie tylko troche mniej niz kolendry wiec poddalam sie w polowie i zjadlam same dodatki - standardowo jest kokilka z jakas salatka - jak dotad BEZ kolendry i tym razem bez roszpunki oraz kokilka z musem czekoladowym, ktory jest wyjatkowo jadalny - a mówi to Grymasnica, która nie znosi czekoladowego niczego, za wyjatkiem czekolady mozliwie czystej (moze byc mleczna, w formie trufli lub pralinek, ale nie wyrób czekoladopodobny, ani o smaku czekolady), co sugeruje wysoka zawartosc czekolady w owym musie wiec jest to praktycznie humus fasolowy. 

Bo czekolada to rodzaj fasoli, nie?

W tym czasie, Szejk Waniliowy zadysponowal sobie biale wino, które choc w malych flaszkach to jednak poszlo mu do glowy.

 Podane pudelko z Kurczakiem Kornacyjnym zignorowal i upitolil sie ta pierwsza flaszeczko tak, ze zaczal rozrabiac. 

To znaczy moze gdyby nie byl Szejkiem Waniliowym i wypil tyle whisky ile tego wina to by moze zaczal, ale ze nie bylo i bylo to biale wino to tylko troche go porozlewal, zabral zabawki (druga flaszeczke, szal którym udawal ze oslania twarz zmiast maski i co tam jeszcze mial na stanie) minus dieta pudelkowa która nadal wypieral i przesiadl sie gdzie??

Na 1F.

Tak, tuz przede mna.

Nie bylam zachwycona, ale z drugiej sama strony siedzac w masce nie czula sie szczególnie zagrozona tym, ze siedzi on tak blisko, wiec tylko pomyslalam sobie, ze kretyn jakis nie umie sie zachowac wsród ludzi, a rznie Basze.

Ale po pewnym czasie postanowil znowu poslucha sobie muzyki.

Poinformowalam go uprzejmie, ze slysze jego muzyke lepiej niz on, wiec znowu niemrawo przeprosil i ogarnal zebata technologie.

Po pewnym czasie zapragnal sie widac zdrzemnac bo zapytal mnie - co nieco go ratuje w moich oczach - czy bedzie mi przeszkadzalo jak odchyli siedzenie.

Normalnie, gdyby oryginalnie siedzial przede mna, nawet w warunkach "prywatnego jeta" nie oponowalabym, tylko odchylilabym swoje, zeby nie wachac jego czupryny, ale biorac pod uwage, ze to jego trzecia miejscówka, a wokolo kilkanascie wolnych nawet nie siedzen ale rzedów to we mnie sie zagotowalo.

Nie, nie walnelam go w leb resztkami mojej "Veggie Surprise" (a moglam, kazdy sad by mnie usprawiedliwil), tylko odparlam, bardzo spokojnie, wrecz ze spokojem grabarza, ze biorac pod uwage pusty samolot to wolalabym zeby jednak tego nie robil, bo to troche ironiczne, ze musi to robic akurat przed nosem jedynego pasazera na przestreni 10 metrów.

Nie upieral sie, ale ja dlugo nie moglam powrócic do lektury, bo jednak takie zagotowanie wymaga grzmiacej awantury, a przynajmniej paru fraz "lacinskich", a nie oddechowych technik relaksacyjnych.

Po pewnym czasie ocknal sie i wezwal obsluge. 

Otóz zapragnal spozyc posilek i zapytal smetnym glosem czy jest cos do jedzenia, na co Stewardesa odparla pytaniem, na które prawie parsknelam "A nie dostales pudelka?". Po czym zlokalizowala jego pudelko tam gdzie wczesniej siedzial i podstawila mu pod nos.

Nastepnie to przyszedl do mnie pan steward zapytac czy wiem jaka jest roznica czasu miedzy Wyspa, a Planeta Ojczysta, bo w zasadzie mógl wyguglowac, ale pomyslal, ze ja bede wiedziala. 

Dobrze ze wiedzialam, to milo byl móc sluzyc pomoca lol.

A pózniej to juz tylko odbylo sie ladowanie, a Szejk Waniliowy w czasie jazdy po pasie wstal zeby sobie trepaki wyjac ze schowka nad siedzeniem na którym juz nie siedzial, za co dostal zjevke od pana Stewarda i calkowita degradacje do Mleka Waniliowego w moich oczach, bo chwile wczesniej byl komunikat, zeby siedziec na tylkach dopóki samolot sie nie zatrzyma.

A na sam koniec Planeta Ojczysta odmówila wpuszczenia nas na terminal.

Bo nie wypelnilismy formularzy lokalizacyjnych czy jakichs tam. 

Ja to nawet wiedzialam o tym z poprzedniej podrózy i dlugo szukalam poprzedniego dnia na www wersji do sciagniecia i wydrukowania, pamietna, ze &M jak lecial na swoje wystepy goscinne to sciagnal ze strony linii lotniczych (idac za moja dotyczhczasowa nomenklatura byl to Orzelek Wegierski) i mial wypelnione przed wylotem. 

Nawet przeszlo mi przez mysl czy nie powinnam zapytac ale glupkowato uznalam ze pewnie bedziemy je wypelniac werbalnie, albo ze cos sie zmienilo i juz nie trzeba.

A nie, nic z tego - po prostu pan steward, który zdaje sie byl szefem obslugi nie latal na Planete Ojczysta od dawna i nic o tym nie wiedzial. Za to jak sie dowiedzial i zapytal kolezanki to sie okazalo, ze ona to nawet wie gdzie te formularze sa!

No co, mówilam ze wystepuja rózne stopnie zakrzywienia osobowosci u wszystkich, nawet u mnie.

Podsumowanie - jezeli nie trafisz na prawdziwego prywatnego jeta, tylko taka wersja dla ubogich aka dla pospólstwa licz sie ze wspóldzieleniem go conajmniej ze mna i moim sarkazmem, a bardzo prawdopodobnie takze z jakims kretynem.

-----------------------------------------------------

PS. Porady praktyczne:

  • Na lotnisku w Stolycy po wyjsciu z czelusci z bagazem nie wolno korzystac z zadnych schodów ani windy Wewnatrz budynku, a ja potrzebowalam znalezc sie na poziomie odlotów bo tam mialam zostac odebrana samochodem.
    Podaje informacyjnie, ze istnieje zewnetrzna winda tuz przed budynkiem, niejako pomiedzy czescia stara, a nowa terminala czy moze sa to 2 terminale A i B? 

  • Ale oczywiscie po wyjsciu na zewnatrze nie mozna juz wrócic do srodka wiec radze serdecznie skorzystac w wychodka w samolocie albo przed odebraniem bagazu. Bo w toaletach na tym lotnisku czlowiek sie wraz z bagazem NIE zmiesci.

  • Kabiny sa moze nieco wieksze niz na odjazdach na dworcu w Paryzu, ale prowadzace do nich przejscie wyklucza posiadanie konkretnych walizek.

  • I o ile obsluga lotniska cywilna jest bardzo mila i sluza informacja na ile potrafia (podziekowania dla tego pana, który mi doskonale wyjasnil jak dotrzec do tej windy, ale ja nie dowierzalam, ze to na prawde na zewnatrz i az taki kawal drogi i zapytalam jeszcze panów mundurowych którzy stali sobie pilnujac zeby nikt nie przemknal sie nielegalnie unieruchomionymi schodami ruchomymi, nawet nie byli zajeci rozmowa), tak odradzam pytanie panów mundurowych, bo podobnie jak ortopeda z dyzurnego SORu urazowego na Bielanach sa bardzo nadeci i swiecie przekonani o swej wyzszosci nad nami - pospólstwem.

Thursday, 8 October 2020

Gry i zabawy z dezynfekcja oraz znowu cos mi w zakupy nie wychodzi

Planowany opis przypadków jedynych, jak dotad Wystepów Goscinnych na Planecie Ojczystej, jakos mi utknal - niechec do pisania na laptopie sluzbowym wprawdzie minela bom juz 4ty tydzien w Akawarium Kolchozowym (tym razem jako prawdziwa zlota rybka, bo mam cale akwarium dla siebie), ale zdazylam pozapominac co smakowitszych kasków - mam za to pare nowych smaków.

Otóz (tu bedzie spoiler do tego przyszlego, a moze niedoszlego raportu z WGnaPO) udalam sie w Lipcu z Faderem (i ciezkim refluksem, po przedawkowaniu pewnej sentymentalnej potrawy) do powiedzmy, ze Marketu Budowlanego, celem zakupu baterii lazienkowej z prysznicem, bo stara sie, po kilkunastu latach, zechciala laskawie skonczyc. 

Jakims cudem udalo nam sie trafic na nowsza odslonego tego samego modelu co mnie niewymownie ucieszylo, a przed sama kasa myslalam ze zejde bo refluks przypusci taki atak, ze az mi sie w glowie zakrecilo, ale nie w tym rzecz tylko w dezynfekcji.

Otóz na Wyspie sklepy i znane mi biura zainwestowaly w dozowniki, umieszczane zwykle na scianach, albo na/w stojakach. Nawet Kolchoz. Z rzadka tylko trafia sie prowizorka. 

Na Planecie Ojczystej zas bywa róznie - czasem dozownik profeska, a czasem butelka typu mydlo w plynie z dyskontu (czesto wrecz drugie zycie tejze butelki) na rozchwierutanym stoliku przy wejsciu.

W tym przypadku, choc sklep wcale nie tak dawno otwarty bo zaledwie z poltora roku, no góra dwa i wcale nie maly bo siec, to byl to wlasnie chwiejny stolik, z butelka po mydle z dozownikiem.

Pelna dobrych checi unikania sWirusa w Regaliach i celem zachecenia Fadera do podobnego podejscia (nie zeby nie wierzyl w sWirusa, nie, nie, wierzy jak najbardziej, ale z jakiegos powodu co pewien czas zakwita w nim przekonanie ze jest kuloodporny, czegu tu negowac nie bede, bo w sumie moze i jest, ale jestem swiadoma róznicy w gabarycie miedzy kula nawet malego kalibru, a calkiem wypasionym "Zarazem") rzucilam sie ku stolikowi, prawie go przewracajac i energicznie posluzylam sie pompka dozownika.

Czy to z racji nadciagajacego refluksu czy moze upalu, wykazalam sie pewnym nieskalibrowaniem (koordynacja reki/trajektoria sikniecia/oko) i z zaskoczeniem odkrylam, ze chociaz reke spod dozownika mam calkiem sucha, to doskonale zdezynfekowalam sobie lewa stope obuta w legendarny juz sandal emerycki. 

W stopce-niewidce.

Skomentowalam to na glos wyrazajac zal, ze nie jestem hobbitem, bo przynajmniej nie mialabym mokro w bucie, co wywolalo konsternacje klienta opusczajacego przybytek i zaoszczedzilo podobnej atrakcji Faderowi, który pobral aromatyczny plyn z duzo lepszym skutkiem.

Rozpoczelam tez mój osobisty eksperyment organoleptyczny z plynami i zelami do dezynfekcji i jak dotad moje ulubione to saszetki wydaane pasazerom na pokladzie linii lotniczych Wyspowego Orla - nie zostawia lepkiego osadu, nie wali jak zajzajer ani zbuki z lonskiego roku i nie wysusza nadmiernie skóry. Dalej jest stary dobry spirytus salicylowy. a na samym koncu takie gówno z lokalnego kiosku ruchu, które Fader zakupil w chwili desperacji, które wali komórki wechowe jak cep, który to zamierzalam potajemnie wywalic, ale Fader nie dal mówiac, ze z braku laku itp.

A wczoraj udalam sie do dyskontu. Drugi raz w tym roku, wiec zaden szal, chociaz pierwszy byl zaledwie10 dni temu.

Bo jak bylam w poprzednim tygoniu to odkrylam, ze mial byc polski tydzien i zapragnelam zapolowac na golabki. 

Bo w tym dyskoncie maja wyjatkowo dobre, jak maja. Ale poniewaz mialam tam tez scysje z klientem stajacym za mna (z grzecznosci pisze, ze za mna bo tak konkretnie to mi sie przez ramie przewieszal usilujac jak sadze ukrasc mi z tasmy moje precle, zanim za nie zaplace. Poprosilam, zeby jednak mi sie nie przewieszal przez ramie to byl strasznie oburzony, a ja nawet mu nie wytknelam ze maseczke ma tak nisko po nosem ze widze gdzie mu sie wasy na warga koncza i wcale nie zrobilam tego na tyle glosno, zeby go przed kumplami zblaznic, wiec doprawdy nie uwazam, zebym byla pieniaczka) to przysieglam sobie, ze moja noga wiecej w tej siedzibie nie postanie. 

Ale chec na golabki mi nie minela.

Pojechalam zatem to W gdzie mieszkalam przed 5 laty i udalam sie do tamtejszej siedziby.
Nieco mniejsza, zawsze byla doskonale zaopatrzona i produkty regionalne zdarzalo mi sie tam kupowac nawet tydzien po zakonczeniu "regionalnego tygodnia". 

Niestety z "polskiego tygodnia" pozostaly wylacznie truskwakowe podróbki delicji, waniliowa podróbki ptasiego mleczka oraz mleczna podróbka czekolady.

Ale trafilam na kilka innych towarów, które przy okazji lubie kupic wiec w koszyku pusto przy kasie nie mialam, a na sam koniec rzutem na tasme i skleroza zaslepiona zlapalam buteleczke zelu do dezynfekcji bo przypomnialo mi sie, ze posiadana w samochodzie buteleczka jedzie na oparach.

Przy samochodzie przypomnialo mi sie z kolei, ze mam w plecaku sluzbowym butelke z zelem tez niejako sluzbowym i mialam zamiar samochodowa dopelnic sluzbowym zelem, który wiem, ze nie zabija smrodliwoscia i nie zostawia lepkich rak (plyn w oficjalnych kolchozowych dozownikach niestety nieco lepkosci pozostawia), ale juz bylo po buraczkach, a skoro kupilam, to niech chociaz sprawdze jak ima zapach.

Wyjelam buteleczke, odkorkowalam, podsunelam pod nos i najdelikatniej na swiecie....

....

....

ZDEZYNFEKOWALAM sobie bardzo dokladnie lewa dziurke w nosie, bo pod sama zakretka tkwila brylka tego zelu.

Cos mi ta lewa strona nie najlepiej na tym unikaniu sWirusa wychodzi co?

A teraz cofamy sie nieco w czasie - nie tak znowu duzo - ze dwa tygodnie - wiec gogli do podrózy czasoprzestrzennych nie trzeba odkurzac i wzuwac - kiedy to dostalam zlecenie od Smoczynskiej na flage Walii dla mojej CO. 

Tzn to bylo tak, ze ja sie zapytalam co by moja CO chciala, uslyszalam ze "sami nie wiemy", a nastepnego dnia byla aktualizacja, ze Smok nic nie prowokowany (uwazam, ze podsluchuje nasze pisanie na komunikatorze) wyglosil do swej malzonki, ze jakby mRufa sie pytala to flage Walii.

Nie musze wyjasniac dlaczego Smoczatko moze polubic flage Walii, prawda?

Flaga Walii wyglada mniej wiecej tak

W kazdym razie poszukalam opcji, cos tam upchnelam do koszyka, pomyslalam sobie, ze jutro (czyli we czwartek 2 tygodnie temu) z Kolchozu zloze zamówienie i poszlam spac.

W sobote bylam umówiona towarzysko z M, ale czekalam na dostawe zakupów spozywczych w srodku dnia, a nastepnie rozpoczelam czekanie na dostawe motywów walijskich, a takze paru innych rzeczy z internetowej platformy o geograficznej nazwie.

Czekam i czekam, mija godzina 15ta, czekam dalej, zbliza sie 16ta, M sie zapytuje na która sie mnie mozna spodziewac, a ja juz mam pisac, ze czekam na te dostawe wiec jeszcze nie wiem, ale cos mnie tknelo. 

Nie twierdze wcale, ze tknelo mnie wlasciwe podejrzenie, po prostu zdazylo sie juz pare razy, ze w dniu dostawy przychodzil email, ze jest poslizg, wiec chcialam sprawdzic czy nie ma takiego maila.

Otóz nie ma.

Gorzej, bo nie ma tez maila, ze zamówienie zostalo wyslane. Hm, moze usunelam bezmyslnie po przeczytaniu?

Zalogowalam sie zatem na platforme geograficznie-zakupowa, a w koszyku zobaczylam spokojnie lezace walijskie fanty, ciasto bezcukrowe inipamietamcojeszcze, których ZAPOMNIALAM zamówic w tamten czwartek.

W sumie to sie nawet ucieszylam, bo wolalam juz takie odkrycie niz niepewnosc kiedy sie spodziewac dostawy.

Ale brawo ja, tak?

Sprawdzilam nawet konfiguracje Merkurego, ale wyszlo mi, ze jeszcze za wczesnie, zeby wytknac go palcem, bo dopiero 13tego pazdziernika wchodzi w retro a ponad 2 tygodnie przed to nawet jak dla mnie za wczesnie.

Znaczy mea culpa i tyle.

Minal tydzien, przyszla wyplata a wraz z nia pokusy. 

Tzn pokusy to juz wczesniej przyszly bo M&Msy pokazali mi nowe obuwie &Msa z mojej ulubionej ostatnimy czasy marki, które przypomnialo mi, ze wlasciwie lato sie skonczylo i w letnich Timberdaskach to ja juz dlugo nie potuptam - otóz biora wode góra, bo to byl model na suche lato.

A zaczela sie na Wyspie mokra jesien.

Zatem zachecona wyplata postanowilam popatrzec co tam maja ciekawego.

Okazalo sie, ze maja. i na dodatek w wyprzedazy outletowej za pól ceny. Rozwazylam moje bilanse i postanowilam, ze mnie stac. 

Dokonalam wiec zamówienia, jak gosciu (czyli bez rejestracji), platnosci, na ekranie zobaczylam numer zamówienia, nawet pomyslalam, ze go powinam spisac, ale komunikat glosil, ze przysla emalie. Nawet telefon podalam. Nie spisalam zatem. 

Ale zamiast po prostu zamknac okno, na spontanie w ostatniej chwili zdecydowalam sie zalozyc konto. No i wygladalo, ze zalozylam, nawet w historii zamówien mi sie pojawilo moje zamówienie wiec z poczuciem dobrze spelnionego obowiazku shopoholika wylogowalam sie i poszlam do drugiego sklepu, gdzie tez wyprzedaz powiodla mnei na pokuszenie. 

Drugi sklep to byl juz recydywa, znaczy dobrze mnie tam znaja wiec nic ne musialam rejestrowac.

Sprawdzilam pózniej maile i z drugiego sklepu bylo ich nawet 2, ale w temacie mojego obuwia byla martwa cisza.

Pomyslalam sobie, ze cos tam pisali o duzym natezeniu komunikacji od klientów wiec zwalilam to na karb jakichs drobnych czkawek przepustowosci i nawet mi powieka niepokojem nie drgnela.

Minal dzien - cisza. Minal drugi - dalej cisza. Minal trzeci - lekki niepokój z tej ciszy pogonil mnie do zalogowania sie na konto. 

Dziwne. Haslo mam zapisane na papierku w domu na stole, wiec nie ma mowy zebym zapomniala (zapominam wylacznei jesli nigdzie nie zapisze, a tu doopa, znaczy nie rozpoznaje hasla.

hm.

To zadysponowalam reset hasla.

Nic nie przyszlo.

Hm. 

Drugi raz.

O przyszlo dwa razy?

Dokonalam niezbednych manipulacji, haslo zostalo zmienione, ale zaczelam sie martwic - czyzby mnie ktos zhackowal? 

Kupilam nic na stronie jakiegos zlodzieja? 

No bylby to pierwszy raz w mojej karierze - owszem raz zamówiona torebka zamienila sie po drodze z Chin z podróbki RayBanów, ale to via geograficzna platforma, a nie zlodziejska strone.

Szczególnie, ze strone wyszukalam osobiscie, a nie z jakiegos podejrzanego linku.

W duchu juz sie pogodzilam, ze ponioslam strate w wysokosci polowy ceny obuwia, ale postanowilam przynajmniej sie upewnic.

Napisalam tedy zapytanie do sklepu. Sklep nadal twierdzil, ze ma duze obciazenie komunikacyjne, ale potwierdzenie wyslania zapytania doszlo od reki co mnie pocieszylo. W zapytaniu wyjasnilam co mnie trapi i ze chcialbym sie upewnic czy takowe zamówienie zostalo zlozone przeze mnie u nich czy jednak gdzies indziej.

No i znowu zapadla cisza.

W piatek - ten ostatni - wrócilam z Kolchozu do domu i zobaczylam pode drzwiami pudelko. Czarne wprawdzie ale wygladajace tak, ze moglo byc z tego drugiego sklepu, chociaz oni zwykle dawali pudelka biale z czarnym logo na froncie, ale pomyslalam, ze moze jakies nowe, latwe w dezynfekcji, opakowania wprowadzili.

Podnioslam pudelko przed wejsciem do domu i zbaranialam. Dobrze ze juz przestawalo padac bo bym niezle zmokla.

Pudelko bylo z Timbersklepu.

'O!' pomyslalam i na tym moje elokwencja mentalna sie skonczyla.

Udalo mi sie uruchomic reszte czlowieka i weszlam do domu.

To byl piatek c'nie?

Nowe Timberdaski okazaly sie dobre i po chwili wachania uznalam, ze wizulanie tez je polubie mimo, iz na mRufiej pletwie prezentowaly sie znacznie mniej urokliwie niz na kopytku modelki obuwniczej.

Daja rade c'nie?

W poniedzialek o 9.30 rano przyszla odpowiedz na moje zapytanie.

Bardzo grzeczna odpowiedz, informujaca mnie, ze owszem przyjeli takie zamówienie i widza nawet w systemie, ze juz doszlo i maja nadzieje, ze jestem zadowolona z nabytku. 

A brak komunikacji wynikal z drobnej literówki (doslownie tak napisali - Small Typo).

Mojej.

Otóz podalam pól adresu mailowego z hotmaila, a pól z gmaila.

Brawo ja, tak?

---------------------------------------

PS. W Poniedzialek zostalam w domu ze wzgledów fizjologiczno-anatomicznych wiec nikt nie slyszal jak bardzo sobie gratulowalam. 

PPS. A we wtorek przyszlo awizo, ze przesylka z durgiego sklepu nie miesci sie w skrzynce wiec jej nie zostawili. Bo we wtorek juz nie bylo mnie w domu tylko bylam w Kolchozie.

PPPS. Chyba powinnam dac sobie spokój z zakupami na jakis czas co?

Tuesday, 15 September 2020

Powrót Ta... tfu Powrót do Kolchozu!!

 Zaczelam wprawdzie spisywac relacje z Wystepów goscinnych na Planecie Ojczystej po najdluzszej przerwie w trasie koncertowej Niszczyciela mRufy, ale zycie mi wlazlo w parade i zywa nienawisc do laptopów w domu, po 6ciu miesiacach pracy zdalnej zniechecila mnei do kontynuacji i jakos mi jeszcze nie przeszlo, wiec dzis niejako na goraca szybko zameluje jak to wrota Kolchozu uchylily sie nieco - na tyle by mój dostojny gabaryt zmiescic.

Otóz udalam sie do Kolchozu po dokonaniu stosownych rytualów typu formularz ryzyka zdrowotnego (sklamalam), odczytania maila z instrukcjami (sparskalam sie ze smiechu), obejrzenia filmiku instruktarzowego pt jak chodzic po budynku (nie obejrzalam), obejrzenia zdjecia pogladowego atrium Kolchozu (popukalam sie w glowe bardzo silnie), spakowaniu calego dobytku do plecaka (polecam film Up In The Air gdzie mozna poznac przy okazji paru wybuchów smiechu, czasem z czarnego humoru, teorie noszenia calego swojego zycia na plecach) i zabraniu masko-przeslonki na wszelki wypadek.

Powiedziano mi ze docelowo mam siedziec na drugim pietrze, ale nie nikt nie wie gdzie wiec pomyslalam, ze zaczne od starego miejsca, w Akwarium.

Atrium czyli parter budynku wygladal z lotu ptaka o tak, wiec wiedzialam zgrubsza ze bedzie wesolo.

Labirynt w którym Minotaure postradal zmysly
Labirynt w którym Minotaur postradal zmysly, zanim go wzieli do Starozytnej Grecji.

Zanim jednakze tam dotarlam musialam odstac swoje w korku gigancie ,który napelnil mnie sporym rozgoryczeniem, dopóki nie odkrylam, ze byl to tylko rozkraczony na rondzie autobus i wcale nie oznaczal, ze korki sprzed inwazji sWirusa w Regaliach wrócily podstepnie.

Niestety zeby dotrzec do okwarium musialabym obleciec caly budynek dokola (od srodka) via loop de la loop, co z plecakiem pelnym laptopa, ladowarki, trucizny, naczyn i sztucców zupelnie mnie nie rajcowalo zapytalam kolege z administracji czy nie zerknalby do akwarium czy tam sa warunki do pracy pt karteczki na monitorach zeby se imiona wpisac. Kolega usluzej zerknal i zameldowal, ze karteczek brak wiec nie ryzykowalam ze mnie ktos wykopie i pojechalam winda (tuz obok wychodków i schodów na górze fotki (schody sa stylko w góre. w dól nie dzialaja - przypuszczam ze sie stopnie prostuja jak ktos z góry spróbuje na nie wlezc, acz nie próbowalam schodzic nimi do tylu, moze by sie nie zorientowaly??)).

No górze tez bylo fajnie ale troche mniej skomplikowane - otóz pod sciananmi mozna chodzic tylko do polowy z dwóch stron, a od polowy ruch jednokierunkowy celem powrotu do windy.

Klatki schodowe sa u nas w sumie 4, jedna ta w atrium a reszta w trzech rogach budynku, wied dwie dzialaj w góre, a dwie w dól. 

Oblazlam wiec polowe góry z moim ciezarem na plecach i trafila na JEDNA zywa dusze, która nic mi pomóc nie umiala, wiec wyglosilam pelne rozzalenia dosc gromkie "No za dobrze to tego nie zorganizowali!" majac na mysli Krzywego i Lysa (czyli Lysego i Krzywa czyli duo administracyjnego kierownictwa - Lysy to ten sam koles który na poczatku 2019 tuz przed powodzia w Kolchozie wyjasnial nam, ze woda kapiaca z oswietlenia w windzie to nic groznego bo przeciez w basenach tez sa zarówki...), nastepnie widzac osobliwa mine mojego rozmówcy (z oddali) obejrzalam sie i zobaczylam za soba Duo z Mesny czyli Krzywy i Lysa.

Udalo mi sie nie parsknac smiechem , a nawet wrecz z godnoscia oddalilam sie za róg, i juz miala msie rozpakowac na biurkach niczyich czyl dawnych "hot-deskach" ale pomyslalam sobie, ze za jakie grzechy mam sie dobrowolnie w tak kijowym miejscu zagniezdzac, wszak moge po prostu wrócic do Akwarium w Lochach i poczekac tam na rozwój sytuacji, bo tam przynajmnie bede sama i nie bede musiala w sluchawkach sie do telekonferencji wlaczac.

Zanim to zrobilam, dopadla mnie Krzywa aka Lysa pytajac czy wiem wszystko i nie mam problemów. Zlosliwie odparlam, ze nie wiem nic bo jakso to slabo zostalo wysztko ogarniete i dodalam ze w zwiazku z tym, ze nikt nic nie wie to ja wracam skad mnie wygonili.

zaskoczyla mnie niec zgodnac Lysa oznajmila, ze to swietny pomysl tylko mam pilnowc ,zeby oprócz mnei wiecej niz dwie osoby tam nie siedzialy.

Zjechalam na dól (bo ciezar), zlamalam wszytkie nakazy idac pod prad i zasiadlam na swoim starym miejscu.

Po chwili przyleciala Lysa z karteczkami informujac mnei ze mieli zamiar zamknac nasze Akwarium, ale zrezygnowali, tylko z braku czasu (2.5 miesiaca odkad powrót do biur zostal zaaprobowany przez rzadzacych Wyspa) nie zdazyli karteczek wylozyc.

Oraz wyniesc stolu z "zgubione/znalezione". 

Oraz ze zaplanowanie ruchu jednokierunkowego w tak duzym pomieszczeniu jakim jest Atrium bylo tak strasznie trudne.

Tu juz nie wytrzymalam, bo slowo daje w drodze do pracy mijam chyba ze cztery doskonale rozwiazania dla takiej powierchni z takimi korytarzami. 

Nazywaja sie ronda.

Zadalam wiec bardzo intrygujace mnie pytanie - 'Biorac pod uwage te wszystkie strzalki i lokalizacje toalet, których na dole jest troche (oprócz zazanaczonych na zdjeciu jest jeszcze jedna na recepcji czyli po wyjsciu przez bramki), jak ja mam niby z tych toalet skorzystac bo do rzadnej z nich nie prowadzi droga przez meke. 

Znaczy przez strzalki.

A otóz prosz czytajacych - mam sie zastosowac do strzalek, wyjsc na recepcje, a nastepnie wejsc i moge skorzystac. 

A poniewaz w recepcji tez sa trzalki to w zasadzie wyjscie powinnam z budynku, wrócic drugimi drzwiami i moge korzystac tez z toalety na recepcji. 

Nastepnie wracajac mam obelciec Loop de la Loop i wrocic do Akwarium

Przy odrobinie szczescia, szczególnie podczas ataku hydrauliki po takim maratonie bede musiala leciec w kolejny nawet nie zawadzajac o Akwarium bo zdazy mi sie zebrac zapotrzebowanie na kolejna wizyte w wychodku.

Nie powiedzialam tego glosno. Nic nie powiedzialam. Bo moje mozliwosci zachwywania kamiennej twarzy byly na granicy pekniecia z duzym hukiem i zachowanie ciszy bylo jedyna aktywnoscia do jakiej bylam zdolna.

Moja cisza zachecila Lysa do monologu. Otóz oni tu znalezli ALKOHOL!!

Nie wolno trzymac ALKOHOLU w pracy.

Nadal usilowalam nie ryknac straszliwym rechotem na ten plan wychodkowy wiec milczalam dalej.

A to blad bo akurat trzymanie alkoholou nie jest karane. Nie wolno go w pracy spozywac (acz i to nie jest jakos szczególnie egzekwowane, bo w pubie do lunchu serwuja co czlowiek zechce i nie raz i nie dwa po lunchu na spotkaniu mialam nieprzyjemnosc siedzenia obok bialkowego pojemnika z trawionym piwem), ale trzymac mozna skolko ugodno.

Ale godnosc osobista ponad wszystko wiec pomilczalam jeszcze chwile i wytknelam, ze pewnie dostawca nam przyslal.

"To powinniscie oddac na loteria swiateczna"

Ale przyslal juz PO loterii.

ALKOHOL!!!!

I w koncu polazla w pineche.

Poszlam obejrzec ten alkohol obejrzec i dostalam ataku smiechu bo flaszka cos jak szampan czy tez inne wino musujace miala juz przeterminowana zawartosc.

Przyszla M i postanowilysmy go przetestowac.

Korek powazny, strzelil jak nalezy, z butelki poszedl stosownym dymek, a M uwiecznila mnie w akcji.

Pierwszy dzien w biurze. Pewne nawyki z losk-downu ciezko zarzucic...
No i dyscyplinarka gotowa.
Uwiezy mi ktos, ze TYLKO wachalam??
Ale ja prosze wysokiego sadu chcialam tylko sprawdzic czy po tak autentycznym korku, strzale i dymku zapach tez bedzie udawal prawdziwego szampana.

Sfermetowany sok z winogron z zielona herbata.

Uprzejmie donosze, ze jak ktos lubi wino musuajce czy nawet sredniej klasy szampana, a nie wolno mu alkoholu, to owszem, moze byc zadowolony i usatysfakcjonowany. 
My z M szampana nie lubimu. tradycyjnie, na Nowy Rok mozna sie zmusic do lyka, ale nic poza tym, a ja dodatkowo nie cierpie wina i wlasciwie niczego z winogron, na zadnym etapie i cyklu zyciowego.

I za flaszke napoju gazowanego zielona herbata z winogronem dostalam obsobaczona conajmniej jakbym kase ze skarbonek podciagala.

I co, ktos jeszcze watpi ze Duo z Mensy to nie jest obrazliwy epitet tylko pieszczotliwy komplement?

Acha - jakby ktos chcial wiedziec ile razy wychodzilam przez bramki celem udania sie do toalety w ciagu ostatnich 2 dni  pracy to informuje ze:

Wielkie i Okragle ZERO
I zamierzam ten wynik utrzymac.

Loop de la Loop oblecialam od wczoraj wielkrotnie bo jednak do kuchni po goraca wode nie ma jak inaczej pójsc, a przy okazji spotykam znajomych wiec nie przeszkadza mi to zanadto.

Thursday, 16 July 2020

Kumulacja, czyli wszechswiat postanowil dac mi nieco w kosc

Rzecz o jednym z ubieglych tygodni.

O róznych gówienkach w wentylatorze zycia sluzbowego to nawet nie bede wspominac bo moglabym zgagi dostac, a ranitydyna wciaz na wage zlota.

Ale pozapracowo dostalam kilka kuksanców z róznych stron.
Niby nic, ale wszystko razem mogloby zmeczyc nawet strusia pedziwiatra.
Po 3 miesiacach bezruchu.
Zaczelo sie niewinnie od maila od mojego preferowanego supermarketu internetowego.

---
Droga mRufo,
poinformowal nas producent Iksinski, ze jego produkt w tubkach Pierwiosnek ze wzgledu na zgrozenie biologiczne jest wycofywany ze sprzedazy.
A takze szkodliwy.
Kupilas u nas ostatnio dwie tuby z jalapeno, to nie zryj tylko wyrzuc.
---

Bardzo dlugo usilowalam zgadnac co to za produkt w tubach kupilam.
Myslalam ze chrupki, ale chrupki nie sa marki Pierwiosnek.
Tez na P, ale nie Pierwiosnek.
Poza tym wcale ich nie kupilam tylko mialam zamiar.
Po dluzszej chwili wrócilam do tematu bo mnie gryzl. Napisali bowiem, ze zwróca mi kase. Czyli jest to cos co kupilam.

Zebym wtedy kontynuowala czytanie starszych maili to bym pewnie zgadla od reki, a tak to gryzlo mnie to z godzine.

W koncu tknieta przeczuciem zajrzalam do lodówki.
HA! Jest Pierwiosnek z jalapeno.
I faktycznie 2 tuby.
Serka topionego.
Kupilam z mysla uzycia do produkcji dipu serowego aka salsa de cheso, celem nakarmienia zaprzyjanionych jednostek bo skoro mozna sie spotykac towarzysko w ogródkach to zamierzalismy to robic, a ja zaplanowalam ze ich uracze moim TexMex-em.
Oslablam z ulgi, zesmy jeszcze nie zorganizowali spotkania, bo bym sie zdenerwowalam, ze strulam znajomych.
Zarazem ucieszylam sie, ze wczesniejsze zakupy nie wzbudzily protestu, albowiem juz je pozarlam.
Z lekkim zalem wywalilam tubki serka, bo smakowo pasowal do produkcji dipa doskonale, a cholera wie kiedy go bedzie mozna znowu kupic - Ranitydyna wycofana od zdaje sie konca wrzesnia zeszlego roku i nadal cisza.

Wrócilam do czytania maili i zdebialam.

Sklep napisal do mnie pare dni wczesniej, ze ten wczesniejszy serek tez jest potencjalna bronia biologiczna. No trudno, pomyslalam, zezarlam i zyje wiec chyba nie trafilam.

I juz wtedy powinnam sie byla zorientowac, ze cos jest narzeczy, ale nie.

Przyszla ulewa.
Na Wyspie to w zasadzie rzadna sensacja, na wyspie czesto sie ulewa.
Ale ta ulewa ni z tego ni z owego zaczela ostrym strumieniem - tak to zabrzmialo - walic mi w drzwi frontowe.
Bo moje lokum ma dwie pary drzwi wejsciowych - frontowe i zadnie.
Zaciekawiona otworzylam drzwi

I dostalam prysznice, bardzo rzeskim, od kolan w dól.

Odrzuchowo zamknela drzwi i nie rozumiejac co sie stalo, bo jako zywo deszcze od wysokosci kolan i na dodatek w poprzek jeszcze mi sie w zyciu nie zdazyly.
Nowe zjawisko atmosferyczne znaczy.
Wytarlam podloge i poszlam po telefon bo uznalam ze dla dobra ludzkosci musze to zjawisko uwiecznic.

Uchylilam drzwi ponownie i tym razem nastawiona, uniknelam kolejnego prysznica goleni oraz zaczelam sledzic jego zrodlo.
Otóz byl to rykoszet od wycieraczki.

Skoro rykoszet to jak nic nie jest to rzadne zjawisko atmosferyczne. rozejrzalam sie ukradkiem czy nikt nie stoi ze szlauchem i ne wali w moj próg z ukrycia dla zartu i dostrzeglam ze owszem, w mój próg wali strumien, ale niejako z gory z prawej strony.

Owszem sasiad przyszedl mi do glowy, ale zanim rzucilam wiacha w mixie jezykowym wysadzilam lekko leb i dostrzeglam zródlo tego osobliwego prysznica.

Otóz obok drzwi ma rure spustowa od rynny na dachu, a prysznic wydobywa sie z lacznika nad wygibasnym kolankiem laczacym owa rure z druga rynna z daszku nad moim oknem lazienkowym.

Brzmi to skomplikowanie, ale polega na tym ze moje lokum bylo niegdys parterem sporego domku,  powiekszonego i przerobionego na 4 osobne apartamenta.
Przeróbki obejmowaly rózniez uklad rynien i rur spustowych, a ze wyspiarskie przeróbki maja ogólny charakter typu minimym wysilku i kosztów to wszystkie stare obwody i systemy zostaly i sa hybrydowo polaczone z nowymi od czesci dobudowanej lub jesli bylo to kompletnie nie mozliwe - po prostu sa ale nie uzywane.
I tak wlasnie przedstawia sie sytuacja rynnowo/rurowa.

A na dniach doslownie odkrylam, ze mój lokal miesci w sobie oryginalna instalacje elektryczna dla calego domu, ale dwóch obwodów nie uzywam bo nalezaly do pieterka, a pieterka ma teraz nowa instalacje, a moze powinnam powiedziec odizolowalo sie od mojego licznika oraz skrzynki z bezpiecznikami, wiec u mnie owe obwody po prostu sa a le nic z tego nei wynika. 
Oprócz konsternacji pana elektryka.

No i wlasnie z tego osobliwie powyginanego kolanka rury spustowej wali mini Niagara prosto na moja wycieraczke i rykosztuje do domu.
Zamknelam drzwi ponownie bo brakowalo mi reki zeby wlaczyc apart w telefonie i zarazem nie dopuscic do zalania przedpokoju.
Uzbrojona w sprzet wycelowany juz we wlasciwa strone uchylilam drzwi po raz trzeci, wykonalam eleganckie fotki i zakonczylam proces wycierajac podloge ponownie, po zamknieciu drzwi.
W zasadzie powinnam byla nakrecic film bo fotki nie oddawaly intesnywnosci strumienia, ale juz nie mialam sily na kolejny prysznic od kolan w dól z wycieraniem podlogi wlacznie.


Wyslalam fotki gdzie trzeba informujac bez nacisku, ze mnie sie wydaje, ze to tak nie bedzie dobrze na dluzsza mete, ale to nia ja tu rzadze tylko wlasciciele, wiec niech sobie wiedza i decyduja.

Bo taki mam uklad, ze ja melduje agencji, a agencja przekazuje temat wlascicielom, oni decyduja, a agencja mnie o decyzji informuje. Czasem po fakcie, ale zawsze informuje.

W poprzednim lokum wlasciciele poszli na opcje, ze agencja organizowala wszystko, co bylo troche lepsze, bo w odpowiedzi na moje meldunki pryzbywal stoswny fachowiec i znacznie szybciej.
Jak w zeszlym roku zapchala sie zewnetrzna kanalizacja to chyba z miesiac bujania bylo, bo mimo moich meldunków i informacji ze zrobilam wszystko co internety sugeruja przed wezwaniem 'szambonurkow' (symbolicznie), wlasciciel przyjezdzal dwukrotnie i robil dokladnie to samo co ja liczac, ze moze zelgalam, albo nie wiem gdzie nalezy laz goraca wode.
Oczywiscie skonczylo sie na wizycie fachowców - dwukrotnej bo z jakiegos powodu za pierwszym razem zignorowali polowe studzieniek sciekowych wokól naszej posesji.

Ale nie o tym mialo byc, bo to juz historia.
Fachman zostal wezwany na nastepny dzien. Tzn ja wcale nie wie mczy fachman, ale ktos i tylko byly obawy ze moze nie przybyc bo od rana znowu popadywalo, ale szczesliwie szybko przestalo i moje rynny i rury spustowe przestaly serwowac plukanie na wejsciu i wyjsciu.

To wciaz byl ten sam tydzien. Zaledwie czwartek.

Mniej wiecej 1-1.30 w nocy, a ja dopiero niedawno zapadlam w sen bo wczesniej sasiad mial nielegalnych gosci i strasznei darli ryje tuz nad moja glowa.
Mój mózg wlacza alarm, bo cos jest nie tak i sam bez reszty mojej osoby nie umie tego zinterpretowac.
W lokalu roznosilo sie bardzo przenikliwe cwierkanie z czestotliwoscia okolo 1-2 razy na minute. Tak pi razy oko, bo nie mierzylam z zegarkiem w reku.
Obudzilam sie zatem nieco porzadniej i odkrylam, ze moj alarm pozarowy aka czujnik dymu rozwinal intelignecje i usiluje ze mna porozumiec.

Przeszlo mi przez mysl, ze czyzby bateria, ale jakim cudem bateria skoro ta cholera jest podlaczona do sieci elektrycznej, czyli glupia jestem.

No dobrze, moge byc glupia, ale czemu w takim razie wydziera sie z taka regularna czestotliwoscia?

Rzucilam sie na internet.

Otóz nic z tego, nie jestem glupia - jest w nim bateria, ale takie piski to jest albo bateria albo nie byla pradu i trzeba gada zresetowac albo sie wloty czujnikowe zakurzyly i trzeba odkurzyc.
Baterii nie mam wiec zaczelam od resetu.

Ci co mnie znaja bezposrednio wiedza, ze nie naleze do osób wysokich, ba nawet do sredniego wzrostu mi daleko - ot metr szescdziesiat jak sie dobrze wyprostuje i ani grosza wiecej.

Jest srodek nocy, jestem sama, troche polprztomna ze zmeczenia, jeszcze z niepewna konczyna cyborga no i nie mam drabinki.

Mam za to stolek od Szweda, taki schodkowy.
I wieczne obawy czy wlazac na niego nie przekraczam dopuszczalnego obciazenia.

Czujnik jest pod sufitem w takim miejscu, ze w zasadzie jedyne czego moge sie przytrzymac to otwarte drzwi lazienki - pdpora raczej chwiejna.

No ale spac sie z tym cwierkaniem nie da - jest zbyt przenikliwe.

Swiadoma, ze to gówno sie rozwyje w ramach resetu wykopalam zatyczki do uszu uzywane na co glosniejszych koncertach i zamontowalam je w uszach.

Niepewna czy siegne nawet ze stolka uzbroilam sie w parasol i wlazlam i prawie od reki bym spadla ze smiechu bo uswiadomilam sobie jak to wyglada.

Korpulentna niewiasta w wieku oscylujacym wokól sredniego, w zgrzebnej letniej pidzamie, z zatyczkami w uszach, z duzym letnim parasolem pod pacha, wczepiona jedna reka w chwiejne drzwi lazienki, wsciekle rozczochrana i z dzikow sploszonym wyrazem twarzy...Tiaaaa...

NIE spadlam.

Okazalo sie, ze parasol niepotrzebny i tylko przeszkadza, wiec go odlozylam na 'zabytek' i wlaczylam test/reset.
Oczywiscie sie rozwyl, ale jakos tak dziwnie dwustopniowo. Po puszczeniu przycisku przez jakas sekunde wyl jeszcze nieco w oddali. Zwalilam to na karb zmeczenia i zadowolona cisza która trwala juz minute u dalam sie do lozka.
Juz zaczelam odplywac w objecia Morfeusza.

CWIERK!
...
CWIERK!
...
szlag. Minely zaledwie jakies 30 minut od resetu.

Tym razem wybralam opcje odkurzacza - ten reczny siegal akurat do czujnika jak nieco sie wyciagnelam wiec bez wlazenia na stolek opitolilam czujnik odkurzaczem i zadowolona odlozylam go na miejsce (odkurzacz nie czujnik).
...
CWIERK!
...
qrwamac.
czytam internety ponownie
Ach! po odkurzeniu tez trzeba reset.
cholerajasnapsiakrew, musze znowu wejsc na ten stolek.
Tym razem juz bez parasola!
Alarm znowu rozwyl sie dwustopniowo.
Odczekalam tym razem dluzej i zadowolona udalam sie znowu do lozka.

Tyma razem jednak z zatyczkami do uszu i zamknelam za soba drzwi z nadzieja, ze nawet jak znowu ruszy to moze uda mi sie go zignorowac.
Prawie godzine pózniej
...
CWIERK!
...
CWIERK!
...
CWIERK!
...
qrrrrzapialpieszaszczekal.
Drzwi, zatyczki, wszystko jedno, nie ma mowy o spaniu.

Zdeterminowana wlazlam na stolek, obejrzalam to gówno dokladnie i wypatrzylam miejscie gdzie jest szpara i informacje - tu wcisnac i zsunac czujnik.
Powahalam sie bardzo krutka chwile - menatlanie, nie na czujniku! I postanowilam zrobic to.
Jeden srubokret okazal sie za gruby, musialam wykopac drugi, cienszy i zerwalam to gówno z sufitu!
Zlazlam ze stolka, nie dziubnelam sie w nic srubokretem, wylupalam z czujnika baterie, dostrzeglam napis który mnie pozbawil ze smiechu równowagi:
w glebi ustrojstwa, drobnym drukiem napisali
"jesli czujnik cwierka raz na minute przez 20 minut trzeba wymienic baterie"
bardzo przydatna informacjam, która uzsykujesz jak juz zerwiesz to gówno z sufitu (srakazm!)
Zadowolona z siebie  ruszylam do salonu zdeponowac czujnik i zdechla baterie na stole
...
CWIERK!
...
Zbaranialam epicko.
Ale jak to?? pomyslalam patrzac to na czujnik to na bateria trzymana w drugiej rece to znowu niepewnie na sufit z baza.

CWIERK!

rozleglo mi sie z reki.
z rozpacza wcisnelam test/reset i rozleglos sie takie
CWieeeeeeebzzzzt.

I zapadal cisza. odczekalam dluzsza chwile, wcisnelam ten cholerny guzik znowu - cisza - zlapalam internety i sie uspokoilam - otóz po wyjeciu baterii w ustrojstwie zwykle jest jeszcze zmagazynowany maly kubelek pradu (spokojnie ,wiem o co chodzi, tak sie tylko wyglupiam ;) ) i zanim sie go wyczerpie ustrojstwoy potrafi chwile jeszcze pocwierkac.

Poszlam wreszcie spac, byla chyba 4ta, a o 7.10 bylam gotowa rzucic czyms w budzik, olalam drugi jakies pol godziny pozniej i do pracy stawilam sie w pidzamie, skandalicznie spózniona.

A czujnik odbywal kare na stoliczku do kawy przez ponad tydzien bo oczywiscie najpierw musialam zalatwic baterie, kupujac od razu dwie bo skoro jeden zdech to drugi od pary zdechnie lada moment.
2 tygodnie pozniej nadal nie zdechl, ale pan elektryk robiacy cykliczny serwis poinformowal mnie, ze bateria w tym drugim od 3 lat jest przeterminowana wiec jak slusznie podejrzewalam wkrótce zdechnie i czy bym chciala zeby mi wymienil?
Poniewaz mialam zapas to skorzystalam z oferty bo eletryk dysponowal prawie 40cm przewaga wzwyz i wlasciwie nie musial na niczym stawac zeby do tego gówna pod sufitem siegnac.
Reszte tygodnia spedzilam siedzac kamieniem w domu i w miare mozliwoscie odsypiajac emocje minionych dni.

Tuesday, 26 May 2020

Pierwsze chwile mRufy-cyborga czyli jak zaglaskac kota na smierc i nie tylko.

Jak juz wspomnialam, udalo mi sie popsuc na sam szary koniec ubieglego roku i w celu napraw wrócilam do siebie czyli na Wyspe.

Po krótkim oczekiwaniu (na Wyspie, bo w ogóle z róznych wzgledów czekanie trwalo nieco ponad dwa tygodnie) sympatycznie prezentujacy sie chirurg-ortopeda o wlosko dla mnie brzmiacy imieniu Dorian, dokonal apgrejdu mojej nadpsutej kosci ramienia, podczas gdy mnie sie nawet nic nie snilo, bo zgaslam tuz przed wjazdem na sale operacyjna w sekundy po zapodaniu mi znieczulenia ogólnego ze slowami "czy to moze zaczac dzialac az tak szybko?".

Dopuszczam, ze zapodano mi konska dawke.

Albo dawke na Losia.

Na zegarze byla okolica godziny 16tej - tak zgrubnie bo nie pamietam po której stronie tej 16tej byla wskazówka minutowa.

Gdy niemrawo odkrylam me stalowo-blekitne oczeta, bylam juz zupelnie gdzie indziej, a zegar na linii wzroku pokazywal, ze jest okolica godziny 19tej i ze stanowczo po.

Nie pamietam jakie slowa rzekla do mnie osoba z sali post-operacyjnej, ale pamietam moje slowa i z ulga odkrylam, ze wypowiadam je w jezyku Wyspy, bo jednym z wielu leków jakie mnie przesladowaly w oczekiwaniu na apgrejdy lapy bylo to, ze po znieczuleniu ogólnym moge sie obudzic wladajac wylacznie mowa ojczysta.
Ujrzalam moja prawa reke bez zaprawy murarskiej, w milym i wygodnie wygladajacym temblaku, wygladala prawie jak moja tylko byla w cholere czerwona (ufarbowali mi ja jak nie patrzylam, i te cholerna farbe zmywalam prawie 2 tygodnie! I wez tu czlowieku usnij pod sala operacyjne, eh?), a wladzy nad nia nie mialam nic.
Nie bylo to moze kompletnym zaskoczeniem, bo wiedzialam, ze zaloza mi blokade nerwu zebym im nie drgnela, ale poniewaz nigdy dotad nie bylo tak, ze nie mialam wladzy nad jakakolwiek wlasna konczyna, to troche mnie to wystraszylo i podyktowalo moje pierwsze pytanie:
"Czy nie nastapilo uszkodzenie nerwu???"
Osoba opiekujaca sie post-opem - chybaPielegniarka - odparla ze nic o tym nie wie, co uspokoilo mnie dosc srednio, ale bylam jeszcze tak malo tomna, ze skupilam sie na kontemplowaniu osobliwej czerwieni mojej zmartwialej konczyny.
Nie bardzo moglam sie po niej pomacac, bo druga reka byla przyczepiona no kroplówki, która chyba byla nawadniajaca.
Przeklelam ja miedzy 2ga a 4ta w nocy.
Ale na to spuscimy zaslone milczenia po wsze czasy.
Zdradze tylko, ze wszyscy ze mna wlacznie bylismy zaskoczeniu pojemnoscia mojego pecherza.
Skupilam sie zatem na pozostalych czesciach mojej osoby - nogi byly, dawalam rade nimi ruszac i nawet nie bylo mi w nie goraco, tylko co jakis czas podlegaly naprzemiennemu obciskaniu co bylo nawet calkiem przyjemne.
Poniewaz bylam przykryta i nie moglam sobie sama uchylic okrycia, to nie bardzo wiedzialam skad te atrakcje.
Po zakonczeniu kroplówki, odczepiono mnie od róznych rzeczy, nogi przestaly byc obciskane i powieziono mnie gdzies-tam.
Przed zabiegiem powiedziano mi, ze na traumie nie ma miejsc wiec maja dla mnie lozko na jakims bardzo egzotycznie brzmiacym oddziale, co bylo mi wtedy bardzo obojetne, ale przysporzylo mojej przyjaciólce, która mi towarzyszyla przed zabiegiem niezapomnianych doznan, albowiem decyzja o mojej lokalizacji zmienila sie w miedzyczasie i nikt jej nic nie powiedzial, wiec szukala mnie po calym szpitalu, który NIE jest maly.
Na widok napisu na drzwich gdzie mnie wwozono troche sie przestraszylam bo pomyslalam, ze wykryli u mnie jakis problem - byl to oddzial naczyniowy.
Polprzytomnie zauwazylam, ze moja przyjaciólka czeka na mnie tuz za drzwiami odetchnelam z ulga, albowiem ona byla niejako moim lacznikiem miedzy przed i po apgrejdem.
Dalej to lezalam w zaciemnionym nieco uchylku korytarza - na wyspie zwykle sa tzw Bays, a nie sale - tzn spore pomieszczenie otwarte na korytarz, podzielone zaslonami na 4 nie-dzwiekoszczelne pojedyncze zakatki - 2 przy oknie i dwa przy korytarzu.
Mój byl przy korytarzu.
Przyszedl do mnie opiekujacy sie mna pielegniarz, przedstawil sie i wyjasnil, ze jestem na tym oddziale na wystepach goscinnych.

To uspokoilo mnie na tyle, ze po przyjeciu nowej kroplówki zaczynalam odplywac.

Ale nic z tego.
Pielegniarz wrócil i powiedzial, ze spóznilam sie na kolacje, ale on mi moze jakas kanapke zalatwic jakbym chciala (bo oni wiedza ze dlugo czekalam i doba minela od ostatniego posilku).

Nie chcialam byc niegrzeczna i powiedziec mu gdzie dokladnie mam mysli o jedzeniu, wiec tylko grzecznie i bardzo zgodnie z prawda odparlam, ze absolutnie nie jestem glodna.

Zapytal czy cos mi potrzeba wiec poprosilam go o zdjecie z moich nóg tego czegos w czym one tkwia bo jest mi bardzo goraco - te obciskajace wczesniej nogawice po odlaczeniu od jakiejs pompki przestaly dzialac i powoli, acz nieublaganie zaczly wsciele grzac.
A na nogach mialam jeszcze dodatkowo przepiekne antygwalty-antyzakrzepowe.
Mimo próby protestu pielegniarz zajrzal w koncu pod mój kocyk (bez swintuszenia, na sali operacyjnej wystapilam we wlasnych gaciach) i zgodzil sie, ze rzeczywiscie jak nie sa podlaczone to bez sensuy zebym je miala na nogach.

Ulga byla taka, ze znowu zaczelam odplywac.

Ale nic z tego - pomiar temperatury i cisnienia i zdziwienie po pierwsze moje, bo uslyszalam, ze musi mi tak czesto mierzyc, bo mam bardzo niskie (ja niskie??), a po drugie jego bo kroplówka nie splywa.

Dostalam druga, która splywala, a ja zaczelam ponownie odplywac.

Ale nic z tego - przyszedl chyba-salowy i powiedzial, ze nie wypisalam na karcie menu co bym chciala jesc jutro i ze on by chcial zebym wypisala.

Ja nawet nie zauwazylam, ze cos mi zostawiono do wypisywania wiec tylko popatrzylam sie na moje rece - jedna zakroplówkowana, druga kompletnie zablokowana, nastepnie zwrócilam wzrok na niego, prezentujac prawdopodonie wyraz twarzy pomiedzy skopanym Bambi, a bezradna Szara Myszka, bo skorygowal wypowiedz na jednym oddechu "chcialabys zebym Ci z tym pomógl?"

Wymamrotalam, ze tak poprosze, chociaz w srodku wszystko warczalo "mam to w dupie, dajcie mi spac!!".
Nastapil odczyt menu jak ze sredniej klasy restauracji, a ja z rozkojarzenia i zaskoczenia nie rozumialam co slysze.
W koncu zlapalam sie za znajome slowo - smazony kurczak - 'kurczaka poprosze'.
Do tego wybralam brokuly bo bylam swiadoma, ze musze dostarczyc organizmowi blonnika i lody bo to brzmialo jako jedyne kuszaco - pobolewalo mnie gardlo od intubacji i myslalo mi sie, ze lody by mi dobrze zrobili i juz bylam gotowa zamknac oczeta, ale nic z tego - odczyta trwal dalej i znowu brzmial jak menu bez mala z gastropubu.
Wybralam cos kolejnego, co brzmialo jako-tako znajomo, do tego znowu te lody bo nadal myslalo mi sie ze bym pare lyzek lodów w tej chwili z przyjemnoscia przelknela.

Zostalam sama - zaczelam odplywac.
A gówno. Cisnienie, temperatura, nowa kroplówka tym razem paracetamol.

A i jeszcze mialam wasy z tlenem wiec caly czas mi szumialo.

Jak juz wreszcie cisnienie moje przestalo straszyc dzika niskoscia, bo mnie napompowano kroplówkami, co wkrótce mialo przysporzyc mi mase klopotów i zaczelam z pewnym skucesem przysypiac, obudzila sie spiaca do tej pory sasiadka z loza naprzeciwko.

Jak sie obudzila, tak zaczela budzic wszystkich dokola, wyjac, jeczac, odmawijajac wspólpracy ale domagajac sie pomocy.

Byla to mocno starsza pani, która jak pozniej z M zdecydowalysmy byla pochodzenia niemieckiego i w chwilach zaciemnienia i slabosci czesto przeskakiwala na wymowe niemiecka.
Ale to pózniej bo na razie mamy noc.
W przerwach od zajmowania sie sasiadka, zajmowano sie mna, bo jako rzeklam, tez rózowo nie bylo, bardzo chcialam siusiu, najpierw slabo szlo bo nie umiem horyzontalnie odkad skonczylam jakies 5 lat, a pózniej jak poszlo to z przytupem, ale w obu przypadkach nie wolno mi bylo wstac z lózka, nad czym bardzo ubolewalam.
W koncu mój dramat sie zakonczyl.
Sasiadka w miedzyczasie co i rusz przysypiala i wtedy dzielnie sekundowal jej starszy pan z innego zaulka, któremu pomylilo sie gdzie jest i nie rozumial, czemu w jego zamknietym juz na noc sklepie jest tyle osób i nikt nie dzwoni na policje, ze ktos go chce okrasc.
I tak na zmiane - wyla i jeczala pani z naprzeciwka, albo gromko pokrzykiwal starszy pan.

Pan w koncu w desperacji doznal olsnienia i zakrzyknal "Dlaczego mnie ignorujecie??" na co zmeczone, ale wciaz bardzo uczynne i grzeczne nocne pielegniarstwo odparlo, ze nikt go nie ignoruje, tylko nikt nie wie co dla niego zrobic, na co on odparl, ze musi siku i zeby mu ktos pomógl i tu zakonczyl sie jeden dramat, ale drugi trwal praktycznie do 7mej rano, kiedy zmeczona wystepami nocnymi staruszka troche przysnela.

Przysnelam i ja.

Na godzine.

Tuz przed ósma przyszla jakas osoba bardziej amdinistracyjna niz medyczna, zapalila swiatlo, co by mnie nie wzruszylo gdyby nie to, ze obudzila mnie zeby mi o tym powiedziec.

Bardzo (qrrrrla) grzecznie.
Wyspowa wersja "zaglaskac na smierc" - Kill with Kindness - ukradzione z internetów.
A mnie znowu podano liste opcji do wyboru na sniadanie. Werbalnie. Nie wiem jak to sie stalo, ze nikt mi nie zaproponowal zwyklego tosta, a platków do wyboru bylo ze 7 róznych rodzajów, wiec swoja przetestowana metoda wylapania znajomego slowa, dostalam miche platków Special-K z mlekiem i zakazem wstwania i siadania, zycze powodzenia z takim zadaniem, wiec widok mnie jedzacej te platki byl hipnotyzujacy.
Bo jesc mi kazali.
Kazdy kto przechodzil usilowal isc z glowa tylem do przodu, nie mogac oderwac ode mnie wzroku.
Mlekiem sie NIE zachlapalam, ale wiecej energii zuzylam machajac tym wioslem niz dostarczylam w formie paliwa do pyska.

Staruszka z naprzeciwka przespala sniadanie i spala gleboko do poludnia.
Patrzylam na nia i ni cholery nie umialam wzbudzic w sobie cieplych uczuc, ze "odpocznie sobie biedaczka".
Ni cholery.

Innych mysli staralam sie nie miec, bo doszlam do wniosku, ze jeszcze jedna taka noc i pomorduje ich wszystkich walac na oslep stojakiem od kroplówki do którego bylam przyczepiona.

A! I na dodatek lezalam na lózku dla osoby praworecznej wiec nie moglam dosiegnac niczego - a juz w szczególnosci pilota do lózka i kazda zmiana ustawienia wymagala wzywania na pomoc pielegniarstwa co bylo mi nieznosne, bo uwazalam, ze takimi rzeczami nie wypada zawracac im glowy.

Szczesliwie jeszcze przed lunczem pozwolono mi wstac z lozka i usiasc na fotelu, a po poludniu nawet wyciagnieto mi wenflon.

I wtedy przyszedl lunch. Okazalo sie, ze mam na talezu dwa spore kotlety panierowane z kurczaka, brokuly, bulke, maslo, krem ze szparagów (nieco wodnisty ale smaczny, ale co ja myslalam jak go wybieralam to nie wiem, wszak po  szparagach doznania olfaktoryczne sa apokaliptyczne!) i te cholerne lody!
Lody byly w malym kubeczku zatkanym wieczkiem i jadlo sie je lyzka.
Stolowa.
Nie dosc, ze nawet otworzyc tego gówna nie moglam to o jedzeniu ich lyzka nie bylo mowy.
Pomijam juz ze gardlo przestalo mnie do tego czasu bolec i kompletnie nie mialam ochoty na lody, bo jak swiat dlugi i szeroki jedyne lody jaki lubie so na patyku i robia takie specyficzne "CHRRRRUP" jak sie w nie czlowiek wgryza.

Mysl "Co ja myslalam jak to wybieralam" pozostala moja mantra do konca pobytu w szpitalu.
Szczesciem odwiedzila mnie wlasnie przyjaciólka i z wielka przyjemnoscia uwolnila mnie od lodów.
Z zalem odkrylam tez, ze nie jestem w stanie zjesc miesa na cieplo bo mi rosnie w gebie i nie chce przejsc przez gardlo.
Brokuly ogarnelam czesciowo, bo niektóre byly za wielkie zeby wziac je do geby i byly za twarde abym dala rade przekroic je reka czesciowo usztywniona wenflonem - juz bez kroplówy rzecz jasna.
A i jeszcze te wasy z tlenem mi sie majtaly i wsciekle przeszkadzaly w manipulacjach zywnosciowych.
I tak to sie okazalo, ze chociaz katering szpitalny jest oszalamiajacy to wiekszosci potraw nie umiem albo nie moge zjesc!
Po lunchu udalo mi sie naklonic moja pielegniarke do wylupania mi wenflonu bo skoro nie byl uzywany od poprzedniego wieczoru to moze nie jest juz potrzebny, a zarabiscie mi przeszkadza w uzywaniu jedynej dostepnej reki.
Obiad zatem spozywalam juz na siedzaco i okazal osie ze udalo mi sie wybrac "kluski z makaronem" a konkretnie cottage pie (zapiekanka z pure ziemniaczanym na wierzchu) z ziemniakami pure jako dodatkiem. Brawo ja, nie lubiaca ziemniaków pure. I lody.
Na szczescie byla u mnie akurat M z wizyta i uwolnila mnie od tego koszmarku.
A kiedy póznym wieczorem poprosilam o cos przeciwbólowego na noc to nocna pielegniarka usilowala mi zamontowac kroplówke paracetamolu, do wenflonu którego nie mam i byla ciezko zdziwiona jego brakiem.
Nastepnie dostalam porzadnej goraczki po raz pierwszy od ladnych kilku lat.
Dobrze chociaz, ze noc byla spokojniejsza i mimo goraczki udalo mi sie ja znosnie (z przerwami na pomiary co dwie godziny) przespac.
Za to nastepnego dnia pani starsza z naprzeciwka wyciagnela sobie cewnik.
Nic wiec dziwnego, ze gdy przed poludniem powiedziano mi, ze wlasciwie to jakbym chciala to moge isc do domu, bo nawet wasy z tlenem juz nie sa mi potrzebne, to postanowilam chciec ze wszystkich sil!

Monday, 18 May 2020

Placki slaskie, czyli Fader - Szwedzki Kucharz.

Sama nie wiem co o tym myslec, bo jako zywo takich rzeczy nie próbowalam nigdy popelniac, majac gleboko zakorzeniony zwyczaj czytania instrukcji, ale z drugiej strony nadmiar pewnosci siebie, aka robienie czegos "na pale", doprowadzil mnie do kilku porazek typu ciasto jezynowe bez cukru, czy z polowa jajek.

Wbrew pozorom nie bedzie to przepis.
Bedzie to relacja z wyczynów kulinarnych Fadera.
Otóz Fader ogólnie nie jest jakims mistrzem pokrywy i patelni, ale ma swoje specjalnosci, no bo duszona cebulka aka "wróg watroby", jajecznice z glutami (brrr, ale znam takich co lubia), placki kartoflane, pieczona cielecina (brr, ale znam takich co lubia) czy mloda kapusta.

Jednakowoz, co pewien czas nudza mu sie jego wlasne improwizacje typu parzybroda/pazibroda, a nie zgadza sie pójsc droga klasyczna czyli produkcja zupy z jednego warzywa i domaga sie urozmaicenia.

A! I jeszcze jedno - lubi gotowac wode na twardo - tzn gwizdzacy czajnik pozostawia na gazie tak dlugo, ze czasem sasiedzi dzwonia do drzwi sprawdzic czy zyw, bo slyszeli gwizdek od 10 minut.

Mnie to doprowadza do szalu, ale jak jestem w poblizu, tzn na wystepach goscinnych szczesliwie (po wielu awanturach i blaganiach oraz jednym migrenowym pawiu) otwiera gwizdek i tylko gotuje te wode na twardo.

Z racji tego sWirusa w regaliach ostanie 2 miesiace polegal na Kuzynce oraz mnie w temacie dostaw zywnosciowych i kilka razy w ramach zakupów dostawal kopytka oraz kluski slaskie.
Gotowe do podgrzania.
No i jak pierwszy raz dostal te kluseczki to je wrzucil na wrzatek i gotowal je 7 minut i pózniej strasznie sie dziwil, ze mu wyszla prawie zupka-kartoflanka.
Bo jak robil je poprzednio (powiedzmy w styczniu lub lutym) to gotowal i byly dobre.
Wyjasnilam mu, ze takich gotowych sie nie gotuje tak jak mrozonych, ze wystarczy minutka, a jak go to uwiera w gen gotowania wody na twardo to niech podgrzewa w mikrofali i/lub podsmaza.

Rozmowa miala miejsce wcale nie jakies wieki temu - ot na koniec Marca.
No i jakies 2 tygodnie temu liczac, ze robie mu przyjemnosc dolozylam do zakupów internetowych duza pake mrozononych klusków slaskich.
Oraz kopytka w trumience - znaczy gotowe do podgrzania.

Kopyta zostaly pozarte w pierwszej kolejnosci, a w kolejnym tygodniu (w tym co wlasnie minal) po zjedzeniu kolejnej zupy-mix byla debata, co Fader sobie bedzie jadl.

Zapomnialam sie zapytac w piatek wieczorem i zapytalam dopiero w sobote po poludniu, za co jestem wdzieczna wszystkim bogom swiata, a juz staronordyckim w szczególnosci.

Rozmowa:
- Co jadles w piatek na obiad? Upiekles to mieso?
- Nie. Kluseczki zjadlem.
- Slaskie?
- Tak.
- I jak sobie zrobiles? (spodziewajac sie, ze uslysze na slodko lub na slono)
- Normalnie, w kuchence mikrofalowej i na patelnie.
- Po ugotowaniu?
- Jakim gotowaniu?
- Nie ugotowales? Tych mrozonych?
- A co? One byly surowe?
- No raczej. Przeciez byly zamrozone.
- hm... no dziwilem sie troche ze sie troche lepily
Zbaranialam.
- yyyy
- Az dwa razy musialem je podgrzewac w kuchence - po pierwszej póltorej minuty jeszcze nie byly takie jak trzeba wiec wstawilem drugi raz.
- (zduszonym glosem) acha?
- Takie suche sie troche zrobily, ale po tym usmazylem ja na patelni, po obu stronach
- Tak? (nadal zduszonym glosem)
- No az kolor zmienily, po obu stronach. Po bokach byly jasne.
- I co??
- No i nic, zjadlem i byly bardzo dobre.
(tu wreszcie odzyskalam troche równowage, zmora przestala mnie dusic, bo wyszlo mi, ze rozmawiamy 24 godziny po znamiennym posilku, oraz ze slaskie kluski nie sa z surowych kartofli, a usmazone zostaly wiec nawet maka nie byla surowa)
- No to ja sie niezmiernie ciesze, ze sie nie pochorowales, bo ugotowane to one nie byly.
- No ale przeciez w kuchence?
- W kuchence to sie wylacznie woda "zagotowuje", a Ty je rozmroziles, ale na szczescie klusku slaskie sa z gotowanych kartfoli, a jajko w tych warunkach by sie juz zagotowalo i usmazylo. Ale co Ci przyszl odo glowy, ze mrozone sa juz ugotowane?? Przeciez robiles sobie mrozone w styczniu i ugotowales.
- No ale dobre byly
- No wiesz, jestem pod wrazeniem. Gotowe kluski rozgotowales na miazge, a surowe rozmrozles i usmazyles... (w duchu dodajac 'jak to dobrze ze wczoraj o tym nie wiedzialam bo by mnie zgaga z nerwów zabila') Znaczy Placki Slaskie sobie zrobiles.
- No tak. I dobre byly.
Moglo byc gorzej. (wiadomo kto, ukradzione z internetów)
Brawo Fader.
Od razu przypomnial mi sie fragment z autobiografi Chmielewskiej opowiadajacej o jej Ojcu, który zostal w domu z psem usilowal i siebie i jego nakarmic z tego samego garnka i ugotowal makaron mysl sama w sobie nie najgorsza zwazywszy ze dzial osie to powiedzmy w poczatkach lat 50tych, gdyby nei to, ze pamietajac iaz suszone produkty sie namacza (fasola, groch) wzial i namoczyl przez noc makaron. Po ugotowaniu nawet pies tego nie chcial jesc.

Friday, 1 May 2020

O Poniedzialku, który staje sie Piatkiem i czemu mnie to nie cieszy.

Chcialabym obwinic za to chocby sWirusa i jego szkodliwe dzialania spoleczne, ale chyba jest to po prostu mój osobisty Niszczciel.

Bo jest tak.

Na Wyspie nie sweitujemy Pierwszego Maja, ani nawet Trzeciego Maja, ale i tak mam dwa dni wolne od pracy, które zawsze za mojej bytnosci na Wyspie wypadaly w Poniedzialki. Konkretnie w Pierwszy i Ostatni Poniedzialek Maja.

Otóz jest to tzn May Bank Holiday Monday x2. Znaczy Majowe Poniedzialekowe Swieto Bankowe.
--------------------
Geneza nazwy Bank Holiday nie jest mi do konca znana, ale sa to po prostu dni ustawowo wolne od pracy i zostaly po raz pierwszy zdefiniowane w koncu XIX wieku (byla to redukcja 33 dni religijnie inklinowanych i wolnyc hod pracy do 4rech, pare lat pozniej zrobiono ich 6, a na chwile obecne wypada ich w roku 8).
--------------------
Jakies 2 tygodnie temu sprawdzalam sobie cos w telefonicznym kalendarzu i zauwazylam, ze pierwszy poniedzialek Maja nie jest oznaczony jako dzien wolny, a za to pojawil sie osobliwy dzien wolny w piatek, 8 Maja.
Zaskoczona zaczelam dlubac w ustawieniach kalendarza swiecei przekonana ze jakims cudem wrzucilam tam sobie dni wolne od pracy z jakiegos innego kraju.
Niejasno myslalam, ze korespondencja z moim Amerykanskim Ex-em dokonala jakiegos zawirowania w moich ustawieniach bo dzien byl oznaczony jako "VE bank holiday" co mnie sie wylacznie skojarzylo z Veterans Day swietowanym w Imperium.

To, ze Veterans Day wypada w Listopadzie w ogóle do mnie nie przemówilo. Znaczy wyparlam. A wszyscy juz wiem jak doskonale jestem uzdolniona w dziedzinie wypierania.

Nie udalo mi sie nic wydlubac z ustawien, bo wszystko wskazywalo, ze ciagna "kalendarz Wyspy", a nie mialam energii zeby zalogowac sie do googla i tam sprawdzic ustawienia, wyparlam i dalam sie poniesc niemrawemu nurtowi obecnej codziennosci w izolacji.
Minelo pare dni, zdolalam zrobic sobie zakupy zdalne z dostawa w ostatnie dni kwietnia, zadowolona, ze na dlugi weekend, czyli 2-4 Maja mam rozne zapasy na poprawe nastroju, nawet nie bardzo zaskoczona, ze mialam az taki wybór terminów dostawy na ów tydzien przed Bank Holiday Monday.
Nadszedl obecnie nam królujacy tydzien, ja z nieceirpliwoscia licze dni do dlugiego weekendu, bo wbrew pozorom wcale nie czuje jakbym miala wolne, pracujac z domu, odebralam wytesknione produkty z lokalnego supermarketu metoda - klinkij i odbierz (click&collect) i podczas rozmowy z Polowica Urosza (przez komunikator sluzbowy) pochwalilam sie jej osiagnieciem.
Ona zaskoczona zarzadala detalicznej relacji jak tego dokonalam, wiec bez oporów zalecilam próbe przed poludniem, lub przynajmniej przed 15ta, bo w porze lunchu lub tez po 16tej zwykle sukcesów nie odnosilam.
Polowica Urosza po chwili poinformowala, ze na o becny tydzien nie ma luz terminów, ale sa na przyszly.
Stoicko odparlam, ze ma to sens, bo po dlugim weekendzie ludzie mniej potrzeb maja na zakupy zywnosci, wiec pewnei dlatego.
Po dluzszej chwili Polowica Urosza poinformowala mnie, ze one ma termin dostawo/odbioru PRZED dlugim weekendem.
Na to zbaranialam, bo skoro nie w tym, a wprzyszlym, to jakim cudem PRZED??
W ty mczasie Polowica Urosza poinformowala mnie, ze dzien wolny wypada w PIATEK, ÓSMEGO MAJA, ale ze o tym dlugim weekendzie zapomniala i bardzo mi dziekuje za przypomnienie.
JA dalej smiertelnie zbaraniala zdolalam z siebie tylko wyklikac oczywiscte pytanie:
"Jakim cudym wolny PONIEDZIALEK Majowy wypada w PIATEK???"
W odpowiedzi uslyszalam, ze w tym roku nastapila zamiana.

Tu wpadlam w stupor, bo przeciez czytam wiadomosci w internetach raz dziennie od 1.5 miesiaca, a wczesniej czytywalam raz na tydzien obowiazkowo.

Owszem mialam pare tygodni przerwy na poczatku roku, kiedy malo co mnie obchodzilo bo skupialam sie na oddychaniu i innych podstawowych czynnosciach fizjologicznych, bo na wiecej nie starczalo mi umyslowych mocy przerobowych, ale trwalo to na prawde zaledwie pare tygodni i wlasciwie w polowie lutego wrócilam do tygodniowych/dwutygodniowych prasówek.

Ogarnawszy zgrubnie chaos w umysle rzucilam sie na wyszukiwarke i zarzucilam haslo "Dni wolne w 2020".
Z zaskoczeniem odnotowalam, ze po pierwsze dni majowe nie nazywaja sie juz Bank Holiday Monday, podobnie jak dzien sierpniowy, tylko po prostu Bank Holiday Day.
Nastepnie sprawdzilam daty i istotnie wolny dzien wypada w piatek,  8mego Maja.
CHOLERAJASNAPSIAKREW
Jakim cudem przeoczylam taka informacje??
I DLACZEGO??
Ale z tym nie bylo juz problemu - wyszukiwarka dzialala i poinformowala mnie, ze w ZESZLYM roku podjeto taka decyzje i jest to drugi taz w historii kiedy w tym kraju Poniedzialek wypadnie w Piatek.
Zawsze myslalam, ze gorzej byc nie moze, a tu prosze - gorzej jest gdy wolny Poniedzialek zamieni sie w nastepny Piatek!!
Oraz, ze oba przypadki zamiany odbywaja sie z tego samego powodu - w 1995 roku na okolicznosc 50tej rocznicy zakonczenia II Wojny Swiatowej w Europie (aka Dzien Zwyciestwa) oraz w tym tym, 2020 roku, bo lat 75.
Zas dlaczego nie zrobili tego na 25ta rocznice pozostanie tajemnica po wsze czasy zapewne.

Jakim cudem przegapilam te informacje w ubieglym roku, nie zgadne. Moze przebily ja tak doniesienia jak i moje osobiste nerwy na tle zblizajacego sie wówcza i odkladana ciagle Brexitu.

Moje rozczarowanie, niezaleznie od przyczyny przeniesienia poniedzialku na piatek nie zna granic.
Acz ucieszylam sie, ze przynajmniej nie zrobie z siebie kretynki dodatkowo w poniedzialek nie stawiajac sie na stanowisku pracy!

Dalam wyraz memu rozczarowaniu na dzisiejszym spotkaniu porannym rozbawiajac wiekszosc ekipy do lez, ale na szczescie nie tylko rozbawiajac, bo jeden z kolegów zakrzyknal
"No tak! zapomnialem!! A wie ktos dlaczego??"
Co napelnilo moje serce ulga, bo raz, ze nie bylam jedyna nie wiedzaca dlaczego (dopóki nie sprawdzilam), a dwa ze chlopak inteligentny i sympatyczny.
Próby kolektywnego pocieszenia mnie, ze bede miala swój dlugi weekend ale dopiero za tydzien nie odniosly sukcesu, ale wyznalam, ze cieszy mnie fakt, ze sie nei zblaznie nieobecnoscia w poniedzialek, wiec na zakonczenie spotkania przypomniano mi, ze Poniedzialek jest dniam pracy w przyszlym tygodniu.

Po zakonczeniu rozmowy uswiadomilam sobie, ze moje zmiagania z kalendarzem w telefonie wynikaly wlasnie z tego powodu - telefon wiedzial lepiej ode mnie co sie dzieje i gdybym wtedy sie przemogla i pogrzebala glebien w czelusciach internetu to moze nie zaoszczedzilabym sobie rozczarowania, ale przynajmniej juz bym mi mijalo do tej pory.

Tuesday, 21 April 2020

Czy sWirus w regaliach szkodzi na glowe??

Wszyscy pisza posty pt "czasach zarazy" to postanowilam i ja, moze nie cala dluga historie ale raport zlozyc.
Otóz z moich obserwacji obecnosc sWirusa w otoczeniu ewidantnie szkodzi na glowe.
Mnie szkodzi.
Ewentualnie dopuszczam wirtualna eksplozja Niszczyciela.
Otóz z racji zamkniecia i tu i tam (Na Wyspie oraz na Planecie Ojczystej) staram sie mozliwe duzo spraw zalatwiac zdalnie.
W tym unikam supermarketow.
Nie, ze z paranoi, aczkolwiek arogancka buta wzgledem sWirusa jest mi obca - wszak w lekkiej grupie ryzyka jestem i na dodatek mam koslawe szczescie.
Nienawidze kolejek.
Nienawidze korków (bo to tez kolejki).
Patologicznie wrecz.
A do duzych sklepów zawsze stoja kolejki, ludzie w duzych odstepach itp.
Nie zawsze udaje mi sie uniknac i w takiej np kolejce do apteki stalam 3 razy zanim osiagnelam sukces.
Wejscie do przybytku farmakologii bylo tam gdzie czewona strzala, na wysokosci czarnego pojadu pod strzala. Czekanina trwala 1.5 godziny.

Niewykluczone, ze te sesje kolejkowe mialy swój udzial w moich niedawnych czkawkach.
Ale do rzeczy - poniewaz ja jestem utknieta na Wyspie, a Fader na Planecie Ojczystej, to nie jestem w stanie dbac o jego zaprowiantowanie osobiscie i w lwiej czesci pomaga mu kuzynka (Mac mojego CO), a takze w mniejszym zkresie inne zaprzyjaznione jednostki.
Od czasu do czasu udaje mi sie czegos dokona wlasnorecznie, np w teorii od przyszlego tygodnia (a konkretnie od 1wszego maja) powinna zaczac docierac do niego prenumerata tygodnika z programem TV.
Jak dotad dwukrotnie udalo mi sie zorganizowac mu na spontanie dostawe zakupów spozywczych z pewnego duzego sklepu spozywczego.
Spontan byl na tyle duzy, ze nawet nie zdazylam zaproponowac Kuzynce, ze doloze do koszyka cos dla niej, bo dostepne terminy dostaw sa z ksiezyca, ale od czasu do czasu po zalogowaniu sie odkrywam, ze "jutro", albo za 2 dni jest jedno okienko, wiec rzucam sie na nie jak lwica i pcham do koszyka co mi do glowy przyjdzie i co jest dostepne, co tez jest loteria.

I tak bylo w minionym tygodniu - Fader cykal zapotrzebowaniami, ja poslusznie meldowalam Kuzynce co mu potrzebne, zapominajac natychmiast co juz jest na liscie a czego nie ma.
W koncu okazalo sie, ze jakiegos powodu ludzie znowu zaczeli wykupowac towary panicznie i Fader sie zestresowal, ze mu zabraknie takich rzeczy jak maka czy kasza oraz jajka.
Rzucilam sie na supermarket z mysla, ze nawet termin z ksiezyca wezme, a tu okazalo sie ze "pojutrze" wieczorem jest termin,
Chwycilam go natychmiast i rzucilam sie napychac koszyk czym Fader kazali i co mi do lba wpadlo.
W tym zlapalam pomidory.
Bo byly malinowe, ulubione Faderowe (moje tez).
Byly na tackach ale na sztuki wiec wymózdzylam, ze wezme mu 4 pomidory na te tacke to bedzie mial na dni kilka i sie nie pogniota.
Oraz ziemniory, bo ciezkie, to po co Kuzynka ma targac
Zapomnialam o jajakch.
Pamietalam nawet, ze Kuzynce pomidory i ziemniroy na liste podalam.
Usilujac byc rozsadna wyslalam nawet Kuzynce skorygowana liste usuwajac wszystko co upchnelam do koszyka i dodajac co zapomnialam.
Na daremno bo jak sie zachwile okaze w ferworze komunikacyjnym kuzynka posluzyla sie pierwsza lista.
Ale to za chwile.
Tego samego dnia co spontan Faderowy, udalo mi sie trafic na okienko dostawy w moim ulubionynm sklepie sozywczym, który dziala wylacznie przez internet i od kilku tygodni byl tak oblezony, ze dostawy byly dostepne wylacznie dla osób uprzywylejowanych z racji pracy, wieku lub ciezkich chorób.
Moja dolegliwosc nie jest ciezka, wiec sie nie kwalifikuje i wcale nie zamierzalam o to bic piany, bo zaprawde uwazam, ze sa bardziej potrzebujacy, a ja w tej piervolonej kolejce moge postac jak juz inaczej sie nie da.
(przez te tygodnie bywalam w mniejszych i drozszych sklepach, w porach miejszej popularnosci wiec udawalao mi sie kolejek unikac)
Zlapalam wiec ten termin i zaczelam pchac do wirtualnego koszyka co mi przyszlo do glowy.
W tym wzielam torbe bananananów.
Nie lubie, to fakt, ale jako awarynjy posilek oraz zrodlo potasu sa doskonale.
Termin byl za kilka dni - konkretnie w niedziele.
W sobote odbieralam od kolezanki pare drobiazgów które zamówila dla mnie w tym samym sklepie, bo jest na liscie uprzywilejowanej, ale zanim to zrobilam wstapilam do jednego z tych malych sklepów, co zwykle nie maja kolejki.
Byla sobota pózne popoludnie. Wprawdzie kolejka do wejscia byla, ale byly to raptem 3 osoby, wiec przelamalam sie tym bardziej, ze jest to dobry sklep i maja w nim doskonalej jakosci owoce.
Chcialam tez kupic jakas przegryzke dla nowego pieska kolezanki.
Kupilam co nastepuje:
Winogrona typu mini-baklazan - dla kolezanki
mix owocków z truskawka w trumience  - dla kolezanki
mango w trumience - dla siebie
gruszki - dla siebie
torbe banananananów - dla siebie
maliny niewiadompoco bo mam w domu zapas
deser bezglutenowy dla kolezanki
skony serowe dla siebie.
I pojechalam.
Zdazylam wyjechac z parkingu gdy uswiadomilam sobie, ze glownego zakupu - psiej przegryzki zapomnialam.
Zeby nie to, ze kolejka zrobila sie dluzsza to moze bym i zawrócila, ale mnie odrzucilo.
Panicz Pies musi sie obejsc smakiem :(.

Przyszedl dzien dostawy do Fadera. Nadeszlo 2-godzinne okienko, minelo, a dostawy jak nie widac tak nie widac.
Fader juz byl gotów zrezygnowac, ale poprosilam, zeby jeszcze nie wskakiwal w pidzame, bo mnie tu w internetach pisza ze dostawa bedzie.
Pokopalam glebiej i odkrylam z trwoga, ze w danych konta udalo mi sie podac hybryde numeru komórki Fadera i mojej, co przynajmniej wyjasnilo czemu nic nie przychodzilo na rzaden z telefonów.
Brawo ja.

W koncu, z przeszlo 2-godzinnym opóznieniem towar zostal przywieziony.
Meldunek Fadera:
Wszystko dobrze tylko jedna rzecz mnie przerazila!
Co sie stalo zapytalam z troska
No bo wyjalam pomidory i zupelnie nie rozumiem pocos Ty kupila az tyle??
Jak to? miala bys tacka z 4rema pomidorami
Sa  CZTERY tacki, na jedna sa 4 pomidory, a na trzech po trzy.
Tu zbaranialam. No tak... to byly 4 sztuki tacek, a nie sztuki pomidorów na tacce...
Brawo ja.

Nastepnego dnia okazalo sie, ze Kuzynka równiez przywiozla pomidory, ale szczesliwie byla zgodna i bez oporów zabrala je oraz dodatkowo czesc tych od Fadera dla swojej rodziny.
Przywiozla równiec kartofle i herbaty, które usilowalam usuanc z listy, ale to juz drobiazg bo herbata sie nie psuje i niech sobie Fader ma.
I tylko biedny Fader w ferworze walki spozywczej zapomniaj oddac kuzynce pieniedzy co zdenerowowalo go tak, ze prawie apetyt stracil.

Nastepnego dnia przyszla moja dostawa.
i co odkrylam otwierajac pierwsza siatke??
Torbe Banananananów.
I mam teraz 2 torby, owocu za którym nie przepadam.
Brawo ja.

To co szkodzi, czy nie szkodzi?
Bo ja uwazam ze szkodzi.

-------------------------------------------
I zakoncze na dzis zyczac wszytkim zdrowotnosci i unikniecia bliskich kontaktów ze sWirusem w regaliach